MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Moje rzeźbione pojedyncze postacie są barwne, w grupie szarzeją

Małgorzata Matuszewska
Dla Lva Sterna abstrakcyjne malarstwo jest kwintesencją malarskiej sztuki. A Wrocław, do którego wrócił po latach i zamieszkał na stałe? To miasto, które miało ogromny wpływ na jego życie
Dla Lva Sterna abstrakcyjne malarstwo jest kwintesencją malarskiej sztuki. A Wrocław, do którego wrócił po latach i zamieszkał na stałe? To miasto, które miało ogromny wpływ na jego życie Stanisław Klimek/Wydawnictwo Via Nova
Z Lvem Sternem, malarzem, architektem, wrocławianinem – pasjonatem miasta, rozmawia Małgorzata Matuszewska.

Co Pan pokaże na wystawie środa w czwartek w Domku Miedziorytnika?
Domek Miedziorytnika jest bardzo mały, pokażę dużo rzeczy. Marek Stanielewicz, kustosz, zaproponował mi wystawę. Zgodziłem się, bo ceniłem bardzo Eugeniusza Geta Stankiewicza. Poznałem go w 1987 roku, nie określiłbym naszych stosunków mianem przyjaźni, ale spotykaliśmy się, lubiliśmy się. Chciałem połączyć sztukę z architekturą, wystawiając prace właśnie w Domku Miedziorytnika, pokazać coś ciekawego. Na wystawie znajdzie się ok. 45 małych obrazów na płótnie, w technice akrylu. Od kilku lat pracuję nad serią idących ludzi – rzeźb. Między te postacie wkomponowałem postać Geta, idącego w innym kierunku, niż wszyscy. Ta instalacja stanie na pierwszym piętrze. W piwnicy znajdą się dwa wielkoformatowe obrazy, niejako rozmawiające ze sobą.

W książce Wrocław – Jerozolima – Wrocław wspomina Pan, że rodzice pochodzili z Krzemieńca. Nie chciał Pan tam wrócić?
Urodziłem się w Jenakijewem na dzisiejszej Ukrainie. Krzemieniec chcę odwiedzić, a Wrocław to inna sprawa.

Wychował się Pan przy ulicy Szczytnickiej?
Tak, przy Szczytnickiej 50/51, w narożnym domu naprzeciwko dawnego targu. Wszystko, czym jestem, ma tam swoje korzenie.

Miał Pan trudne dzieciństwo?
Absolutnie nie. Nie mam żadnych negatywnych wspomnień. To były lata komunizmu, w domu nie poruszało się tematu religii. Wiedziałem, że jestem Żydem, ale to wszystko. Nie pamiętam żadnych oznak antysemityzmu.

Jadąc do Izraela, znał Pan język hebrajski?
Nie, nauczyłem się dopiero na miejscu. Ale miałem 15 lat, uczyłem się szybko. Dobrze mówiłem po 2-3 miesiącach.

Jak wspomina Pan Wrocław dzieciństwa?
Bardzo pięknie, ale mam świadomość, że na pewno idealizuję wspomnienia. Bawiłem się, chodziłem w okolicach placu Grunwaldzkiego. Najlepiej pamiętam podwórko, łączące kilka domów. Było małe, z niego wychodziło się na centralne podwórko. Dzieci tam się bardzo chętnie spotykały. W książce opisuję korytarz w domu, był dla mnie tajemniczym krajem. Później odkryłem, że wiele wrocławskich rzeczy miało wpływ na moje życie.

Dlaczego rodzice zdecydowali się wyjechać?
Właściwie musieli. Po wojnie mieszkaliśmy w Złotoryi, ojciec miał dobrą pracę. Nie byli syjonistami, byli w partii komunistycznej, choć nie zapalonymi komunistami. Dla nich Polska to było wymarzone miejsce, znaleźli tu po wojnie bezpieczną przystań. Ale kiedy bracia ojca zaczęli wyjeżdżać w czasach tzw. emigracji Gomułki, ojciec zastanawiał się nad wyjazdem. Był związany z braćmi, ale Wrocław był jego ojczyzną. A potem musiał.

Czemu zdecydował się Pan studiować architekturę?
Bo byłem dobrym dzieckiem, a rodzice chcieli dla mnie takiej przyszłości. Zawsze marzyłem o malowaniu. Uczyłem się muzyki w szkole przy Powstańców Śląskich, wcześniej prywatnie. Widziałem siebie jako artystę. W szkole średniej w Izraelu cały czas rysowałem, robiłem też szkice architektoniczne. Potem poszedłem do wojska, studiowałem architekturę na politechnice w Hajfie. Ojciec powiedział, żebym skończył architekturę, bo to praktyczne. Skończyłem, a potem zrezygnowałem z zawodu. Na dwa lata pojechałem do Paryża i malowałem. Nie można było przyjechać do Polski, największym nieszczęściem była dla mnie świadomość, że nie mogę tu wrócić. Bardzo brakowało mi Europy, wybrałem więc Paryż. Po dwóch latach znalazłem się z powrotem w Jerozolimie. I, kiedy w 1987 roku nagle okazało się, że można w konsulacie holenderskim dostać wizę turystyczną do Wrocławia, zdecydowałem się wrócić. Prosto z dworca ruszyłem na plac Grunwaldzki, zostawiłem tylko walizkę w hotelu Monopol.

Co jest ważne w malarstwie?
Podobnie, jak wędrują moje postacie – rzeźby, tak i ja wędruję. To metafora mojego życia. Zaczęło się od postaci, od rzeźby przeszedłem do malarstwa, które jest dla mnie najważniejsze, zwłaszcza to abstrakcyjne – znakomite pole dla wyobraźni.
Niektóre postacie są szare, inne barwne...
Te idące osobno są kolorowe, w grupie szarzeją.
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska
Wystawa Lva Sterna zostanie otwarta w sobotę (21 marca) o godz. 12 we wrocławskim Domku Miedziorytnika (ul. św. Mikołaja 1).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska