Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Martyna Jakubowicz opowiada o swojej najnowszej płycie „Zwykły włóczęga” z piosenkami Boba Dylana [ROZMOWA]

Robert Migdał
Płyta Martyny Jakubowicz jest już w sklepach. Cena: 41 zł
Płyta Martyny Jakubowicz jest już w sklepach. Cena: 41 zł Jacek Poręba/Universal Music Polska
Z Martyną Jakubowicz, piosenkarką, kompozytorką, która wydała właśnie najnowszą płytę „Zwykły włóczęga”, z utworami Boba Dylana, rozmawia Robert Migdał

Jak długo trwa Pani miłość do Boba Dylana?
To się zaczęło tak dawno temu, że nie pamiętam. Piosenki Dylana śpiewałam już jako młoda dziewczyna. Bardzo młoda. Nagrałam też projekt z zespołem Voo Voo, z piosenkami Dylana. Dosyć specyficzny – aranżacje robił Bartek Straburzyński, a teraz jest Dylan po mojemu.

Na czym polega fenomen Dylana, że Pani do niego wraca?
Wcale nie zamierzałam do niego wracać. Jego piosenki gram na koncertach od dawna, ale kiedy firma fonograficzna zaproponowała mi zrobienie takiej właśnie płyty, to nie odmówiłam (uśmiech). Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby zrobić go tak, jakbym ja chciała – chodziło mi o pokazanie muzycznych fascynacji Dylana, kiedy był młody.
Wybrać, spośród wszystkich ukochanych utworów Dylana, tylko 12, to była trudna decyzja, trudne zadanie.
Zawsze trzeba mieć jakiś klucz. Bob Dylan przez całe swoje życie napisał bardzo wiele piosenek i w tym moim wybieraniu musiałam się bardzo ograniczyć. Dlatego skupiłam się na tym, żeby pokazać w piosenkach nie tylko jego teksty, bo po literackiej Nagrodzie Nobla, którą otrzymał, wszyscy zaczęli się nim interesować jako twórcą słowa, bardziej niż twórcą muzyki, a mi chodziło bardziej o to, żeby pokazać jego muzyczne korzenie, początki twórczości, tego grania z gitarą, jego przekorności, jego czasem surrealistyczne myślenie. Ominęłam jego bardziej „pojechane” płyty, ominęłam te najnowsze – wzięłam to, co muzycznie pamiętałam ze swoich lat młodości, piosenki, które lubiłam, piosenki, które wydawały mi się fajne do zrobienia, które pokazują go od wielu różnych stron. Bo Dylan to człowiek, który bardzo często zmieniał fascynacje, bardzo często sam się zmieniał w swojej autokreacji. Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że jest on postacią zmienną, że jest wielopostaciowy.

Z kim Pani pracowała przy tej płycie?
Tłumaczenia tekstów, jak zwykle, zrobił Andrzej Jakubowicz. Na stałe pracuję z Darkiem Bafeltowskim – gitarzystą. Siadamy sobie razem, obmyślamy wspólnie koncepcję utworów, płyty. Nagrywamy „demówkę”, słuchamy, czy fajne, czy niefajne. Potem wchodzimy do studia. Na płycie zagrali Mietek Jurecki na basie i Tomek Zeliszewski na perkusji, czyli część dawnej Budki Suflera. To fajni, dorośli mężczyźni, którzy nie mają setek pomysłów na sekundę, tylko te pomysły muzyczne, które są słuszne. Na klawiszach Adam Niedzielin, a w jednym utworze Dariusz Grela, na co dzień współpracujący z zespołem Kroke.

Płyta już w sklepach, a kiedy usłyszymy Pani Dylana na koncertach?
Koncerty w Polsce, w lecie, to są koncerty, na których używa się muzyki, z którą ja nie mam nic wspólnego. Dlatego zaczynam grać dopiero w drugiej połowie września. Planuję, że tych koncertów będzie kilkanaście.

Brakuje Pani, chociaż troszeczkę, Wrocławia, w którym Pani mieszkała wiele lat?
Miasta jako takiego mi w ogóle nie brakuje (śmiech). Przemieszczam się w trzech kierunkach: do Wrocławia w różnych sprawach, do Krakowa – bo nie jestem za bardzo zdrowa i jeżdżę tam do szpitala, raz na jakiś czas, i do Warszawy – służbowo, kiedy muszę się kontaktować z wydawcą i kiedy promuję płytę. Ostatnio odwiedziłam Katowice i byłam szalenie zaskoczona, ponieważ tylu pięknych kamienic, odnowionych, już dawno nie widziałam.

Z Wrocławia się Pani wyprowadziła, ale Dolnego Śląska nie opuściła. Przeniosła się Pani na dolnośląską wieś…
Bo Dolny Śląsk jest piękny. Ja jestem fanką natury, więc miasto jako takie nie ma mi prawie nic do zaoferowania – we Wrocławiu uwielbiam np. Ogród Japoński. No i żałuję, że nie mam czasu uczestniczyć w życiu kulturalnym Wrocławia: bo chętnie bym pojechała na jakiś fajny koncert, do teatru.

Zobacz i posłuchaj

Wiejskie życie ładuje Pani baterie? Dodaje Pani energii?
Życie na wsi uratowało mi życie, zdrowie. Poza tym życie wiejskie dyscyplinuje szalenie – mam spory ogród, moje hobby, rośliny, o które trzeba dbać. Mam sad… Ziemi koło domu mam prawie 70 arów, więc trochę tego jest i chyba się troszkę bardziej w tym moim ogrodnictwie rozwinę. Mam bardzo stare jabłonie i chciałabym je poprzeszczepiać i założyć kawałek sadu złożonego ze starych odmian. Oj, roboty na wsi jest sporo: trzeba koło tego wszystkiego chodzić, warzywniak uprawiać, plewić, siać, zbierać – bardzo pożyteczne zajęcie. Takie wiejskie życie bardzo prostuje wszystkie codzienne sprawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska