Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kino to odrabianie lekcji

Małgorzata Matuszewska
Kuba Czekaj
Kuba Czekaj fot. Łukasz Bąk/Balapolis
Z Kubą Czekajem, reżyserem nagrodzonym na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, rozmawia Małgorzata Matuszewska.

Na Pana stronie internetowej dzień po gali nie było informacji o specjalnym wyróżnieniu dla filmu „Baby Bump”, przyznanym w ramach Queer Lion Award na 72. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Dlaczego?

(śmiech) To się stało bardzo szybko, jeszcze nie zdążyliśmy zaktualizować strony.

Treść: „Mickey House sprzedaje własny mocz kolegom zagrożonym wpadką na teście narkotykowym, żeby zarobić na operację odstających uszu. A wygląd to i tak najmniejszy z problemów 11-latka. Dojrzewanie atakuje go w najmniej spodziewanym momencie”. A skąd się wziął tytuł ?
Tytuł to właściwie nieprzetłumaczalne słowa, dosłownie znaczy „brzuch ciążowy”. W filmie igramy z językiem angielskim i polskim. Coraz więcej takiej dziwnej mieszkanki języka ojczystego i angielskiego używają mieszkańcy wielokulturowego świata, tak często mówi też młodzież. Tytuł ma symboliczne znaczenie: zapowiedź nieznanego. Łączy się z transformacją, zmianą, dojrzewaniem, narodzinami czegoś nowego, z tym, co się stanie z bohaterem. Kiedy to wyrażenie wrzuci się do wyszukiwarki internetowej, wyskakują dziwne znaczenia, świadczące o anomaliach. A właśnie o anomaliach dojrzewania jest ten film.

Pan jest wrocławianinem, w filmie zagrała m.in. Halina Rasiakówna, aktorka wrocławskiego Teatru Polskiego...
Znam tę świetną aktorkę od czasów licealnych, kiedy interesowałem się teatrem, chodziłem do Polskiego i chciałem spotkać się z nią na filmowym planie.

Nie pociąga Pana teatr?
Jeszcze nie. Może kiedyś będę pracować w teatrze. To inny, kuszący świat. Ma więcej tajemnicy niż film, na planie filmowym wszystko można powtórzyć i nakręcić jeszcze raz scenę. W teatrze aktor gra wieczorami to samo, ale za każdym razem nieco inaczej. Chciałbym zmierzyć się z teatralną formą, ale jeszcze nie teraz. Moje korzenie wywodzą się teatru amatorskiego, przecież w moim XVII Liceum Ogólnokształcącym im. Agnieszki Osieckiej chodziłem do klasy teatralnej. Andrzej Szeremeta, który zagrał w naszym filmie, też współpracuje z Teatrem Polskim, Bogusława Jantos na deskach Polskiego zaczynała pracę po szkole teatralnej. To coś na kształt rodziny, lubię pracować z ludźmi, których znam. Zaangażowałem też Andrzeja Mastalerza do niewielkiej roli, wcześniej zagrał w moim krótkometrażowym debiucie telewizyjnym „Ciemnego pokoju nie trzeba się bać”. Byłem wtedy w połowie studiów w szkole filmowej i dostałem kredyt zaufania. Przywiązuję się do ludzi, z którymi dobrze się pracuje. Nasza praca się przecież kończy, a jej efekt zostaje na zawsze i to jest najważniejsze – taka jest siła filmu.

Jakie kino Pana interesuje? Wyszedł Pan ze szkoły Krzysztofa Kieślowskiego.
Kino to poznawanie świata, nazywam to empiryzmem filmowym. Sięgam po nieznane i inspirujące tematy. Kino to swoiste odrabianie lekcji, trzeba się solidnie przygotować do poruszanego zagadnienia. Do tej pory opowiadałem o dzieciństwie i wszyscy mnie pytali o moje przeżycia z dzieciństwa. To potwierdza, że wykonaliśmy dobrą pracę, jeśli widz myśli, że film jest tak osobistą wypowiedzią. „Baby Bump” powstawał równolegle z „Królewiczem Olch”, który jest na etapie postprodukcji. Ale gdzieś jest zapisane, co ma być pierwsze i projekty wybierają mnie (uśmiech).

Jak to się stało, że film pojechał do Wenecji?
Wyciągnąłem pomysł z szuflady, bo nie chciałem czekać bezczynnie na przeciągającą się realizację „Królewicza Olch” . Znalazłem producenta, razem zgłosiliśmy się do weneckiego programu Biennale College Cinema, w ramach którego wybierane jest 12 projektów z całego świata, następnie finałowym trzem przyznawany jest grant. Wszystkie są niskobudżetowe, ale to nie znaczy, że są nieprofesjonalne. Film w tym programie kosztuje niecałe pół mln zł. Ale nikogo nie interesuje, że nie ma wielkiego budżetu, nie ma też taryfy ulgowej. Ma powstać dobry film, z porywającą estetyką i emocjami.

Zobaczymy film we Wrocławiu?
Przed nami projekcja na gdyńskim festiwalu. Zobaczymy, jak zostanie przyjęty w Polsce. Bardzo jestem ciekaw odbioru naszej publiczności, lubię szczerze rozmawiać o filmie. Trwają też rozmowy z dystrybutorami, ale na razie nie ma ustalonych szczegółów.

Czemu wyjechał Pan z Wrocławia?
Tu jest za mały rynek filmowy, a w Warszawie centrum pracy. Na początku, kiedy się przygotowywałem do realizacji jakiegoś projektu, spędzałem 10 godzin w pociągu, bo wciąż musiałem rozmawiać z kimś w Warszawie. Mieszkając w stolicy łatwiej i szybciej spotkać się z kimś, większość producentów ma tu swoje siedziby, po prostu. Nie traktuję tego miasta jako toru wyścigu szczurów. Kocham Wrocław, ale nie powiem o Warszawie niczego złego.

Nie tęskni Pan za Wrocławiem?
Pewnie, że trochę tak. Ale odejście z domu to normalna kolej rzeczy. Wcześnie dostałem się na studia, tylko rok po maturze spędziłem w studium filmowym przy alei Dębowej. Lubię wyzwania, a one – jak do tej pory – czekają na mnie poza Wrocławiem. a ą
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska