Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mija pół wieku od śmierci Marilyn Monroe. Wrocław uczci rocznicę

Krzysztof Kucharski
Ewelina Niewiadowska w monodramie "To moja Marylin"
Ewelina Niewiadowska w monodramie "To moja Marylin" materiały prasowe
Proszę się nie spodziewać zbyt wiele. Mitu nie można dotknąć ani zrozumieć. Mit to mit. Nie objawię też jakiegoś dotąd nieznanego sekretu z życia Marilyn Monroe. Oczywiście, chciałbym, bo okazja jest wyjątkowa. Dokładnie, bo w niedzielę, 5 sierpnia, mija 50. rocznica jej tragicznej śmierci, nigdy do końca niewyjaśnionej. Mnie bardziej fascynuje fakt, że Marilyn ciągle jest jakby obecna, a fizycznie już jej nie ma. Według miesięcznika "Forbes" tylko w ubiegłym roku amerykański symbol seksu z lat 50. i 60. zarobił skromną sumkę 27 milionów dolarów. Wśród nieboszczyków zajmuje ostatnie miejsce na podium. W życiu nigdy tyle nie zarabiała...

W wywiadzie, który ukazał się dokładnie dwa dni przed jej śmiercią - 3 sierpnia 1962 roku - w prestiżowym magazynie "Life", nieco żartobliwie i z dystansem przypominała: "Pamiętam dzień, kiedy dostałam rolę w filmie »Mężczyźni wolą blondynki«. Jane Russell była w nim brunetką, ja - blondynką. Ona wzięła za ten film 200 tysięcy, a ja dostawałam swoje pół tysiąca na tydzień, ale dla mnie stanowiło to znaczną sumę".

W ciągu ostatnich dwóch lat po polsku ukazało się 11 książek poświęconych tej aktorce, jeśli wszystkie udało mi się kupić. W dziedzinie sztuki trudno znaleźć drugi taki przykład. Jak to wytłumaczyć racjonalnie? Dlaczego w Słupsku knajpa przy ul. Kopernika, mająca artystyczne ambicje, nazywa się Marilyn Monroe Café? Jak przyjąć do wiadomości fakt, że Ernesto Cardenal, nikaraguański katolicki ksiądz i uznany poeta, napisał na początku lat 70. ubiegłego wieku "Oración por Marilyn Monroe", czyli "Modlitwę za Marilyn Monroe", zaczynającą się tak (tłumaczenie Krystyny Rodowskiej):

Panie,
przyjmij do siebie tę dziewczynę znaną na całym świecie jako
Marylin Monroe,
chociaż naprawdę nazywała się inaczej
(ale Ty znasz jej prawdziwe nazwisko sierotki zgwałconej w wieku 9 lat
i ekspedientki, która mając 16 lat, chciała się zabić)
i która teraz staje przed Tobą bez żadnego makijażu,
bez swojego rzecznika prasowego,
bez fotografów, bez wpisywanych autografów,
samotna…

Tak się zastanawiam, jeżeli jakiś anonimowy kolekcjoner za sukienkę nazywaną "syrenią", w której z okazji 45. urodzin zaśpiewała Johnowi Kennedy'emu słynną frazę "Happy Birthday, Mister President", zapłacił milion dwieście sześćdziesiąt tysięcy dolarów, to myślą Państwo, że przepłacił czy zrobił dobry interes? Czy może dziwić, że do dziś ukazujący się amerykański magazyn "Stars and Stripes" w połowie ubiegłego wieku napisał: "Ona jest jedyną dziewczyną zdolną rozmrozić Alaskę"? W ubiegłym roku w centrum Chicago stanął ośmiometrowy posąg najsłynniejszej blondynki przywołujący scenę z filmu "Słomiany wdowiec" w podwianej białej sukience. Teraz od maja stoi już w Palm Springs i będzie tam stał do roku 2015, potem ruszy dalej. Może kiedyś trafi do Europy. Właścicielem rzeźby zatytułowanej "Forever Marilyn" jest fundacja The Sculpture i nie wynajmuje jej na piękne oczy. Krytycy sztuki mocno krzywią się na ten posąg. Tubylcy, turyści i fani aktorki są zachwyceni.

Moja fascynacja MM zaczęła się we wrześniu albo w październiku 1965 roku. Z przyjacielem - dziś scenografem - Wojtkiem Jankowiakiem obejrzeliśmy spektakl Arthura Millera "Po upadku" w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Rolę Maggie grała zjawiskowo Elżbieta Czyżewska. Miller był ostatnim mężem dzisiejszego Mitu. To była pierwsza próba naszkicowania jej portretu. Marilyn jako postać wiele razy trafiała i ciągle trafia na scenę. Parę lat temu głośny był monodram Ewy Kasprzyk "Marilyn i papież" w warszawskim Teatrze Polonia, którego autorką była niemiecka teolożka Dorota Kuehl-Martini. Jest to korespondencja między amerykańską aktorką a papieżem. A Marilyn traktowana w nim jest tak samo jak matka Teresa, czytaj - święta.

Premiera monodramu wrocławskiej aktorki Eweliny Niewiadowskiej "To moja Marilyn Monroe" odbyła się w kwietniu tego roku w Teatro C w Livorno, w niedzielę zagra w Zamku w Leśnicy (CZYTAJ WIĘCEJ O IMPREZIE). W maju warszawski Teatr Druga Strefa zaprosił na premierę dwuosobowego spektaklu "Marilyn - życie niemożliwe" Davida Barbero, który jest rozmową aktorki z Gladys Baker, czyli matką. Rzecz jasna, autor tę rozmowę zmyślił i do-stał za te "kłamstwa" prestiżową hiszpańską nagrodę im. Calderona de la Barca.

Dzień po okrągłej rocznicy - 6 sierpnia - w Starej Galerii ZPAF w Warszawie można będzie się napić wina na wernisażu wystawy fotografii Miltona Greena. "Hollywood Marilyn Monroe" to niewielki fragment sporej kolekcji zdjęć tej amerykańskiej gwiazdy, która (uwaga!!!) jest własnością naszego Ministerstwa Finansów i Likwidatora FOZZ. Green, autor tych portretów gwiazdy, pracował m.in. dla takich magazynów, jak "Life", "Harper's Bazaar", "Look" czy "Vogue". To tylko kilka przykładów zebranych na poczekaniu i w pośpiechu. O fenomenie Mitu.

Brzmi to paradoksalnie, ale w trakcie swojej kariery rzadko dotykały ją satysfakcje z uznania. No, prawie wszyscy podziwiali jej wyjątkową urodę. Część środowiska specjalnie za nią nie przepadała. Popisywała się efektownymi bon motami. "Ma piersi jak z granitu i mózg jak ser szwajcarski, pełen dziur", rzucił sobie od niechcenia Billy Wil-der, reżyser dwóch świetnych komedii z jej udziałem. Autor książki "Marilyn" Norman Mailer tak ją zdefiniował w dwóch zdaniach: "(…) zawsze dążyła do nagości. Rozpaczliwie chciała stanąć naga, by ją dostrzegł Bóg i inni". Inny amerykański pisarz Truman Capote uważał, że… "czasem wyglądała jak wielka piękność, a czasem jak pospolita kelnerka podająca kawę". Znakomity aktor Robert Mitchum, który jej partnerował w filmie "Rzeka bez powrotu", rzucił dziennikarzom takie zdanie z wyraźnie seksistowskim cieniem: "Jak mogę ją całować, skoro całe jej ciało faluje".

W przywołanym wcześniej, ostatnim wywiadzie w "Look" MM miała trochę żal: "Spójrzmy choćby na aktorów albo reżyserów. Przeważnie nie mówią mi niczego osobiście, tylko idą do gazet, bo wtedy jest więcej szumu. Wie pan, jeśli obrażają mnie twarzą w twarz, to nie ma w tym rozmachu, bo ode mnie usłyszą tylko - do zobaczenia kiedyś, czyli nigdy. Za to gazety czyta cały kraj od wybrzeża do wybrzeża i to idzie na cały kraj. Nie rozumiem, czemu ludzie nie są wobec siebie bardziej wyrozumiali. Wolałabym tego nie mówić, ale obawiam się, że w tej branży jest dużo zazdrości. Jak się tak zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że ze mną jest wszystko w porządku, ale co do nich, to nie jestem taka pewna! Czytam, na przykład, że pewien aktor powiedział kiedyś, że całowanie mnie było jak całowanie Hitlera. Cóż, sądzę, że to jego problem. Jeśli muszę grać intymną scenę miłosną z kimś, kto naprawdę czuje do mnie coś takiego, to uruchamiam fantazję. Innymi słowy - on wypada, wchodzi fantazja. Jego nigdy nie było".

Odniosła się wtedy do słów Tony'ego Curtisa, partnerującego jej w wybornej komedii "Pół żartem, pół serio", której premiera odbyła się w 1959 roku i po niej to gwiazda Marilyn Monroe świeciła najjaśniej. Ostatnim dziennikarzem, który jej wysłuchał, był Richard Meryman. Tytuł tego wywiadu był dość banalny: "Marilyn ujawnia tajemnice sławy". Takich wywiadów udzieliła tysiące. Jej szczerość traktowano jak brak klasy. Wśród kolegów po fachu nie miała statusu gwiazdy. Przecież nigdy nie dostała Oscara ani nawet nie była do tego wyróżnienia nominowana. Grała głównie ładnie wyglądające płytkie kobietki. Jej ostatniego ukończonego filmu z roku 1961 "Skłóceni z życiem" Johna Hustona nikt w Ameryce nie docenił. Ani środowisko, ani producenci, nie miał specjalnej promocji, amerykańska publiczność właściwie go zlekceważyła. W tym filmie partnerowali jej znakomici aktorzy - Clark Gable i Montgomery Clift. Artystyczne wartości fil-mu i dramatyczną postać Roslyn Taber, którą grała Marilyn, zauważono dopiero w Europie. Takich ról nigdy od producentów nie dostawała. Uznawano, że najlepiej sprzedaje się w błahych komediach. Była odbiera-na jak ściana zasłonięta setkami najróżniejszych, prymitywnych etykietek. Poczynając od symbolu seksu, a na głupiej blondynce kończąc. Bardzo mało osób patrzyło na nią jak na zagubionego człowieka. Nikt nie za-uważał jej samotności w tłumie wielbicieli. Ten obraz zmienił się dopiero po jej śmierci.

Gwiazda kina niemego Hedda Hopper, która świetnie sobie radziła też potem w filmach dźwiękowych, obciążyła jej śmiercią wszystkich, którzy cynicznie wykorzystywali MM: "W pewnym sensie wszyscy jesteśmy winni. Wynieśliśmy ją pod niebiosa, kochaliśmy ją, ale zostawiliśmy ją samotną i przestraszoną, kiedy potrzebowała nas najbardziej".

Centrum Kultury Zamek w Leśnicy zaprasza w niedzielę na popołudnie i wieczór z legendą kina i ikoną popkultury. O godz. 17 zacznie się wernisaż wystawy prezentującej kolekcję Ewy Gąsiorowskiej poświęconej amerykańskiej aktorce - wstęp jest wolny. O godz. 18 można będzie zobaczyć Ewelinę Niewiadowską w monodramie Crisa Henry'ego "To moja Marilyn Monroe" - bilety po 15 i 17 zł. Po spektaklu o godz. 19.15 spotkanie fanów MM oraz autorów tego zdarzenia w Zamku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska