Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Gorzelniak: Pokonał Baszanowskiego i kręci się przy bankomatach

Wojciech Koerber
Marek Gorzelniak w asyście synów: Michała (z lewej) i Kacpra. Ich życie kręci się wokół sztangi
Marek Gorzelniak w asyście synów: Michała (z lewej) i Kacpra. Ich życie kręci się wokół sztangi fot. patryk ciechanowski-mirek
Gdy chodzi o podnoszenie ciężarów, multimedalistą mistrzostw Polski numer 1 przez lata był - z dwunastoma tytułami na karku - legendarny Waldemar Baszanowski. Do czasu, aż sztangę na mistrza ośmielił się podnieść Marek Gorzelniak. To nasza legenda, która karierę kończyła w wieku 39 lat, i z piętnastoma złotymi krążkami.

- Przeskoczenie Baszana nie było jakimś moim priorytetem. Po prostu. Tak w życiu wyszło - skromnie mówi o swoich dokonaniach Gorzelniak. Przygodę z kadrą zakończył pod koniec lat 90., natomiast ostatni mistrzowski tytuł dopisał do kolekcji w 2007 roku. Zatem blisko dekadę po rozstaniu z reprezentacją był jeszcze w kraju dominatorem.

Portal olimpijski.pl - nie wiedzieć czemu - obchodzi się z nim bardzo surowo. Czytamy tam m.in.: "Nie mógł się wybić ponad przeciętność i na arenie międzynarodowej zdobył jedynie brązowy medal ME 1990 w wadze koguciej 56 kg - 255 kg (115+140). Był bardzo dobry w podrzucie, ale wielokrotnie, mając szansę medalową, nie potrafił jej wykorzystać". Co na to Gorzał?
- Ktoś tam chyba nie do końca znał całą sytuację. Ale tak to jest. Ogląda się same zawody, a nie wie się nic o otoczce, o kulisach. A trzeba wiedzieć, że ja zawsze musiałem tłuc, tzn. zbijać, te 4-6 kg. Więc jeśli czasem brakowało siły, to nie dlatego, że się tego medalu bałem czy spalałem, lecz z braku sił właśnie. Przecież w mojej kategorii 5-6 kg to jakieś 10 procent wagi całego ciała. Poza tym tych niewykorzystanych medalowych sytuacji wcale tak wielu nie miałem - zaznacza wrocławianin.

Swoich szans na dożywotnią sportową emeryturę szukał w Barcelonie i Atlancie. Choć do igrzysk szczęścia nie miał. Zawsze coś go tam na olimpijskim pomoście strzykało. Do Hiszpanii poleciał z poważnym urazem - naderwanym mięśniem łopatki. - Mało kto o tym wie. Gdyby nie kontuzja, skończyłbym może na 5-6 miejscu. A było ósme - wyjaśnia kieszonkowy ciężarowiec.

Atlanta? Tam z kolei przyszło dźwigać z rozerwanym barkiem (13. lokata). Kontuzji do-znał zawodnik Śląska na mistrzostwach Polski, by pogłębić uraz podczas mistrzostw świata i Europy. - Startowałem na blokadach, na zastrzykach, byle tylko dociągnąć do igrzysk. I kil-ka miesięcy później, po prześwietleniach oraz badaniach, przeszedłem w COMS-ie (Centralny Ośrodek Medycyny Sportowej w Warszawie - WoK) operację. Choć było przy tym trochę kłopotów. Związek się na mnie wypiął, nie chciał najpierw za operację płacić. Gdyby nie interwencja Zygmunta Smalcerza, ówczesnego trenera kadry, może już wtedy musiałbym kończyć karierę. I o takich sprawach, o tym, co się dzieje na zapleczu, zawsze wie tylko wąskie grono. A ludzie potem piszą, że temu zabrakło jednego, a drugiemu tamtego - macha ręką olimpijczyk.

A propos, skoro dotarliśmy na zaplecze. Z wielkimi karakanami tej dyscypliny przyszło się Gorzelniakowi mierzyć: z Buł-garem Nikołajem Pyszałowem, Grekiem Leonidasem Sabani-sem czy Turkiem Halilem Mutlu, trzykrotnym mistrzem olimpijskim (1996, 2000, 2004), dwukrotnym mistrzem świata, 9-krotnym mistrzem Europy. Dwaj ostatni należeli do tej gru-py ciężarowców, która akurat wpadła na dopingu. A skąd Gorzelniak czerpał swoją siłę? - Może tak. Sumiennie trenowałem i wielokrotnie stawiałem się na kontroli. Nigdy mnie nie złapali - odpowiada. Czy rzeczywiście podrzut miał o niebo lepszy niż rwanie? - Za młodych lat tak, wtedy faktycznie dociągałem do zwycięstw czy wysokich lokat podrzutem. Później jednak wyrównałem te proporcje - dodaje.

Kiedyś już rywalizacja w kraju była ogromna. Jeździło się na obozy i zawsze tam miałeś jakiegoś sobowtóra

Ostatnie sukcesy Gorzelniaka odnotowała już historia w kat. 62 kg. To był efekt narodzin kobiecych ciężarów, które z kolei - by uniknąć przeładowania programu - kazały zmniejszyć liczbę męskich kategorii z dziesięciu do ośmiu. - Ja byłem już za stary, żeby bawić się w takie zbijanie. I wtedy właśnie, po tym przejściu, kadra ze mnie zrezygnowała. Próbowałem też pokazywać się jeszcze w 59 kg, lecz tu dźwigali ci, którzy zeszli z 60. Mocni byli - nie ukrywa sportowiec. Dziś w ciężarach dostrzega raczej regres niż ekspansję.

- Za moich czasów, żeby tylko wydostać się z kraju i gdziekolwiek wystartować, musiałem dwóch, trzech rywali pokonać. Jak się jeździło na zgrupowania, to w każdej wadze zawsze miał ktoś swojego sobowtóra. Wtedy, na moje oko, trenowało w kraju jakieś 4500-5000 zawodników. Dziś jest wszystkich może 1500 - kalkuluje mistrz o wzroście 160 cm. Czy w jego kategorii obowiązywała zasada: im niższy, tym lepszy? - Tak, ale pod warunkiem, że proporcjonalnie zbudowany. Wszystko zależy od mięśnia, od kośćca - tłumaczy.

Mnóstwo było też w tej karierze anegdot, zabawnych sytuacji. Choć nie zawsze zabawnych dla samego zainteresowanego. Swego czasu w kultowym wówczas tygodniku "Sportowiec" niesłusznie obsmarował go pewien redaktor. Niech się zresztą sam Gorzelniak wypowie. - Generalnie wracaliśmy z obozu w Cetniewie, a na piwo poszliśmy w Gdyni. I tam się parę rzeczy faktycznie wydarzało. Ale redaktor pomylił fakty, przyłatał mnie do tych, co nabroili jeszcze na obozie, beze mnie. Napisał, że - cytuję - prowodyrem zajścia był zawodnik o dźwięcznym nazwisku Gorzelniak. Bywał niedoinformowany, a jak gdzieś wyniuchał aferkę, to pisał. Trochę za nami jeździł, choćby do Grecji, gdzie rozgrywano jednocześnie MŚ i ME - opowiada Gorzelniak.

Nie zawsze jednak to Gorzał bywał pokrzywdzony. - Prawda, prawda. Nie zapomnę, jak Miecia Górnego w konia zrobiliśmy. To była końcówka wieku juniora, chłopak z Tarnowskich Gór, a może wtedy jeszcze z Elany Toruń, pierwszy raz samolotem miał lecieć. Podróżowaliśmy do Phenianu z międzylądowaniem w Moskwie. Wypuściliśmy Miecia, żeby szybko leciał miejsca zająć, bo możemy stać całą podróż. No i poleciał te miejsca zajmować - zdradza sztangista.

Lubimy też opowiastkę o zawodniku, któremu trudność sprawiało zablokowanie w górze sztangi, miał tendencję do pogoni za nią w kierunku sędziów. No i zrzucił ją raz arbitrowi na stół. - To się działo u nas w hali, we Wrocławiu, na lidze. Krzysztof Słota nazywał się człowiek, w wadze ciężkiej dźwigał i specyficzny taki był, bo gdy liga się zbliżała, to trenował, ale zaraz później znikał. Trzeba było widzieć po tym incydencie strach w oczach sędziego. Przed każdą kolejną próbą Słoty siedział już na krześle bokiem, z obiema nogami po tej samej stronie stolikowej nóżki, przygotowanego do ucieczki - uśmiecha się stary champion. Wspomina też gościa, który podczas MP w Ciechanowie spuścił z siebie w czasie podrzutu nieco gazów. Co akurat się zdarza. - Ludzie miło jednak sytuację wspominają, bo kulturalnie się zachował. Wyglądało to tak. Zarzucił sztangę, puścił bąka, powiedział "przepraszam" i góra - kreśli udaną próbę mniej utalentowanego kolegi starszy sierżant Wojska Polskiego. Wiadomo, dźwigał dla WKS-u.

Dziś Gorzelniak to facet, który ciągle jest przy forsie. Jak sam mówi, zawsze ma przy sobie parę baniek. Jedna rzecz mu się tylko nie podoba - że to nie jego bańki. Mianowicie pracuje w ochroniarskiej firmie Solid, a fach jego polega na napełnianiu bankomatów pieniędzmi. W zasadzie to postępuje zupełnie inaczej niż normalni ludzie. Bo ci z bankomatu pieniądze wyciągają, do wpłatomatu natomiast, jak sama nazwa wskazuje, wpłacają. A Gorzelniak na odwrót.

- Czujnym trzeba być zawsze, choć - na razie - nie było żadnego groźnego incydentu. Ale o wyrwanym bankomacie ze ściany się słyszało. Ja się poruszam w 3-osobowej załodze i mamy glocki, pistolety. Jeździ-my po całym Dolnym Śląsku, a czasem i dalej, bo ostatnio np. też do Opola, gdzie zlikwidowano Rejonowe Centrum Gotówki, i pod Wrocław podlega - wyjaśnia mechanik samochodowy. Nazwisko wciąż jest jednak w ciężarach widoczne. Po pierwsze, na kartach historii. Do dziś ma Gorzelniak rekord Polski w podrzucie w kat. 62 kg (153 kg). Do niego należą też wieczne rekordy w wagach zlikwidowanych (54 i 56 kg). No a o historię najnowszą dbają teraz synowie. Głównie Kacper (lat 17), dwukrotny mistrz Polski do lat 18, dwukrotnie brązowy w rywalizacji do lat 17. W mijającym roku był 10. na MŚ do lat 17 w Limie (Peru).

- Kacper zaczynał dźwigać wcześnie, chyba jeszcze 10 lat nie miał. Po drodze grał w ręczną, pływał, chodził na judo. Wielkim talentem może nie jest, ale to sumienny i pracowity chłopak. Jest dużo wyższy ode mnie, kat. 69 kg. Coś z tej mąki będzie. Ma jakieś stypendium, profity i traktuje ciężary zawodowo. 15-letni Michał natomiast - zabawowo. On raczej chodzi na dziewczyny - uśmiecha się brązowy medalista ME w duńskim Aalborgu (kat. 56 kg, 1990 rok). Na początku lat 90. był też czwarty na ME w Cetniewie. Przegrał wówczas z samymi mistrzami świata oraz igrzysk. - Miło wspominam też 1995 rok i MŚ w Chinach. Nikt na mnie nie liczył, musiałem tłuc prawie 10 kg (kat. 54), a wylądowałem na 5. miejscu. Wyżej cięż-ko się już było przepchać, sami mistrzowie - przypomina Gorzał. Żona Monika pracuje sezonowo w Hiszpanii, a on pilnuje, by synom coraz większe talerze na sztangę zakładali. Zdrowie dopisuje.

- Mnie akurat nic nie dolega. Łokieć tylko pobolewa, bo nerw jest poza kanałem nerwowym. Można z tym żyć, nie chciałem się kroić u schyłku kariery. Fajnie, że kawał świat za free zobaczyłem. No, nie za free, lecz za ciężką pracę - precyzuje. Zatem zdrowie jest, kasa również (no, nie zawsze własna) i jeszcze nazwisko w historii zapisane.

Marek Gorzelniak

Urodził się 12 lipca 1968 roku w Legnicy. Reprezentował Śląsk Wrocław. Wzrost - 160 cm. Olimpijczyk z Barcelony (1992), gdzie w kategorii 56 kg zajął ósme miejsce na 22 startujących z wynikiem 255 (115+140), a wygrał Koreańczyk Chun Byung-Kwan - 287,5 (132,5+155). Startował również na igrzyskach w Atlancie (1996, kat. 54 kg), gdzie był 13. (na 22 startujących) z rezultatem 245 (107,5+137,5). Zwyciężył legendarny Turek, urodzony w Bułgarii Halil Mutlu - 287,5 (132,5+155). Rekordzista kraju, gdy chodzi o liczbę tytułów mistrza Polski. Był nim 15 razy (Waldemar Baszanowski - 12 razy), sięgając po ostatni złoty krążek w 2007 roku. Brązowy medalista mistrzostw Europy Aaalborg 1990 (kat. 56 kg). Starszy sierżant Wojska Polskiego, z wykształcenia mechanik samochodowy. Żona Monika. Synowie Kacper (17 lat) i Michał (15) również dźwigają w barwach Śląska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska