Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie

Wojciech Koerber
Janusz Wójtowicz
No więc ten Morgenstern wyraźnie przygotował na obecny sezon dwa szczyty formy - jeden na mistrzostwa świata, a drugi na wszystkie pozostałe konkursy. Taki jest mocny. Mianowicie nie o nim chciałbym, lecz o Małyszu naszym.

W tym właśnie miejscu sam skamlałem, by nam tego nie robił, by jeszcze pofalował nartami do Soczi. Po tym wszelako jak ogłosił zakończenie kariery, nabrałem doń jeszcze większego szacunku. Że potrafił tę ciężką dla siebie decyzję podjąć. I nie zamierzam czekać, jak Fibak przykładowo (tak mówi), aż stęskniony wróci do skoków. Ba, trzymam kciuki, żeby mu to na myśl nie przyszło i mam pewność, że nie przyjdzie. Bo nic wielkiego już by się z tego nie urodziło. Umówmy się - w mijającym sezonie był Małysz w absolutnej topformie. Ale jak na 34-latka. Porównania siły jego i młodych wilków miarodajnie można było dokonać choćby podczas konkursu w Oslo na małej skoczni, gdzie liczy się głównie siła odbicia, z dużego palca.

Przecież ten Morgenstern z Koflerem latali innymi korytarzami, na innym piętrze. Po wyjściu z progu wzbijali się dwa metry wyżej niż reszta. Jak Małysz. Jak Małysz dziesięć, osiem czy jeszcze w porywach cztery lata temu. I orzeł to wie. Sam zresztą się ostatnio zachwycał: "Morgi ma niezłe kopyto, jak ja kiedyś". Adam ciągnął odległości swoim mistrzostwem, podejmowaniem ryzyka, trząsł się w powietrzu jak gołąbek, żeby spaść maksymalnie daleko. I dalej już się raczej nie da.

Smutno mi, bo rzeczywiście odchodzi członek niemal każdej polskiej rodziny. Przez telewizor wpadał do nas na obiad i w sobotę, i w niedzielę, od listopada do marca. A te skoki to de facto wybitnie telewizyjna konkurencja. W kapciach ciepło, widzisz twarz gościa na górze, wiatry, powtórki, szczegóły. A pod skocznią? Ciągnie po nogach, nic nie widać, bo mgła i dopiero na progu wyłania się jakiś punkcik, co spadnie ciut wyżej bądź niżej ściany, a usłyszymy przy tym charakterystyczne klapnięcie deskami o zeskok. Brutalna prawda jest też taka, że koledzy Małysza zawdzięczają mu wiele, a on kolegom - nic.

No więc sprawdziłem z ciekawości, ile medali drużynowych z wielkich imprez - IO, MŚ - przywiózł sobie Martin Schmitt. I wiecie co? Wyszło dziewięć! Dziewięć medali, w tym dwa złota olimpijskie i dwa złota MŚ, przywiózł facet, który od zawsze szuka utraconej formy. Co sezon odbierał więc nagrody, wygrywał pewnie regionalne plebiscyty etc. Będąc bez formy. A ile tych drużynowych medali ma Małysz? Dobrze wiecie, że żadnego. Sam jeden wyprowadził dyscyplinę na czołówki dzienników, przed Kaczyńskiego.

A gdzie były skoki ponad dekadę temu? Gdy Andrzej Rencz, mój znajomy trener motocrossowców, ma jakieś sukcesy do przekazania, skromnie i pokornie pyta zawsze, czy nie znalazłby się kawałeczek miejsca w pasku, gdzieś pod lotkiem, a nad nekrologami. I tam właśnie lądowały przez lata polskie skoki, przy nekrologach. Zamykały się w zdaniu, że wygrał Ahonen, a najlepszy z Polaków, Wojciech Skupień, był 31.

Co dalej? Spokojnie, kto by nie chciał ubić interesu z Małyszem, nadal będzie pracował z sukcesami, jego wąsy otwierają wszystkie drzwi. Zawsze może nam też przekazać, jak było naprawdę, gdy red. Szaranowicz powie coś o kącie natarcia lub spóźnionym odbiciu. Adaś, nadal trzymiemy za Ciebie kciuki!

Przeczytaj także:

*Czasem jestem na nie i dziś też trochę będę
*Wiecie, kto ostatnio zatrzymał Barcelonę?
*W porządku jest ten Kubica
*Prezie naszych żużlowych klubów znów przegłosowali kupę regulaminowych zmian w ekstralidze
*Ruszamy na Mołdawię i Norwegię

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska