Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wałęsa, Kwaśniewski, Komorowski: autorytety czy kustosze III RP?

Łukasz Kłos
PiS nie zamierza zejść z drogi niszczenia konstytucyjnego porządku - piszą byli prezydenci RP w liście do „wszystkich Polaków”. Po raz pierwszy pod jednym apelem podpisali się wspólnie wszyscy trzej. Co oznacza ten list dla bieżącego sporu politycznego?

Kiedy 27 marca 2013 roku Christian Wulff przygotowywał się do pamiątkowego zdjęcia, u jego boku nie stanęli Walter Scheel, Richard von Weizsäcker, Roman Herzog ani Horst Köhler. Byli prezydenci RFN manifestacyjnie odmówili udziału we wspólnej fotografii z Wulffem, który rok wcześniej ustąpił z urzędu w atmosferze skandalu. Oskarżano go o przyjmowanie niestosownych prezentów i finansowego wsparcia od prywatnego biznesu (preferencyjnych pożyczek) w czasie gdy pełnił prezydencki urząd. Wspólny, symboliczny gest Scheela, Weizsäckera, Herzoga i Köhlera spotkał się ze zrozumieniem oraz aprobatą niemieckiej opinii publicznej.

- To był ewidentny policzek wymierzony byłej głowie państwa, oznaka braku szacunku dla osoby, która na niego nie zasługuje - komentuje dr Janusz Sibora, historyk, badacz dziejów dyplomacji oraz protokołu dyplomatycznego. - Pewnie w Polsce zastrzeżenia podobnej natury nie doprowadziłyby żadnego polityka do ustąpienia z urzędu. Polacy zwykli się nie przejmować nader hojnym ugoszczeniem tego czy innego polityka ani też, najwyraźniej, nie przywiązują większej wagi do tego, od kogo i na jakich warunkach nasi politycy biorą pożyczki.

Non possumus

Niespełna tydzień temu na podobny gest jak niemieccy prezydenci zdobyli się także byli prezydenci Rzeczypospolitej. Ich fotele podczas Zgromadzenia Narodowego w Poznaniu (po raz pierwszy w historii zwołanego poza stolicą) 15 kwietnia stały puste. W państwowych uroczystościach 1050-lecia chrztu Polski udziału nie wzięli ani Lecha Wałęsa, ani Aleksander Kwaśniewski, ani Bronisław Komorowski. Co prawda dwóch z byłych prezydentów poprzez swoje biura próbowało tłumaczyć nieobecność okolicznościami „obiektywnymi” - bądź to zbyt późno otrzymanym zaproszeniem (Wałęsa), bądź innymi obowiązkami (Kwaśniewski) - niemniej bez względu na okoliczności faktyczne absencji, nabrała ona silnego wydźwięku symbolicznego. W pustych fotelach zaczęto się doszukiwać braku autoryzacji poprzedników dla serwilizmu obecnego prezydenta RP Andrzeja Dudy wobec macierzystej partii. Wystosowany zaledwie kilka dni później apel był już otwarcie wyrażoną naganą:

„Prawo i Sprawiedliwość nie zamierza zejść z drogi niszczenia porządku konstytucyjnego, paraliżowania pracy Trybunału Konstytucyjnego i całej władzy sądowniczej. Parlament pracuje pod dyktando niewielkiej większości, lekceważąc argumenty i interesy mniejszości. Pojawiają się projekty drakońskich ustaw, takich jak bezwzględny zakaz przerywania ciąży. Władza eskaluje konflikty i podziały w społeczeństwie” - piszą autorzy w tonie „non possumus”.

Kolejne punkty apelu wzywają do przestrzegania porządku konstytucyjnego (dla odmiany od „porządku własnego PiS”), wyrażają uznanie dla postawy sędziów Trybunału Konstytucyjnego, działań Komitetu Obrony Demokracji, zainteresowania Unii Europejskiej i wspólnoty euroatlantyckiej. A także wzywają opozycję do „nieulegania presji rządzących”, rząd do opublikowania wyroków TK, a prezydenta Dudę do zaprzysiężenia trzech sędziów trybunału wybranych w poprzedniej kadencji.

Pod dokumentem, obok nazwisk Wałęsy, Kwaśniewskiego i Komorowskiego, widnieją także podpisy b. premiera Włodzimierza Cimoszewicza, b. szefów MSZ Sikorskiego i Olechowskiego, a także ludzi Solidarności: Ryszarda Bugaja, Bogdana Lisa, Władysława Frasyniuka i prof. Jerzego Stępnia (także w roli b. prezesa TK).

- I to jest powód, dla którego formuła tej inicjatywy nie jest do końca klarowna. Może większą moc wyrazu miałby list samych byłych prezydentów, tym bardziej że i Wałęsa, i Kwaśniewski urzędowali w okresie, gdy się rodził obecny porządek konstytucyjny - mówi dr Sibora.

Siłą apelu jest jednak fakt, że dotąd nie było podobnego wystąpienia, którego przekaz płynąłby równocześnie od Wałęsy, Kwaśniewskiego i Komorowskiego.

- Jego znaczenie dodatkowo wzmacnia to, że w Polsce nie ma w miarę jednolitej tradycji obecności byłych prezydentów w życiu publicznym - uważa prof. dr hab. Andrzej Rychard, PAN. - Oświadczenie jest też zdecydowane w swej treści. Padają kategoryczne stwierdzenia, mobilizujące w wymowie, wręcz namawiające do obywatelskiego sprzeciwu.

Prof. Rychard uprzedza jednak, że znaczenie ich głosu w rozwiązaniu bieżącego sporu politycznego nie będzie duże. Bo choć każdy z nich wywodzi się z innego obozu, to całą swoją trójką uosabiają te elementy przeszłości, od których Prawo i Sprawiedliwość wyraźnie się odcina. Zresztą politycy PiS już zaczęli skrzętnie „kanalizować” inicjatywę, wiążąc ją z lękiem dotychczasowych elit przed dobrą zmianą.

Zdrada kustoszów

Według prezentowanej w ostatnich dniach retoryki, byli prezydenci, niczym kustosze III RP, mieli pomylić miejsca na scenie politycznej. Premier Szydło przekonuje, że to PiS jest dziś demokracją, a wicepremier Gliński nazywa tezy zawarte w liście „opinią tych trzech panów”. Samo wystąpienie - jak i jemu podobne - mają być wyrazem programowych braków i słabej pomysłowości opozycji (prof. Piotr Gliński).

Przekaz partii rządzącej dopełnił też Kornel Morawiecki (do niedawna jeszcze w Kukiz’15). W rozmowie z Radiem ZET stwierdził, iż „list jest wielką krzywdą zrobioną Polsce”, wręcz „na granicy zdrady państwowej”. Nie trzeba było długo czekać, by w ślad za wypowiedziami polityków poszła ostra replika pozaparlamentarna. Na „list prezydentów” odpowiedzieli historyczni liderzy Solidarności. Rozpłochowski, Wyszkowski, Gwiazda, Słowik, Kołodziej tak napisali: - Wybraliście drogę konfrontacji z narodem, który obecnym rządom Prawa i Sprawiedliwości dał najsilniejszy mandat, jakiego nigdy wy nie mieliście w 26-letniej historii III RP. I nigdy już, mamy nadzieję, mieć nie będziecie!

Tyle że zbagatelizowanie listu prezydentów może nie wyjść PiS na dobre. Zdaniem prof. Rycharda, apel ten będzie oddziaływał przede wszystkim na tych, na których partii tej powinno zależeć.

- Trzeba bowiem pamiętać, jaka była arytmetyka zwycięstwa PiS. PiS ma niewielką przewagę wśród mas, a zarazem stanowi wyraźną mniejszość wśród elit. Gdyby partia Kaczyńskiego polegała wyłącznie na swoim tradycyjnym elektoracie, to tych wyborów by nie wygrała. Na jej zwycięstwo złożyło się bowiem to, że do „starych kontestatorów” polskiej transformacji dołączyli „nowi zawiedzeni”. To ci, którzy są sfrustrowani poziomem swojego życia i perspektywami rozmijającymi się z rozbudzonymi oczekiwaniami. Ta grupa obserwuje scenę polityczną i jest wrażliwa na takie apele jak ten byłych prezydentów. Jeśli w przyszłości uzna, że popierając nadal PiS, będzie traciła, to natychmiast odejdzie, zabierając partii rządzącej większość.

Kryzys kapitału moralnego

Dr Janusz Sibora dostrzega w inicjatywie byłych prezydentów symptom zmian, zapowiedź częstszych wspólnych wystąpień, podobnych choćby do tych z sąsiedniej Republiki Federalnej Niemiec. Dotąd Polsce było daleko do światowej normy, według której byli prezydenci aktywnie budują autorytet najważniejszego urzędu w państwie. Sibora przypomina, że kiedy w 2013 roku w Dallas otwierano bibliotekę ufundowaną imieniem George’a W. Busha, obok patrona nie zabrakło ani urzędującego prezydenta Baracka Obamy, ani ich poprzedników: Jimmy’ego Cartera, Billa Clintona oraz Busha seniora. Uczestnikom uroczystości nie przeszkadzała przepaść, jaka w realiach amerykańskiej polityki dzieli demokratów od republikanów. Na obecność swoich poprzedników mógł też liczyć Ronald Reagan, kiedy w 1991 roku otwierał własną bibliotekę „prezydencką”.

- To klasyczny amerykański przykład wspólnej aktywności byłych prezydentów Stanów Zjednoczonych, element podstawowej kultury politycznej tego kraju. Choćby wcześniej walka wyborcza toczyła się do ostatniej kropli krwi, to zawsze państwo prezentowane jest jako stojące ponad interesem partyjnym. Porządek ten jest ściśle pilnowany - tłumaczy historyk i znawca protokołu dyplomatycznego. - Oczywiście otwarcie tej czy innej instytucji nie jest apelem, a bardziej przesłaniem do Amerykanów, budującym autorytet byłych prezydentów. Nam bliski powinien być model niemiecki, w którym byli prezydenci, ze względu na swoją wiedzę i doświadczenie, stanowią grupę budującą swoisty kapitał moralny państwa.

Tyle że z owym „wkładem” byłych prezydentów w RP bywa różnie. Dwóch spośród trzech żyjących czas po opuszczeniu urzędu poświęciło bardziej na budowanie prywatnego majątku niż moralnego kapitału państwa. I w obu przypadkach nie obywało się bez zgrzytów. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu wyrzucano zbyt bliskie powiązania biznesowe z ukraińskimi oligarchami. Z kolei naturalna dla noblisty i głowy państwa aktywność wykładowa w przypadku Lecha Wałęsy nieraz nabierała mocno kontrowersyjnego wyrazu. Opinię publiczną nieraz szokowały honoraria uzyskiwane przez legendę Solidarności, a jeszcze bardziej epatowanie bogactwem na własnym mikroblogu. Kontrowersyjne bywały też słowa wypowiadane przez prezydenta: czy to pochwały pod adresem arabskiej monarchii, nieprzestrzegającej standardów wolności słowa, czy wysyłanie homoseksualistów „za mur”, czy też wreszcie odpłatny wykład dla eurosceptycznego Libertasu, w chwili gdy Polska potrzebowała wsparcia UE.

Do tego dochodzą „drobne” zlecenia reklamowe, których pokusie uległ każdy z trzech byłych prezydentów. Reklamowali ciągniki i polecali jachty (Wałęsa), zachwalali meble w Chinach (Kwaśniewski), a ostatnio nawet użyczyli swoich twarzy dla... internetowego kantoru (Komorowski i Wałęsa), stając obok ponętnych hostess.

Szansa, że obciążeni podobnym „dorobkiem” politycy będą wyznaczali górne standardy polityczne, maleje. I nawet znamienny, wspólny podpis Wałęsy i Kwaśniewskiego może nie być wystarczający.

- Zasypanie podziałów między Wałęsą a Kwaśniewskim ma znaczenie co najwyżej dla obu panów i dla tych, którzy piszą podręczniki historii. Nie przełoży się jednak szerzej na kształt bieżącej polityki, bo od października ubiegłego roku wkroczyliśmy w zupełnie inną rzeczywistość - twierdzi prof. Andrzej Rychard.

Z jeszcze jednego powodu apel prezydentów może zyskać co najwyżej status symbolu - ani za Lechem Wałęsą, ani za Aleksandrem Kwaśniewskim, ani nawet za Bronisławem Komorowskim nie stoi żadne silne zaplecze polityczne. I tylko od odbioru wyborców zależy, jakie znaczenie zyska ostatecznie ich apel.

***
Apel byłych prezydentów wydrukowany został 25 kwietnia. Pod apelem skierowanym do „wszystkich Polaków” podpisało się, obok Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego oraz Bronisława Komorowskiego, również siedem innych osób: Włodzimierz Cimoszewicz, Andrzej Olechowski, Radosław Sikorski, Ryszard Bugaj, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis i prof. Jerzy Stępień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska