Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konwalie kwitną w maju, czyli gdzie ja właściwie byłem

Aleksander Malak
fot. Paweł Relikowski
Konwalie kwitną w maju, a w pierwszym maja dniu, w dniu majowego święta, zakwitły kiście bzu" - przyplątał mi się ten wierszyk z czasów dawno minionych. Przyplątał się w chwili, kiedy postanowiłem, że dzisiejszy felieton będzie lekki (?), łatwy (!) i przyjemny (?!). Bez docinków, przycinków, aluzji, podtekstów, stylistycznych wygibasów, nadmiaru cytatów (co lubię), wreszcie bez choćby cienia złośliwości (czego nie mogę się pozbyć). Ale taki z konwaliami i bzami właśnie.

W związku z tym, zamiast na proszonego grilla, poszedłem na wystawę. To się zdarza nawet w najlepszych rodzinach. Z nadzieją, że grill pojawi się na wernisażu, w końcu piękny maj mamy tego roku (i koniec kwietnia, oczywiście). Ale żeby na wystawę, i to z własnej, nieprzymuszonej woli? To znaczy wola była z pewnością własna, jednak jeśli chodzi o nieprzymuszoną, to każdy, kto zna Macieja Łagiewskiego, pana na Pałacu Królewskim, przy okazji dyrektora Muzeum Miejskiego Wrocławia, doskonale wie, że słowo "nieprzymuszona" w jego słowniku nie występuje. Po prostu zadzwonił i kazał przyjść.

Stawiłem się, nie wiedząc, jaką wystawę będę oglądał. Gospodarz witając w lansadach gromadzących się gości, nawet takiemu jak niżej podpisany podał dłoń i obiecał "romantyczną refleksję długoweekendową", jakkolwiek to brzmi, i za-prosił na podziwianie "Śląskiego malarstwa pejzażowego II poł. XIX i I poł. XX wieku" z kolekcji prywatnej prof. Czesława Osękowskiego, skądinąd rektora Uniwersytetu Zielonogórskiego.

Pejzaże, jak pejzaże. Co zresztą więcej może powiedzieć muzealny jaskiniowiec o malarstwie, na którym się nie zna. Że w ciągu 30 lat prof. Osękowski zgromadził ok. 80 prac 45 śląskich pejzażystów, wśród nich tak znanych, jak Adolf i Hans Dresslerowie, Carl Ernst Morgenstern czy Georg Müller-Breslau. Znanych, rzecz jasna, fachowcom. No i że wszystkie pejzaże osadzono w bogatych ramach, co jaskiniowcowi natychmiast rzuciło się w oczy. A same śląskie krajobrazy? Te z Gór Izerskich, spod Szklarskiej Poręby i Jagniątkowa prezentowane na zgromadzonych dziełach - tych już nie ma. Te, które są, czekają na kolejną zmianę w sztafecie śląskich pejzażystów. Może się doczekają, choć to takie passé.

Jaskiniowiec nie byłby jaskiniowcem, gdyby, stojąc przed obrazem Eugena Spiro, nie był się doczytał, że obraz przedstawia… jezioro w Alpach. Śląski pejzaż? Jak spod ziemi wyrósł dyr. Łagiewski i tonem nieznoszącym sprzeciwu jął wyjaśniać, że jestem w koszmarnym błędzie, albowiem na wystawie w Pałacu Królewskim są już to śląskie pejzaże, już to obecni śląscy pejzażyści, którzy przecież nie ograniczali się tylko do Karkonoszy. Poza tym Eugen Spiro to znakomity malarz, syn kantora z synagogi Pod Białym Bocianem, dożył niemal stu lat, był trzykrotnie żonaty, zmarł w obecności żony drugiej i trzeciej. A jakże, z tymi żonami jak najbardziej oficjalnie.

Więc się poddałem i podałem tyły. Stwierdziłem jeszcze brak na wernisażu jakiegokolwiek grilla i chyłkiem opuściłem pałacowe podwoje. Z refleksją romantyczną, oczywiście.

A 1 maja w swojej gazecie przeczytałem taki tytuł: "Wystawa śląskiego malarstwa pejzażowego w Muzeum Narodowym". To gdzie ja właściwie byłem i komu zakwitły w głowie konwalie? Czy może bzy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska