18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław bez Rynku nie istnieje

dr Katarzyna Kajdanek, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego
dr Katarzyna Kajdanek, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego
dr Katarzyna Kajdanek, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego Michał Pawlik
Centrum miasta też dotknie kryzys: wstrzymane inwestycje, wyludnią się kluby, no i zrobi się potwornie nudno.

Wrocław to dziwne miasto. Nęka go wiele bolączek, o których każdy mógłby coś powiedzieć, bo doświadcza ich na co dzień. Jednak Wrocław ma to "coś", co większość tych niedogodności wynagradza: piękne, tętniące życiem i ekscytujące centrum. "To znaczy: Rynek?" - mógłby ktoś zapytać. No właśnie.

Miasto bez centrum nie istnieje. Nie istnieje w sensie przestrzennym, bo jeśli nie wiadomo, gdzie jest centrum, trudno się w takim mieście zorientować i odnaleźć - nie wiadomo, ku czemu dążyć, nie ma środka. Nie istnieje także w sensie społecznym. W dobrze funkcjonującym centrum skupiają się najważniejsze i najbardziej ekskluzywne usługi, z których korzystają mieszkańcy miasta, a nierzadko i całego regionu. To one przyciągają do galerii sztuki, butików, kawiarni i teatrów wyjątkową klientelę.

Jednak centrum ma przede wszystkim wartość jako przestrzeń znacząca. Jest symbolem miasta i społeczności lokalnej, która je tworzy, jej siły i słabości. Jest przestrzenią, w której puls miasta jest najwyraźniej wyczuwalny, dającą poczucie bycia "na bieżąco". Jest obrazem świetności, jeśli miastu wiedzie się dobrze. Wtedy pięknieją kamienice, pojawiają się nowe, ekskluzywne butiki i restauracje, miejski krwiobieg przyspiesza, także za sprawą zagranicznych turystów.

Ale to też obszar, który jako pierwszy odczuje znamiona kryzysu: za sprawą wstrzymanych inwestycji, wyludnionych klubów, ziejącej zza rogu nudy. Wtedy nawet stali bywalcy miejskiego salonu wolą zostać w domu.
Mówiąc o centrum Wrocławia, warto zadać sobie pytanie: gdzie ono właściwie jest? Zderzają się w tym miejscu dwa ujęcia. Z jednej strony geografowie czy historycy są w stanie skrupulatnie zrekonstruować, gdzie obecnie znajduje się środek miasta, jak i jego przemieszczanie się w przestrzeni miejskiej na przełomie wieków.

Z drugiej jednak można zapytać, gdzie, według mieszkańców, ulokowane jest centrum ich miasta. W przypadku Wrocławia wydaje się, że te dwie perspektywy zbiegają się na mniej więcej podobnym obszarze. Jest on ograniczony mostem Uniwersyteckim na północy, placem Jana Pawła II na zachodzie, wiaduktem kolejowym na południu i okolicami placu Społecznego na wschodzie. Jest jednak pewne, że tak zakrojone granice centrum zawierają w sobie wiele bardziej zawężonych obszarów oraz że nie każdy się na nie zgodzi.

Z większości wielkich polskich miast chyba tylko pozycja centrum Krakowa pozostaje od lat nienaruszona. Centrum Krakowa ma wykrystalizowaną strukturę i bardzo czytelne znaczenie symboliczne. Wrocławski Rynek także cieszy się ogólnopolską sławą i, co należy podkreślić, sympatią nawet tych, którzy znają go wyłącznie z ekranów telewizorów.

Sytuacja przestrzenna wrocławskiego centrum jest nieporównywalnie lepsza, jeśli weźmiemy pod uwagę chociażby status centrum Warszawy (co do którego nikt nie ma pewności, gdzie - jeśli w ogóle - jest), centrum Katowic (na które składa się wielkie skrzyżowanie i gmach Spodka) czy Łodzi (niedoinwestowanego, coraz bardziej opustoszałego i rozpływającego się wzdłuż ulicy Piotrkowskiej).
Jednak także centrum Wrocławia nie jest wolne od symptomów kryzysu charakterystycznego dla wszystkich współczesnych wielkich miast w Polsce. Ma on trzy składowe: po pierwsze, kryzys przestrzeni publicznej. Po drugie, pojawienie się substytutów centrum w postaci centrów handlowych. Po trzecie, odpływ mieszkańców z Wrocławia i konsekwentne odcinanie się od miasta i jego centrum przez poszukiwanie nowych przestrzeni o charakterze centralnym.

Przestrzeń publiczna, czyli wspólna, niestawiająca barier dostępu (ekonomicznych i architektonicznych) i możliwości uczestnictwa, zanika. Zanika, ponieważ maleje zarówno potrzeba, jak i zainteresowanie społeczności miejskiej tym, aby być razem, by celebrować swoją wspólnotowość.

Miasto to coraz częściej wiele pofragmentowanych, sprywatyzowanych przestrzeni, do których dostęp jest warunkowany określonym poziomem kapitału ekonomicznego, kulturowego albo społecznego. Inaczej mówiąc, coraz więcej miejsc w mieście jest tylko dla wybranych, a kryteria dostępu określa pieniądz, wąskie zainteresowania albo to, kogo się zna. Przejawia się to w poczuciu, że niektóre miejsca są zarezerwowane dla określonych grup społecznych i odwiedzanie ich wiąże się z pewnym dyskomfortem.

Dystrybucja wiedzy o miejscach nowych, modnych, ciekawych odbywa się w ramach wtajemniczonych środowisk, które zasklepiają się w swoim towarzystwie. To sprawia, że pewne kategorie mieszkańców miast, np. ludzie starsi, są z miejskiego obiegu niemal całkowicie wyłączeni. Homogeniczność nie sprzyja rozwojowi centrum.

Rolę tradycyjnego centrum zaczynają za to przejmować galerie handlowe, ulokowane w centrum miasta, a także na jego obrzeżach. Stanowią one namiastkę miejskości pod względem przestrzennym. Są w nich alejki sklepowe stylizowane na ulice, sztuczna zieleń, quasi-miejskie atrakcje w postaci fontann czy placyków z ławeczkami. To także substytut agory w znaczeniu symbolicznym.
W galeriach handlowych, przynajmniej pozornie, każdy może znaleźć dla siebie coś ciekawego, bez konieczności robienia zakupów. Często jednak zapomina się o tym, że funkcja handlowa jest dla nich kluczowa i tylko taki klient, który pozostawia w galerii handlowej pieniądze, jest zdefiniowany jako pożądany. Galerie handlowe nie są przestrzeniami publicznymi, ale ściśle prywatnymi. Należą do kogoś, są ściśle chronione, objęte zakazem fotografowania, wyrażania swoich poglądów, tak jak można to robić w przestrzeni realnie publicznej.

Osoby, które tradycyjnemu centrum dodają kolorytu: uliczni grajkowie, członkowie malowniczych subkultur, nawet żebracy, nie były i nigdy nie będą w przestrzeni centrum handlowego legalnie, jawnie obecne. Centra handlowe są wyspami atrakcyjności w mieście. Rozrzucone w rozmaitych punktach miasta stanowią magnesy, które nie spajają miasta, ale rozbijają je na wyspy, ku którym klientela przepływa przez bezjakościową przestrzeń miasta.

Uważam, że człowiek nie potrafi funkcjonować bez centrum. Tak jak nie potrafi żyć bez czasu odświętnego. Bo potrzebuje odróżnienia zwykłości od wyjątkowości, zarówno w odniesieniu do czasu, jak i do miejsca. Osoby wyprowadzające się z Wrocławia do strefy podmiejskiej, choć odcinają się od wielkomiejskiego centrum, poszukują przestrzeni o podobnym znaczeniu w nowym miejscu zamieszkania.

Może to być przestrzeń o walorach historycznych (jak np. pałac i park w Szczodrem), krajobrazowych (np. Kiełczowska Sielska Zagroda, park przy gimnazjum w Siechnicach) czy społecznych, pozwalających spotykać ludzi sobie podobnych (nowy kościół w Mirkowie). Poszukiwanie alternatywnych centrów wzmacnia przywiązanie do lokalizacji podmiejskich. I osłabia potrzebę odwiedzania centrum Wrocławia: zakorkowanego, głośnego, tłocznego.

Centrum jest zjawiskiem wielowarstwowym. Na jego kształt wpływa w równym stopniu przeszłość, teraźniejszość i przyszłość miasta. Problem kryzysu centrum jest problemem kryzysu miasta, a także użytkującej jej społeczności. Wrocławskie centrum ujawnia możliwości i słabości miasta i społeczności miejskiej. I, jak zwykle, doskonale się w tej roli sprawdza: jest symbolem wielkości, ale i obrazem zaczątków kryzysu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska