Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O koniach, jeźdźcach, siodłach i kaloszach

Hanna Wieczorek
Stadnina w Wilczycach. Dominika Kozak nie boi się wsiąść na nieosiodłanego konia
Stadnina w Wilczycach. Dominika Kozak nie boi się wsiąść na nieosiodłanego konia Tomasz Hołod
- Jeszcze chwilka, tylko nakarmię konie, i sprzedam źrebaka - mówi Aśka. Ma dwadzieścia klaczy i ogierów, a na łące pasie się jeszcze siedem źrebaków w stajni na howrse.pl i drugie tyle na angielskim serwerze - pisze Hanna Wieczorek

Aśka ma dwanaście lat. Zapowiada, że kiedy dorośnie, będzie miała prawdziwą stajnię, nie tylko wirtualną. I choć rodzice podśmiewują się z tych planów, po cichu mówią, że kto wie. Bo miłość do koni to jedyna nieprzemijająca pasja ich córki. Jeździć zaczęła sześć lat temu, na kolonii w Borach Tucholskich i tak zostało do dzisiaj.

Myślałam, że z końmi pożegnałam się na dobre

Urszula Pawlak nie myślała, że będzie zarabiać na koniach, choć jest z nimi związana "od zawsze". Konno jeździły jej babka i matka, a dziadek, zamożny rolnik, zawsze miał jakieś konie w stajni. Potem wujek - dyrektor technikum rolniczego - założył w szkole sekcję jeździecką - tam zdobyła uprawnienia instruktorskie. Miała szczęście, jak sama mówi, obserwować instruktorów - przedwojennych oficerów. I do dzisiaj ceni ich styl pracy, co tu ukrywać, wprowadzający elementy wojskowego drylu. O przedwojennych wojskowych, którzy prowadzili kursy jeździeckie, do dzisiaj zresztą krążą po Wrocławiu soczyste anegdoty. Jeden z nich, bodajże rotmistrz, prowadził jazdy w stajni Akademickiego Związku Sportowego. Zaglądał tam czasem rektor jednej z uczelni i to właśnie jemu rotmistrz radził, jak uporać się z humorzastym koniem, mówiąc podobno: "Magnificencjo, po dupie go, po dupie".

Pani Urszula po studiach na wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego związała z WKS Śląsk, a potem pracowała jako instruktor jeździectwa we wrocławskiej szkole oficerskiej. Ale kiedy pożegnała się ze szkołą, nie chciała już zawodowo wiązać się z żadną stajnią. Zatrudniła się więc w I LO przy ulicy Poniatowskiego. I właśnie wtedy zapukał do niej znajomy.

- Powiedział, że w Wilczycach pod Wrocławiem jest pan, który kupił konie i nie jest nimi zainteresowany - wspomina. - Pojechałam i porozmawiałam z właścicielem. Szukał kogoś, kto zna się na koniach i zajmie się stajnią, bo nie chciał, żeby jego zwierzęta trafiły do rzeźni. Co miałam robić...

Urszula Pawlak otworzyła stajnię. Zaczynała z czterema końmi i dwoma kucykami. Szybko okazało się, że musi zwiększyć zwierzęcą "stawkę", bo chętnych do jazd jest sporo. Teraz w boksach stoją 4 kuce i 16 koni - folblutów, ślązaków. Nie wszystkie zostały kupione. Jednego, przewlekle chorego, chciała się pozbyć właścicielka i weterynarz, który go leczył, dał go pani Urszuli za pokrycie kosztów kuracji. Inny trafił do jej stajni, kiedy został porzucony, bo dotychczasowy właściciel nie miał pieniędzy na jego utrzymanie. Wszystkie konie są traktowane tak samo, żaden nie jest wyróżniany. Bo każdy ma swoje specyficzne zalety. A właścicielka stajni ceni je najbardziej za umiejętność wybaczania ludziom błędów, które popełnili.

- Na szczęście wszystkie nasze konie są w sile wieku i nie muszę się zastanawiać, jak im zapewnić emeryturę - uśmiecha się Urszula Pawlak. - Jedno wiem na pewno: żaden nie pójdzie do rzeźni, mam znajomych rolników, którzy chętnie wezmą konie na dożywocie za niewielką opłatą. Niektórzy z nich to jeszcze uczniowie mojego wujka.
Do Wilczyc przyjeżdżają małe dzieci i dorośli w zaawansowanym, emerytalnym już wieku. Ich umiejętności też są zróżnicowane: od początkujących, którzy jeżdżą na lonży, po zaawansowanych - próbujących swoich sił w sporcie wyczynowym, w skokach.

- Nastawiłam się przede wszystkim na pracę z dziećmi i młodzieżą - mówi. - Bo konie to nie tylko przyjemność, ale też obowiązek. Trzeba o nie zadbać, popracować fizycznie. Uczą rzeczy, które zawsze przydadzą się w życiu: empatii, odpowiedzialności i systematyczności. I bardzo się cieszę, że w liceum, w którym pracuję, udało się stworzyć kółko jeździeckie. Uczniowie jeżdżą za darmo, muszą tylko odpracować swoje w stajni.

W miarę możliwości pobawić się ze źrebakiem

Wirtualna stajnia nie kosztuje dużo, czasem Aśka wyśle SMS-a za kilka złotych, żeby zdobyć dodatkowy kupon. A poza tym musi systematycznie karmić i poić swoje konie, trenować je, pojechać z kilkoma na przejażdżkę, w miarę możliwości pobawić się ze źrebakami, wykonać zadania wymyślone przez twórców gry.

Wirtualne konie są interesujące, ale nie dorastają do pięt żywym. Więc przynajmniej raz w tygodniu rodzice słyszą: "kupcie mi konia, właśnie znalazłam świetną ofertę. Sprzedają pięknego hanowera za trzy tysiące złotych". I robi wielkie, proszące oczy... O cenach koni trudno dyskutować, właściwie nikt jeszcze nie wyznaczył górnej granicy. W czasach PRL-u, kiedy w Stanach Zjednoczonych polskie araby szły jak gorące bułeczki, udało się sprzedać na aukcjach w Janowie Podlaskim kilka ogierów czystej krwi za milion, półtora miliona dolarów. Ale to i tak niewiele, najwyższa cena za konia, o jakiej się ostatnio mówi, to 21 milionów euro.

Sport jeździecki nie jest tani. Same jazdy kosztują co najmniej 35 złotych za godzinę, a do tego należy zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt. Konia na podwórku kamienicy w środku miasta nie można trzymać. Pozostaje więc wynajęcie miejsca w stajni. W tym roku cena za taką usługę wynosi co najmniej 600 złotych. Można oczywiście znaleźć wspólnika (mówi się o nim, że dzierżawi czy współdzierżawi wierzchowca), który za pewną stałą opłatę uzyskuje prawo do swobodnego jeżdżenia na twoim koniu. Okazja okazją, ale rodzice Aśki pozostają niewzruszeni. Dziewczyna musi się zadowolić wirtualną stajnią. I jazdami w ośrodkach jeździeckich.

Nie miałam pojęcia, ile kosztuje ośrodek

Urszula Pawlak śmieje się, że oczywiście orientowała się w różnych cenach, ostatecznie w jeździectwie siedziała od lat. Nie miała jednak pojęcia, jak dużo kosztuje utrzymanie stajni.

- Wiedziałam, że koszty będą duże, że będę musiała bardziej zaangażować się w tę komercyjną część działalności, ale tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy ze skali tego przedsięwzięcia - mówi Urszula Pawlak. - Niwelując teren pod ujeżdżalnie, kupując pierwszy snopek zboża od rolnika, stawiając pierwszy płot uczyłam się podstaw ekonomii prowadzenia ośrodka jeździeckiego.
I twarde prawa rynku wymuszają pewne decyzje. W ośrodku pani Urszuli jest pięć boksów dla koni, które powierzają jej ich właściciele.

- To pewni klienci, wierni przez cały rok - tłumaczy właścicielka stajni. - Dzięki nim zarabiam na opłacenie części stałych kosztów. I zaczyna wyliczać: pensje pracownika, pasza dla koni, zabiegi kowalsko-weterynaryjne. Coroczne wymiany drewnianych płotów, bo w okresie jesienno-zimowym mają zwyczaj ogryzać namiętnie wszystkie deski... No i niezbędne są elektryczne pastuchy, które mają powstrzymać nie tylko wierzchowce, ale też dzikie zwierzęta zapędzające się na łąkę przy stajni. Nie można zapominać o funduszu amortyzacyjnym - zaskórniaku na czarną godzinę. Bo przecież może się okazać, że któryś koń wypadnie ze stawki (choćby dlatego, że zachoruje) i trzeba będzie błyskawicznie dokupić jeszcze jednego. HAN

Jeździec w toczku i w szytych na miarę oficerkach. Koszt? Oj, dużo, dużo...

Jeśli poważnie traktujemy jazdę konną, musimy liczyć się z wydatkami. Bo jeździec potrzebuje specjalnego sprzętu, a i konia trzeba zaopatrzyć w różne rzeczy.

Jeździec: na pierwszy ogień idzie zwykle toczek lub kask (ten ostatni, choć mniej wdzięczny, jest bezpieczniejszy) w cenie od 70 zł po 250 zł. Potem trzeba sięgnąć do portfela, żeby kupić rękawice (od 3 złotych za bawełniane do prawie 300 zł za skórzane). Nie wolno zapomnieć o butach, a przy ich wyborze może nam się zakręcić w głowie. Cena gumowych oficerek nie przekracza 100 złotych, ale już za skórzane sztyblety płaci się co najmniej 150 zł, a do tego trzeba dodać czapsy (ochraniacze na łydki) - tutaj wybór mamy ogromny - od 80 do prawie 200 złotych. Możemy się zdecydować na tradycyjne, skórzane oficerki. Ich ceny nie próbujemy nawet podawać, bo wiadomo, powinny być szyte na zamówienie u prawdziwego fachowca. Najlepszy mieszka podobno w Warszawie - i do niego właśnie jeżdżą zwolennicy tego obuwia. Kiedy już mamy toczek, rękawiczki i buty, przychodzi pora na bryczesy. Wbrew pozorom, ich zakup to żaden snobizm, dzięki specjalnemu "lejowi" nie mają szwów na udach i nie ocierają jeźdźca podczas jazdy. Ceny najtańszych oscylują w granicach 80 złotych, te droższe kosztują nawet 300 zł. Można poza tym kupić kamizelę ochronną (około 250 zł) lub zwykłą jeździecką (65 do 100 zł).

Konie: rząd jeździecki, czyli siodła (najtańsze siodło typu western kosztuje 490 zł, siodło skokowe można kupić za 2300 zł, ujeżdżeniowe za 3600, a ogólnoużytkowe za 799 zł), ogłowia (od 70 do 500 zł), czapraki (80-200 zł), żele pod siodła - amortyzujące wstrząsy (od 190 do 700 zł), ochraniacze na nogi (100 do 300 zł), kalosze (co najmniej 87 zł). Oraz sprzęt do czyszczenia konia - zgrzebła, szczotki, gąbki.
Przydadzą się także pasy woltyżerskie do gimnastyki na koniu, literki do ujeżdżenia dla jeźdźców, którzy jeżdżą ujeżdżeniowo i skaczą. I wyposażenie stajni, takie jak taczki, widły, łopaty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska