Nie do końca to rozumiem, bo jak już wielokrotnie podkreślałem, kapitał bywa mało narodowy. Ważne, by przestrzegał miejscowe prawo, szanował zwyczaje i dał tubylcom zarobić. I jak mawiali klasycy biznesu, których narodowości nie zdradzę, by nie być posądzonym o antysemityzm: jak daje zarobić, to już nie taki obcy. Zresztą przy tej fobii do obcego zawsze mi się wyświetla takie pytanie: jak to guru od gospodarki obecnej ekipy Mateusz Morawiecki tak latami nie brzydził się zarabiać milionów w bankach należących do kapitału niepolskiego? Sam zarobił, to już można ich się pozbyć - takie myślenie? Ale wróćmy do rządu. Z niewiadomych powodów, a wtedy „włączają się” teorie spiskowe, pani premier, pan Morawiecki i spółka, próbują nas „wrobić” w umowę CETA. O czym ona dokładnie jest, nie powiem Państwu, bo niewiele o niej właśnie wiadomo, a składa się podobno z około 1600 stron i dotyczy wymiany handlowej Unii Europejskiej z Kanadą. Phiii - żachną się niektórzy, co mi tam jakaś Kanada.
Otóż owa Kanada to kraj, w którym siedzibę mogą mieć (i mają) wielkie koncerny amerykańskie, ale nie tylko, zajmujące się produkcją artykułów spożywczych. Kanada dopuszcza do sprzedaży wiele produktów, których u nas boją się nie tylko ekolodzy. Podobno nawet nie wiadomo, co w nich jest, bo producenci nie muszą podawać składu. Na potęgę używa tam się np. pestycydów i dopuszcza żywność bardzo zmodyfikowaną genetycznie. Pewnie niedługo ziarna kukurydzy będą tam wielkości naszych dyni, a kurczaki, wykluwające się z ping-pongów, będą miały trzy głowy, cztery udka i osiem skrzydełek. I nasz rząd mówi: właściwie OK. I ja właściwie nie rozumiem. Precyzując: rząd dopuszcza do zawarcia umowy, choć zastrzega, że to nie oznacza wejścia na nasz rynek żywności modyfikowanej genetycznie. Ale wiceminister rozwoju Radosław Domagalski-Łabędzki szczerze dodaje: otwiera to jednak pewną furtkę w tej sprawie. To, jak znam się na życiu, furtka wystarczy.
Apropos logiki, a właściwie jej braku. Na pewno zaobserwowali Państwo problem ze śmigłowcami. Pewnie, z nielicznymi wyjątkami, kompletnie nie znamy się na maszynach latająco-strzelających. I trudno nam zrozumieć istotę problemu, ale proste fakty można porównać. Zrezygnowano z długo negocjowanego porozumienia z francuskim producentem i bez żadnych przetargów polski rząd udał się fabryki w Mielcu, by tam kupić śmigłowce. Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz prawie z łzą w oku tłumaczy: „...i jeszcze w tym roku pierwsze śmigłowce (...) zostaną dostarczone siłom specjalnym. To pokazuje, jakim potencjałem dysponuje polski przemysł, Mielec i Dolina Lotnicza”. Czyżby zapomniał, bo ja nie, że w 2007 roku rząd pod kierownictwem Jarosława Kaczyńskiego sprzedał fabrykę „obcym” - amerykańskiej firmie? Jak mawiają młodsi - coś mi się nie klei. Jak tak patrzę, co wyczynia obecna ekipa z polską gospodarką, to lekko się boję, czy po pomysłach naszego superwicepremiera Mateusza Morawieckiego i s-ki nie będziemy wyglądali jak po rządach Edwarda Gierka i Leszka Balcerowicza razem wziętych. Ja naprawdę nie chcę mieć racji...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?