Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieniądze leżą na ulicy, wystarczy się po nie schylić

Agata Grzelińska
- Byliśmy w szoku. Zobaczyliśmy nowiuteńkie zielone banknoty - wspomina Agnieszka Tarka. - Przeliczyliśmy. W dwóch plikach było po 10 tysięcy dolarów. Pieniądze pachniały nowością i miały kolejne numery. Bardzo się przeraziłam
- Byliśmy w szoku. Zobaczyliśmy nowiuteńkie zielone banknoty - wspomina Agnieszka Tarka. - Przeliczyliśmy. W dwóch plikach było po 10 tysięcy dolarów. Pieniądze pachniały nowością i miały kolejne numery. Bardzo się przeraziłam
Znajdują wielkie pieniądze, o których na co dzień mogliby tylko pomarzyć. I... oddają. Czemu? - Bez problemu wydalibyśmy całą sumę, ale nie moglibyśmy żyć ze świadomością, że mamy cudze pieniądze. One nas parzyły... - opowiadają.

Seria niezwykłych zdarzeń zaczęła się 28 stycznia. Tego dnia Agnieszka Tarka nie zapomni do końca życia. Na ulicy w Jelczu-Laskowicach znalazła 20 tysięcy dolarów. Było wtorkowe przedpołudnie. Mieszkanka Ratowic wracała od lekarza. Szła na przystanek autobusowy, gdy w pobliżu Banku Zachodniego zauważyła tajemniczy parciany worek.

Podniosła go i nie namyślając się wiele, zabrała ze sobą do domu. Poczekała na męża i razem otworzyli worek.
- Byliśmy w szoku. Zobaczyliśmy nowiuteńkie zielone banknoty - wspomina Agnieszka Tarka. - Przeliczyliśmy. W dwóch plikach było po 10 tysięcy dolarów. Pieniądze pachniały nowością i miały kolejne numery. Bardzo się przeraziłam.

Agnieszka Tarka i jej mąż Piotr przyznają, że gotówka kusiła, ale postanowili, że oddadzą całą kwotę.
- Uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Policja i tak by nas znalazła - uśmiecha się pan Piotr. - Zresztą, o czym tu mówić? Trzeba było oddać i już. Nie żałujemy.

Tarkowie odnieśli pieniądze na komisariat w Jelczu-Laskowicach. Tam okazało się, że okrągłą sumkę zgubili konwojenci z firmy ochroniarskiej. Zdążyli się już zorientować, przed którym bankiem wypadł im worek z dolarami.
- Na komisariacie spotkaliśmy panią z tej firmy - opowiada Agnieszka Tarka. - Boże, jaka ona była zmartwiona. I nagle ucieszyła się bardzo, że zguba się znalazła. Warto było oddać pieniądze - dodaje.

Tarkowie dostali znaleźne. Ile? Tajemnica handlowa. Pani Agnieszka mówi tylko, że jest zadowolona z kwoty. Nikt z prawników nie miał wątpliwości, że za tak prawe zachowanie rodzinie należy się nagroda. Tym bardziej, że Agnieszce i Piotrowi się nie przelewa.

Gdy przypadkiem weszli na chwilę w posiadanie 20 tysięcy dolarów, mieli wiele powodów, by ulec pokusie: brak pracy, dom do remontu, który dzielą z matką Agnieszki, siostrą i jej rodziną, oraz czworo dzieci w wieku szkolnym.
- Bez problemu wydalibyśmy całą sumę - przyznaje ratowiczanka. - Ale nie mogłabym żyć ze świadomością, że mam cudze pieniądze. Budziły we mnie wielki strach. Parzyły.

***
Półtora miesiąca później 73-letnia mieszkanka wrocławskiego Grabiszynka znalazła 10 tysięcy dolarów. Pieniądze były zwinięte w rulon i leżały na klatce schodowej. Starsza pani natychmiast odniosła zgubę na komisariat policji. Zastrzegła sobie jednak, że nie chce żadnych kontaktów z mediami. Policjantom udało się odnaleźć właścicielkę okrągłej sumki. Okazało się, że jest nią sąsiadka uczciwej starszej pani.
***
Sporo wysiłku musieli włożyć trzej pracownicy wrocławskiej PKP Energetyki, by oddać pieniądze i dokumenty oficerowi belgijskiej armii. Dwa tygodnie temu Grzegorz Tasak szedł do pracy. Była godz. 5.30 rano. W okolicach ul. Powstańców Śląskich znalazł na chodniku portfel. Wrzucił do torby i dotarł do zakładu. Tam podzielił się nowiną ze swoimi dwoma kolegami. Razem otworzyli portfel.
- W środku były złotówki oraz euro - i przeogromna ilość dokumentów - wspomina pan Grzegorz. - Dowód osobisty, prawo jazdy, książeczka wojskowa, specjalne karty do szpitala, na stołówkę - mnóstwo tego było. I karta do bankomatu z PIN-em. On by miał wielkie problemy, gdyby nie odzyskał tych dokumentów.

Grzegorz Tasak, Ryszard Łącz i Sławomir Tarasiuk nie zastanawiali się długo, co robić.
- Decyzja była szybka: szukamy faceta i oddajemy mu wszystko - opowiada pan Ryszard.
Ale okazało się, że dobre chęci to za mało. Z dokumentów wynikało, że ich właściciel to oficer, Polak z pochodzenia, który obecnie mieszka w Belgii i służy w tamtejszym wojsku. Poszli na policję. Tam usłyszeli, że mogą zostawić portfel na komisariacie.

Nie zdecydowali się jednak na takie rozwiązanie. Nie to, żeby nie ufali policji, ale woleli mieć pewność, że zguba trafi do właściciela, dlatego postanowili dotrzeć do żołnierza osobiście. Skoro nie pomogli policjanci, pomyśleli o wojskowych. Udali się do WKU na Sztabowej.
- Tam też nam nie pomogli, bo stwierdzili, że mogą poszukiwać żołnierza z innego kraju, tylko gdy mają wspólne manewry, a teraz nic takiego się nie działo - relacjonuje Ryszard Łącz. - Dzwoniliśmy do konsulatu, potem do ambasady w Warszawie. Pani z konsulatu stwierdziła, że nie ma w Belgii człowieka o takim nazwisku, ale nie dawaliśmy za wygraną.

I słusznie, bo jak się potem okazało, pracownica konsulatu źle usłyszała przez telefon nazwisko i dlatego nie mogła znaleźć oficera. Gdy uczciwi wrocławianie faksem wysłali jej ksero karty stałego pobytu w Belgii, udało się dotrzeć do właściciela portfela.
- Zadzwoniliśmy do niego. Był bardzo zadowolony i zdziwiony - mówi Grzegorz Tasak. - Myślał, że już wszystko przepadło. On, jego rodzina i koledzy z pracy nie mogli uwierzyć, że nic nie zginęło. Mówił, że jak przyjedzie do Polski, to się spotkamy i wypijemy drinka.

Mężczyźni wysłali dokumenty lotniczym listem poleconym, zapłacili 400 złotych za przesyłkę. Na drugi dzień oficer zadzwonił, by podziękować.
- Nie jest łatwo być uczciwym - stwierdza pan Grzegorz. - Poszukiwania trwały tydzień. Trochę kosztowały, ale mamy satysfakcję.
Ryszard Łącz dodaje, że nieważne, czy żołnierz zwróci im koszty przesyłki, czy nie. Ważne, że mogą nadal mieć do siebie szacunek.
Pracownicy PKP Energetyki nie zarabiają wiele. Później dowiedzieli się od oficera, że na koncie ma znaczną sumę pieniędzy. Tym bardziej czują satysfakcję. Mieli przecież kartę, mieli PIN. Wydobycie pieniędzy byłoby więc dziecinnie proste. A jednak nie zdecydowali się skorzystać z okazji.
- Każdy ma rozterki. Przez chwilę może i była pokusa, bo od razu wiedzieliśmy, że na biednego nie trafiło, ale gdy zobaczyłem te dokumenty, pomyślałem: "Pal sześć pieniądze, przecież on bez tych papierów nie będzie mógł funkcjonować" - dodaje znalazca.

***
Uczciwych znalazców jest więcej. Jeden z nich mieszka w Złotoryi. Jest kierowcą PKS Trans-Pol. Ryszard Szlączka w styczniu 2007 roku znalazł w autobusie portfel. W środku były dokumenty, karta do bankomatu, blankiety rabatowe do hipermarketu i 930 złotych. To więcej niż zarabiał. Szlączka zaniósł zgubę na komisariat. Policjanci po dwóch godzinach sprowadzili właściciela. Pan po pięćdziesiątce sprawdził i potwierdził, że nic nie zginęło, a uczciwy kierowca odetchnął z ulgą.

Co skłania ludzi do tak bardzo uczciwych zachowań?
- Może powinniśmy zadać inne pytanie: Dlaczego takie zachowania nas dziwią? - zastanawia się Anna Gabryś, psycholog z Towarzystwa Rozwoju Rodziny. - Przecież to powinna być normalna postawa, a jest na tyle nietypowa, że staje się tematem medialnym. Z jednej strony już w przedszkolu uczymy dzieci, że gdy w sklepie znajdą pieniądze, powinny je oddać ekspedientce. A z drugiej strony dorośli ludzie nieraz mają kłopot z oddaniem nie swoich rzeczy.

Gabryś przypomina, że takie zachowania są wynikiem poziomu etycznego poszczególnych ludzi.
- Niestety, przeważa ten wcale niewysoki poziom - przyznaje psycholog. - Większość ludzi postępuje jak Kali: "Gdy Kali ukraść, to dobrze, gdy Kalemu - to źle". Nikt nie lubi być oszukiwany, okradany, ale ilu ludzi kupuje podrabiane towary, próbuje oszukać urząd skarbowy, a wcześniej ściąga w szkole? Tylko nieliczni reprezentują wyższy poziom moralny - nie ściągają, nie kupują podróbek i oddają to, co do nich nie należy.

Powodów dobrych zachowań jest więcej. Jedną z nich jest wiara w sprawiedliwy świat.
- Ktoś oddaje zgubę i liczy, że w przyszłości, jeśli coś zgubi, ktoś inny też mu odda - tłumaczy psycholog.
Ale są też i inne powody tego, że oddajemy znalezione pieniądze i rzeczy. Jedną z nich bywa strach.
- Polskie społeczeństwo ciągle obawia się, że jest obserwowane czy śledzone - mówi prof. Jan Maciejewski z Instytutu Socjologii na Uniwersytecie Wrocławskim. - Ludzie podejrzewają, że zawsze może się okazać, iż ktoś widział, jak podnosili portfel czy zwitek pieniędzy. W niektórych przypadkach strach odgrywa sporą rolę - dodaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska