MKTG SR - pasek na kartach artykułów

NIE JESTEM WYNATURZENIEM! Urodziłam się dzięki in vitro

Kacper Chudzik
Katarzyna uczy się w jednej z głogowskich szkół średnich. To zdrowa, uśmiechnięta i inteligentna dziewczyna, za którą na pewno niejeden obejrzałby się na ulicy. W przyszłym roku będzie zdawać maturę. Chce studiować informatykę. Można by powiedzieć: zwyczajna dziewczyna. Ale jak sama przyznaje, dla niektórych ludzi jest wynaturzeniem. Katarzyna urodziła się bowiem dzięki metodzie in vitro.

Dziewczyna długo biła się z myślami, zanim postanowiła opowiedzieć swoją historię. Wokół in vitro robi się w ostatnim czasie gorąco. Ostatecznym impulsem, który przeważył, był zorganizowany przed głogowskim ratuszem protest przeciw projektowi finansowania in vitro z budżetu miasta.

- Padały tam różne krzywdzące słowa. Najbardziej dotknęło mnie zdanie, które sugerowało, że jestem wynaturzeniem. Padały też sformułowania, porównujące nas do zwierząt. Bo zdaniem manifestujących, in vitro to zabieg wywodzący się z weterynarii. Tak zwani obrońcy życia są strasznie obłudni. Bardziej przejmują się losem zamrożonych komórek niż urodzonymi ludźmi. Trochę to paradoksalne. Mówiono, że in vitro to metoda śmierci. Ale ja żyję tylko dzięki niej! - opowiada nam Katarzyna.

Młoda głogowianka jeszcze kilka lat temu też była przeciwniczką zabiegów in vitro. Wpływało na to m.in. to, co usłyszała na lekcjach religii, w kościele czy od rówieśników.

- Kiedyś w telewizji leciał program o in vitro i zaczęłam go komentować. Byłam gimnazjalistką, miałam jeszcze siano w głowie. Zaczęłam mówić w podobnym stylu co tak zwani obrońcy życia. Moi rodzice spojrzeli się na siebie i milczeli. Wieczorem poruszyli temat ponownie. Mama ze łzami w oczach powiedziała, że ja też jestem z in vitro. Zamurowało mnie. Paradoksalnie, byłam wtedy na nich wściekła. Ale gdy ochłonęłam, zaczęłam czytać w internecie o in vitro. Sprawdzałam relacje osób takich jak ja. Informacje o zabiegach. Wreszcie przestałam kierować się tym, co mi mówiono w środowisku, a zaczęłam sama myśleć i interpretować fakty - wspomina Kasia.

Choć nasza rozmówczyni zaakceptowała to, jak przyszła na świat, to jednak ciężko jej się do tego przyznać. Jak wspomina powiedziała o tym kilku bliskim znajomym. Jej dwóm najbliższym przyjaciółkom to nie przeszkadzało, ale były chłopak, jeszcze z gimnazjum, zaczął zachowywać się dziwnie po takim oświadczeniu.

- Dość powiedzieć, że po krótkim czasie nie byliśmy już razem. Dotknęło mnie to, ale pozbierałam się. Po gimnazjum nasz kontakt się urwał. Czasem widzę na Facebooku jak wkleja jakieś prawicowe posty i zdjęcia z akcji patriotycznych. Mocno zaangażował się w ten ruch. Ale muszę przyznać, że nie rozpowiedział nikomu mojego sekretu. Chociaż tyle mu się chwali - dodaje.

W szkole średniej młoda głogowianka powoli zaczęła zmieniać swój światopogląd. Wcześniej była osobą religijną, jednak przestała chodzić do kościoła i na lekcje religii w szkole. Nie mogła znieść niektórych rzeczy, które tam opowiadano.

- Gdy już w szkole średniej na religii znów poruszono kwestię in vitro, pokłóciłam się z katechetą. Poparło mnie wtedy kilka osób, w tym przyjaciółka, która wie o moim sekrecie. Głośno przyznała wtedy, że zna osobę urodzoną dzięki tej metodzie i gdyby nauka miała słuchać takich zacofanych osób jak nasz katecheta, to dziś nie miałaby przyjaciółki. Wzruszyło mnie to i ciężko mi było powstrzymać łzy. Gdybym się rozpłakała, to od razu byłoby wiadomo o kogo chodzi. Na następnej religii już się nie pojawiłyśmy. Wypisałyśmy się - opowiada dalej głogowianka.

Nie wiadomo ile osób w naszym mieście urodzonych jest dzięki in vitro. Nikt nie prowadzi takich statystyk. W całej Polsce przez blisko 30 lat od pierwszego zabiegu urodziły się dziesiątki tysięcy dzieci.

- To jest ogromna liczba ludzi! Można powiedzieć, że gdyby nie in vitro, w Polsce zniknęłoby całe miasto! Jak coś takiego może być złe? - pyta młoda głogowianka.

Kasia nie ma rodzeństwa, dla jej rodziców in vitro było jedyną możliwością posiadania dziecka. Kobieta przyznaje, że sama chciałaby mieć więcej dzieci. Najpierw jednak chce dokończyć edukację.

- Teraz mamy takie czasy, że coraz więcej ludzi ma problemy z zajściem w ciążę. Jeśli in vitro może być dla nich ratunkiem, to dlaczego mamy im to odbierać? Rozumiem, że są ludzie, którzy nie chcą tego finansować ze swoich podatków. Ja też nie chcę ze swoich podatków finansować kościołów, a jednak muszę. Ale nawet, jeśli nie będzie dofinansowań do zabiegów, okej kto będzie chciał, ten jakoś zdobędzie pieniądze. Tylko nie róbcie z osób urodzonych z in vitro potworów! Jesteśmy takimi samymi ludźmi jak reszta - kontynuuje Katarzyna.

W ratuszu pracują nad uchwałą

W głogowskim ratuszu trwają obecnie prace nad wnioskiem złożonym przez lokalny oddział Nowoczesnej. Dotyczy on finansowania in vitro z miejskiego budżetu. Wciąż jeszcze nie ma opracowanych szczegółów, nie wiadomo też czy rada miejska przychyli się do takiego projektu. Wiadomo jednak, że jest na niego pewne zapotrzebowanie. W czasie konsultacji społecznych, przeprowadzonych podczas prac nad projektem, zgłosiło się 19 par gotowych na skorzystanie z dofinansowania do takiego zabiegu.

Prace nad projektem uchwały mają zakończyć się w tym roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska