Po czterech meczach w rywalizacji obu drużyn był remis 2-2. Co ciekawe, zarówno w Zgorzelcu, jak i Sopocie czarno-zieloni przegrywali pierwsze mecze. Po nich wydawało się, że faworytem rywalizacji są sopocianie. Nic z tego. Gracze trenerów Jacka Winnickiego i Marcina Grygowicza wyciągali wnioski i grali zdecydowanie lepiej. M.in. dzięki temu zgorzelczanie do piątego meczu przystępowali z atutem przewagi swojego parkietu. W oczach wielu piąta bitwa o finał play-off wydawała się kluczowa dla losów całej rywalizacji.
- Gramy u siebie i nie możemy zaprzepaścić tego, co udało nam się wywalczyć ostatnio w Sopocie. Wyjdziemy na parkiet głodni sukcesu. Nie możemy ani na chwilę dać luzu rywalom - przekonywał przed meczem rozgrywający PGE Turowa Torey Thomas.
W dotychczasowych spotkaniach oba zespoły grały w kratkę i na przemian górowały w walce o zbiórki. Ten element, jak się potem okazywało, był kluczem do zwycięstwa. Zgorzelczanie w całym meczu wygrali walkę o zbiórki 32:26, ale tym razem to nie ten element okazał się najważniejszy.
Początek należał do sopocian, którzy wygrywali 2:7. Gospodarze wyszli na parkiet jakby rozkojarzeni, ale w porę opanowali emocje i wrócili do gry. Świetnie spisywał się Torey Thomas, który w ciągu 10 min zdobył 9 pkt i miał ważny przechwyt. Wtórował mu Robert Tomaszek.
Pierwszą kwartę czarno-zieloni wygrali 19:18, a w drugiej rzucili się na rywala. Z dystansu m.in. trafili Marko Brkić, Bartosz Bochno i PGE Turów odskoczył w 15 min na 13 oczek (33:23). Nerwy zaczęły puszczać gościom.
W jednej z akcji Adam Waczyński spiął się z Konradem Wysockim i na parkiecie omal nie doszło do bójki. Do przerwy było 44:33 dla zgorzelczan. Mimo prowadzenia, trener Jacek Winnicki miał powody do zmartwień. Cztery przewinienia na swoim koncie miał bowiem Konrad Wysocki. Wobec kłopotów w ataku PGE Turowa w trzeciej kwarcie i zbliżenia się sopocian na dystans 3 oczek (50:47) kapitan PGE Turowa został ponownie wysłany do boju.
Wysocki został bohaterem swojej drużyny, kiedy w ostatniej akcji dobił rzut Daniela Kickerta i to czarno-zieloni wygrali 78:77. Nieco wcześniej, bo na 1.15 min goście wygrywali nawet 77:71, a na 18 sek. do końca mieli piłkę. Ta była zaadresowana do Lorinzy Harringtona. Doskoczył do niej w powietrzu Torey Thomas, wpadł graczowi Trefla na plecy, a po chwili sędzia odgwizdał błąd kroków. W obozie przyjezdnych zawrzało.
- Drużyna złoży protest. Jeżeli PGE Turów w takim stylu awansuje do finału, to będzie skandal - powiedział rzucający Trefla Adam Waczyński. - Tego meczu nie wygrał Turów, ani my go nie przegraliśmy. Kto widział sytuację, wie, co mam na myśli - dodał trener sopocian Kairlis Muiznieks.
- To była normalna walka o piłkę. Wcześniej kilka kontrowersyjnych sytuacji było w drugą stronę - komentowali z kolei gospodarze. PGE Turów objął w rywalizacji do czterech zwycięstw prowadzenie 3-2 i jest o krok od finału.
Szósty mecz obu zespołów, w Sopocie, w niedzielę o godz. 15. Transmisja w TVP Sport i Radiu Wrocław. Tymczasem w finale czeka już Asseco Prokom Gdynia z Robertem Witką, czyli siedmiokrotnym... wicemistrzem kraju. Rywalizację z Czarnymi Słupsk (trener Dainius Adomaitis) zakończyli gdynianie wynikiem 74:61 i stanem 4-1. Spory udział w tej wygranej miał właśnie Witka.
PGE Turów Zgorzelec - Trefl Sopot 78:77(19:18, 25:15, 16:20, 18:24)
Turów: Thomas 20 (3), Wysocki 12 (1), Gabiński 2, Tomaszek 7, Jackson 8 (1), Kuebler 0, Zigeranović 2, Kickert 13 (1), Brkić 8 (2), Bochno 6 (1).
Trefl: Gustas 8 (1), Dylewicz 19 (2), Ljubotina 2, Stefański 0, Kikowski 10 (2), Kinnard 6 (2), Ceranić 10, Harrington 8 (1), Waczyński 14.
Stan rywalizacji (do 4 zwycięstw): 3-2 dla PGE Turowa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?