Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Király Lengyelország zostanie Viktor Mihály Orbán? Tak to powoli zaczyna wyglądać

Arkadiusz Franas
Arkadiusz Franas
Arkadiusz Franas Polska Press Grupa
Tak bardzo nie lubię pisać o filmach, których nie widziałem. I do obejrzenia których na pewno nie będę się spieszył. Tak bardzo bym nie chciał wracać do tematyki katastrofy smoleńskiej, ale... Nie spieszę się do obejrzenia filmu „Smoleńsk” z dwóch powodów. Po pierwsze, przez lata miałem wrażenie, że już dawno odeszły w zapomnienie czasy, gdy obraz, zanim trafiał do kin, musiał zaakceptować jakiś komitet polityczny. A w przypadku filmu o katastrofie tak było. Nikt do końca nie chce zdradzić ile właściwie takich kolaudacji się odbyło, ale od miesięcy trąbiono, że ani PiS, ani tym bardziej Jarosław Kaczyński nie byli zadowoleni z tego, co zobaczyli jakiś czas temu.

Prezes Prawa i Sprawiedliwości miał podobno rzec, gdy pierwszy raz obejrzał produkcję: „To nie tak było...”. Więc wycinano, doklejano i Bóg jeden wie co tam jeszcze robiono. By było jak było według liderów PiS-u. Po drugie, nie mam jakiejś wielkiej chęci pójścia na seans , bo jak teraz orzekł po premierze prezes partii rządzącej: „Ten film mówi prawdę”. Prawdy to ja wymagam od córki, żony i programów informacyjnych. I to z marginesem tolerancji. Zwłaszcza w dwóch pierwszych przypadkach. A nie od filmu. Dobrego filmu. Bo pierwszym zadaniem wszelkiej sztuki jest kłamać. Pięknie łgać. A jak tu łgać, gdy wszystko jeszcze tak świeże, toczą się burzliwe dyskusje. Dlatego z dużym opóźnieniem i niesmakiem oglądałem też „Wałęsę” Andrzeja Wajdy. Bo skażony gorącymi debatami - kompletnie niechcący też szukałem w tym obrazie prawdy. A poza tym od lat powtarzam , że w przypadku katastrofy smoleńskiej nie ma jednej prawdy. Jest ta bardzo złożona. Że winni katastrofy są pośrednio ci wszyscy, którzy przez lata tworzyli bałagan w Polsce. Począwszy od Lecha Wałęsy, przez braci Kaczyńskich po Donalda Tuska. Ale jaki polityk do tego się przyzna? Zwłaszcza, że końca nie widać. Przykładem właśnie owa premiera, na którą zaproszono tylko niektórych spośród tych, których najbliżsi zginęli w katastrofie samolotu 10 kwietnia 2010 roku. Czy już niedługo będzie się wspominało spośród tych, co zginęli, tych tylko, którzy mieli jakiś związek z partią rządzącą. Będzie wybranych kilkadziesiąt imion i nazwisk, a do tego dopisek „i inni”?

A teraz ostrzeżenie. Powyższy tytuł może zawierać błędy! Kompletnie nie znam węgierskiego, choć nie wiem, czy nie czas najwyższy się sposobić do nauki. Ale już tłumaczę, że pierwsze dwa słowa miały znaczyć „królem Polski”, ale jakiś błąd gramatyczny jest możliwy i każdemu hungaryście bez zwłoki przyznam rację. Ale już nie każdemu zakochanemu w premierze Węgier. Ten uwielbiany przez Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipę polityk nie wydaje mi się najlepszym wzorem do naśladowania. Bo ze swego kraju nie uczynił tygrysa Europy, a jego polityka gospodarcza przez ekonomistów jest oceniana nie najlepiej. Głównie dlatego, że niewiele wiadomo o sytuacji finansów, bo kraj ten zamyka się przed obcymi - w każdej dziedzinie. Viktor Orbán, który premierem z przerwami jest od 1998 roku i sam przygotowywał swój kraj do wstąpienia do Unii, teraz chce ją zrewolucjonizować - tę Unię. Razem z Jarosławem Kaczyńskim. Jak? I to jest problem, bo padają zgrabne hasła, ale de facto nikt nie wie, o co chodzi. Cały czas też słychać, że prezes PiS-u chce zmiany premiera w Polsce. To może pójść na całość i niech zostanie nim Orbán. Kiedyś mieliśmy już Madziara na tronie. Nazywał się Stefan Batory. Odzyskał dla nas od Rosji Inflanty. Choć ja zastanowiłbym się nad wariantem szwedzkim. Wszak na początku XVII w. Zygmunt III Waza zdobył i Smoleńsk, i Moskwę. Już widzę, jak minister Antoni Macierewicz na tę myśl się uśmiecha.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska