Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Witka wyrwała tamę

Anna Gabińska
Drugi dom od prawej - dom dziadków Andrzeja Litwina. Niedów przed wojną
Drugi dom od prawej - dom dziadków Andrzeja Litwina. Niedów przed wojną Archiwum Tomasza Hołoda
Elektrownia Turów zbudowała go do chłodzenia swoich urządzeń. Wędkarze wyciągali z niego najlepsze węgorze i sandacze. Rumuni próbowali nocą przepłynąć go wpław, żeby znaleźć się w Niemczech. W wakacje letnicy odpoczywali na rowerach wodnych, motorówkach i opalali się na plaży. O zbiorniku Witka w Niedowie pisze Anna Gabińska

Jakby ktoś korek wyciągnął z jeziora i spuścił wodę. A na dnie zostało błoto i miliony małży: szczeżui, racicznic i skójek. Zdychają i śmierdzą. Ryb nie widać. Zaraz gdy tama się przerwała i woda zeszła z jeziora, ludzie zbierali je, bo leżały jak na talerzu. Zawijali w płaszcze przeciwdeszczowe, wkładali w reklamówki. - Ale większość tak się trzepotała, że wpadła do Witki i popłynęła dalej - mówi Cezary Rosikoń z Polskiego Związku Wędkarskiego w Lubaniu. Spotykamy go we wtorek, trzeciego dnia po feralnej sobocie, gdy rzeka Miedzianka zalała Bogatynię, a druga - Witka przerwała tamę na sztucznym zbiorniku o tej samej co ona nazwie w Niedowie.

I to Witka, zwana w Czechach Smedą, zniszczyła drogę nr 352 ze Zgorzelca do Bogatyni. Przez nią starostą zgorzelecki omal nie stracił życia. Cezary Rosikoń od 30 lat przyjeżdżał z Lubania prawie w każdy weekend nad Witkę powędkować.

- Jakie tu wspaniałe sumy i sandacze wyciągałem - pokazuje rękami. Schodzimy z nim na dziką plażę, gdzie między drzewami (na dębie ktoś napisał kiedyś białą farbą CIAPek i siemanka) jeszcze dwa dni wcześniej było kolorowo od namiotów. - Tu w pogodę latem nigdzie miejsca nie było - zapewnia wędkarz. Zostały pogaszone ogniska, trochę śmieci. Nie widać żywego ducha. Woda tak się cofnęła i dno już zdążyło wyschnąć, że można wejść kilka ładnych metrów w głąb. W końcu widać, że błotnistym dnem jeziora płynie zakolami Witka. - Żeby ten rybostan się teraz odtworzył, trzeba z 10 lat - szacuje.

Po drugiej stronie pustego jeziora snują się pojedynczy ludzie. To turyści z aparatami, którzy na tamtą stronę dojechali przez Czechy. Kręcą głowami z niedowierzaniem i robią zdjęcia.

Kupa piachu pod betonem

Wchodzimy z powrotem na drogę, mijamy po lewej kościół w Niedowie, potem zamknięty na głucho ośrodek wypoczynkowy Witka. Za siatką, na terenie ośrodka widać kilka samochodów. Potem dowiemy się, że to personelu, który czyści kapoki i myje z błota domki.

Może Czesi zrzucili jakąś wodę? To niemożliwe, żeby tyle jej się tu wzięło

Wysiadamy z samochodu i idziemy do miejsca, gdzie drogę przecina policyjna taśma. Nie można iść dalej, bo po kilkuset metrach droga urywa się. Witka ją podmyła w sobotę. Przed taśmą stoją ochroniarze firmy DGP, którzy powinni baczyć, co się dzieje na tamie. Przychodzą ludzie, zatrzymują się przy barierce i patrzą na przerwaną zaporę.

- Jak to się mogło stać? - zastanawia się Zygmunt Pobiedziński z Wrociszowa Dolnego, wioski za Niedowem. Przyszedł tu już drugi raz z wnuczką Dagmarą. 30 lat przepracował jako maszynista podstacji w elektrowni w Zawidowie. Teraz na emeryturze.
- Może Czesi zrzucili jakąś wodę? To niemożliwe, żeby tyle jej się tu wzięło - wzrusza ramionami. I opowiada, że jak rok był suchy, to wody nawet brakowało do właściwej pracy elektrowni. I glony coś zatykały. Skąd tyle wody? Może to przez zimę, wiadomo, że jak mróz zrobi małą dziurkę w betonie, to woda ją będzie drążyć, a jeszcze taka woda. A tu część tamy to kupa piachu przykryta betonowymi płytami.

- Żadna konstrukcja takiej wody by nie wytrzymała - mówi na to pracownik firmy ochroniarskiej DGP, zapalając papierosa. Nie chce się przedstawić, bo szef już myślał, że coś dziś wypił, a on po prostu jest opalony, bo kilka dni wcześniej wrócił z wczasów nad morzem. - Ja pracowałem na tamie w tę sobotę. Cały dzień padał deszcz, a jak już przelewało się ze 3 cm, to zadzwoniłem do szefów, że biuro zamykam. I już miałem wody po kolana. A potem tama trzasnęła. To był huk!

Wczasy nad kanionem

W środę na bramie ośrodka sportów Witka pojawiła się kartka z dwoma telefonami komórkowymi. I już bramka była otwarta. Elżbieta Litwin, od maja kierowniczka ośrodka (ma dom w Bogatyni - woda tylko w piwnicy, w sezonie mieszka z mężem w ośrodku), właśnie zarządziła czyszczenie ze szlamu kapoków. Przy zaporze pracują spychacze. Straty w ośrodku?

- Fala zabrała nam most, którym można było przejść na drugą stronę jeziora. 8 domków zalało, 30 zostało suchych. I pub, świeżo zrobiony w piwnicy. A z kąpieliska mamy teraz bajora - wylicza kobieta, siadając z nami przy domku ratowników. Dzwoni telefon.

- Żyję, kochana. Miałaś przyjechać, dobrze, że nie przyjechałaś - mówi do słuchawki. W piątek prawie wszystkie domki były zajęte. Czekali na grupę z Krakowa. Lipiec był cały właściwie udany. Do kaczki, łabędzia i innych rowerów wodnych ustawiały się kolejki.

- Słucham cię, Mariolciu - następny telefon w ciągu 5 minut. - Wszystko dobrze, tylko jeziora nie mam. Zapraszam na wakacje nad kanionem - śmieje się. Ale zaraz poważnieje. - Nigdy w życiu bym nie uwierzyła, że Witka może nas tu zalać. Zawsze trochę przybierała, ale nigdy tak.

Fala zabrała nam most, którym można było przejść na drugą stronę jeziora. 8 domków zalało, 30 zostało suchych

Kierowniczka opowiada, że ośrodek zbudowała kopalnia dla swoich pracowników. Miejscowi mogli wejść na plażę za biletem (obowiązuje do dziś: za toaletę, kosze na śmieci). W sobotę przed południem pojechała do Bogatyni po rehabilitantkę dla swojej mamy. Do miasta już nie wjechała, bo na moście spotkała służby ratownicze i dowiedziała się, że Miedzianka wylała. Wróciła więc do Niedowa i zaczęła patrzeć na jezioro. Woda przybierała tak, że ratownicy musieli zabrać swój sprzęt z budki, która była kilka ładnych metrów od wody. A potem woda podchodziła coraz wyżej.

- Nie wierzyłam własnym oczom - zapewnia kobieta. Co zrobić z gośćmi? Większość osób zachowała zimną krew, gdy im powiedziała, że będą musieli opuścić domki, bo to już nie żarty. I zaraz wody było jeszcze więcej. Pracownicy ośrodka sypali worki z piaskiem i układali przed domkami. Aż nagle w tej bieganinie usłyszeli straszne trzaśnięcie, popatrzyli na tamę i zobaczyli, że Witka ją przerwała. Rzeką płynęły drzewa, powyrywane krzaki.
- To było najfajniejsze jezioro w okolicy - opowiada Andrzej Litwin, mąż kierowniczki ośrodka. Dobrze zbudowany - nic dziwnego, trenuje wyciskanie sztangi leżąc. Pochodzi z Niedowa. Jego dziadkowie, jak przyjechali zza Buga, to zamieszkali w drugim od prawej domku - pokaże nam potem na przedwojennej fotografii, znalezionej gdzieś w internecie na niemieckiej stronie. Czyli mieszkali w miejscu, gdzie teraz jest plaża ośrodka. Jak była budowana elektrownia na początku lat 60., a potem zbiornik na Witce, chętnie dali się wysiedlić, bo domek był lichy. Dostali lepszy po drugiej stronie rzeki.

Największa przyjemność Andrzeja w dzieciństwie to było wziąć od rodziców 10 zł (na wstęp i oranżadę) i pobiec z kolegami do ośrodka. A tam była doskonała wieża do skoków. - A raz się kąpałem, ale na dzikiej plaży, 5 marca - śmieje się.

Po meldunek do sołtysa

Największym powodzeniem jezioro cieszyło się w latach 70. i 80., gdy nad Bałtyk wcale niełatwo było dojechać pociągiem, a o plażach Tunezji czy Egiptu nikt wtedy nie marzył. W wakacje zarówno ośrodek, jak i dzika plaża przeżywała istne oblężenie. - Co się wtedy działo, pamiętam doskonale, bo przyjeżdżałam tu na wakacje do mojego chłopaka, a teraz męża - opowiada Beata Buczek, sołtys Niedowa. Wówczas miejscowością, równie niewielką jak dziś - kilka domów - administracyjnie zarządzał teść pani Beaty, sołtys Franciszek Buczek.

Wszystko dobrze, tylko jeziora nie mam. Zapraszam na wakacje nad kanionem

- Przez 35 lat nieprzerwanie - podkreśla z dumą 79-latek. U sołtysa w tamtych czasach była specjalna książka do meldunku. Jak ktoś nie dopełnił obowiązku zapisania się do niej i pokazania dowodu, miał problem z milicjantem, który pojawiał się codziennie. - To była masa ludzi - mówi pani sołtys, która wpisywała gości w rubryki. Po zapisaniu się wieczorem przychodzili na podbieranie ziemniaków z pola i wyrywanie sztachet na ognisko. - Prawie gospodarkę rodzicom wykończyli - śmieje się Piotr, mąż pani sołtys (pracuje w elektrowni).

Wtedy też jezioro grało czasem Nysę Łużycką, za którą miał być już Zachód. W Zgorzelcu ludzie opowiadają do dziś historię, jak pewien cwany taksiarz miał zawieźć Rumunów do Niemiec. W nocy przyjechał nad zalew Witka i wysadził towarzystwo. Palcem pokazał, że zagranica jest na drugim brzegu. I biedni ludzie rzucili się ku lepszej przyszłości wpław.

Czy Niedów będzie mieć tamę i jezioro? Musi, bo elektrownia Turów w prąd zaopatruje cały Zgorzelec, Bolesławiec, Lubań, Gryfów, Lwówek Śląski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska