Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nosorożca dni klęski

Aleksander Malak
W sobotę, 8 lutego, w pierwszym dniu olimpijskich zmagań, w dniu, w którym w gazecie ukazał się mój felieton, nic jeszcze nie zwiastowało klęski.

Opierając się na danych statystycznych, analizując występy polskich sportowców na zimowych olimpiadach, na których przez 90 lat zdobyli 14 medali (0,666 medalu na igrzyska), postawiłem tezę, że w Soczi nasi sportowcy nie zdobędą ani jednego medalu. W przeciwnym razie można mnie nazywać "owocem miłości nosorożca z czołgiem".

I we wspomnianą sobotę wszystko układało się jak najlepiej. Najpierw Justyna Kowalczyk zajęła 6. miejsce w biegu łączonym, by za chwilę pokazać wszystkim zdjęcie swojej stopy w formacie RTG. Złamana kość! No to po gołębiach, a przecież Justyna to największy bodaj nasz pretendent do medali. Niektórzy eksperci zastanawiali się, dlaczego Justyna pokazała to zdjęcie dopiero w Soczi. Wyczerpująco wyjaśnił to na naszych łamach mój kolega Wojtek Koerber. W kraju termin wizyty u ortopedy miała wyznaczony dopiero na sierpień, więc trudno się dziwić, że skorzystała z konsultacji bez kolejki w Rosji.

W niedzielę było już gorzej. Oto ni z gruszki, ni z pietruszki na najwyższym podium stanął Kamil Stoch, czego nikt się nie spodziewał, a najmniej ja. Mój przyjaciel aptekarz, facet perfidny i skrupulatny w każdym calu (jak to aptekarz), przy okazji człowiek gołębiego serca, po skokach Stocha przysłał mi esemes: "No i co, nosorożcu?". Co, co? Nic! Do czwartku bowiem wszystko szło po mojej myśli. W czwartek po biegu na 10 km klasykiem dostałem obuchem w głowę. Najpierw Justyna wygrała złoto, potem żmijowaty przyjaciel wystąpił z kolejnym esemesem: "Kiedy odszczekasz, nosorożcu?", wreszcie rozsierdziłem się okrutnie, kiedy Justyna powiedziała o swojej stopie, że nie tylko złamana, ale też bez paznokci odjętych po odmrożeniach i z nadwerężonym achillesem.

No, ja bardzo przepraszam, ale gdybym ja został pozbawiony paznokci, też bym pokazał pazur! Lwi! Wielka mi sztuka! Moje Waterloo dokonało się w kolejną sobotę, choć byłem pewien, że wszelkie ewentualne sukcesy w tym dniu przyćmi Prezes, który właśnie ujawnił, skąd weźmie bilion złotych na swoje pomysły. Niestety. Najpierw strażak na łyżwach (jakby strażacy nie mieli nic innego do roboty?) Zbigniew Bródka pokonał gigantów z Holandii na ich koronnym dystansie, potem fuksiarz Stoch sięgnął po drugie złoto na dużej skoczni. Jeżeli jeszcze skłonny byłem wybaczyć Bródce (nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi, gromiąc Holendrów), to Stochowi w żadnym razie. Sam się zresztą przyznał, mówiąc, że drugi skok to była katastrofa. Szkoda, że za Grekiem Zorbą nie dodał: "Jaka piękna katastrofa"...

Tłumaczenie jego żony, że kazała mu zdobyć ten drugi złoty medal, bo bardzo chciała zobaczyć podobno wtopiony weń kawałek meteorytu, jaki spadł dokładnie przed rokiem w Czelabińsku, uważam za nader naciągane. Poza tym, co to za motywacja? Zresztą po dekoracji ani ona, ani on żadnego kawałka kosmicznej skały w medalu nie dostrzegli. Więc po co było skakać po złoto? A Prezes, ku mojemu rozżaleniu, nie przyćmił.

No i jeszcze następny esemes od przyjaciela (długo się zastanawiałem nad cudzysłowem przy przyjacielu!): "Jest 18, będzie 19 i 20!". Chodzi mu o te krążki...

Piszę te słowa już po półmetku igrzysk. Podobno zimowych. Co to za zimowa olimpiada przy dwudziestu kilku stopniach w plusie? Zgnębiony i rozczarowany nie mam już ochoty wysiadywać przy telewizorze i doznawać jeszcze jednej i kolejnej porażki. To jest ponad siły nawet dla nosorożca.

Państwo polscy sportowcy! Te wasze medale. W dodatku jeszcze złote! Tego się nie robi kibicom! Nawet tak gruboskórnym, jak niżej podpisany! ALEKSANDER MALAK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska