Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kim są Górnołużyczanie?

Janusz Pawul
Janusz Pawul
Z dr Łukaszem Tekielą, historykiem, naukowcem, pedagogiem i handlarzem zabawek o Górnych Łużycach, patriotyzmie, budowaniu lokalnej tożsamości i nowej książce, która ma w tym wszystkim pomagać rozmawia Janusz Pawul

Do szkół trafia właśnie podręcznik do nauki historii, którego jest Pan jednym z autorów. Traktuje o polskich Górnych Łużycach. Komu jest potrzebny?
Przez 5 lat byłem nauczycielem i na własnej skórze doświadczyłem potrzeby stworzenia takiego podręcznika. To zresztą nie jest typowy podręcznik, to raczej vademecum. To narzędzie, które ma służyć zarówno nauczycielom jak i uczniom, zwłaszcza tym ambitniejszym, bo jako podręcznik nasza książka jest dość trudna. Oczywiście łatwiej byłoby napisać coś prostego, co trafiłoby do każdego ucznia. Tylko pytanie: Czy to by wystarczyło nauczycielowi, żeby dobrze poprowadzić lekcję? Do tego często potrzeba tekstu źródłowego, danych szczegółowych, tabeli. I właśnie to staraliśmy się w naszym vademecum zamieścić.

Wydawcą podręcznika jest stowarzyszenie Południowo-Zachodnie Forum Samorządu Terytorialnego Pogranicze. Ale to pan jest pomysłodawcą?
Tak. To w sumie dość zwariowana historia, bo wszystko się rozstrzygnęło w ciągu 10 minut. Zadzwonił do mnie Marek Karłowski ze stowarzyszenia z pytaniem, czy mam pomysł na jakiś projekt. Zaznaczył, że jest mało czasu. Powiedziałem, że mam mnóstwo pomysłów i jeśli jest w stanie znaleźć pieniądze na ich realizację, to jestem gotów. Siedziałem wtedy na kanapie u Janusza Kulczyckiego, wykonałem trzy telefony do ludzi, o których wiedziałem, że mogą mi pomóc, oni powiedzieli tak i w ten sposób to się zaczęło. W ciągu 10 minut był zespół, spotkaliśmy się tydzień później w Zgorzelcu, podzieliśmy zadaniami i zaczęliśmy pracę. To było 18 miesięcy temu.

Na przełomie roku 2010 i 2011 podręcznik ukazał się drukiem. Nosi tytuł "Vademecum historii Górnych Łużyc". Autorzy to Krzysztof Fokt, Waldemar Bena, Daniel Koreś i Łukasz Tekiela...
Każdy z nas zajmował się już wcześniej w większym lub mniejszym zakresie historią Górnych Łużyc, więc praca nad vademecum to nie była dla nas żadna nowość. Największe doświadczenie miał Waldemar Bena, przed którym chylę czoła, bo to wybitna postać naszego regionu. Wiedziałem też, że mogę liczyć na specjalistę od średniowiecza, czyli na doktora Krzysztofa Fokta. Doktor Daniel Koreś, podobnie jak ja, zajmuje się historią wojskowości , tyle tylko, że ja czasami nieco bardziej odległymi, a on XX wiekiem i historią Dolnego Śląska.

To była trudna praca?
Tak, bo nie jedyna. Każdy z nas robił w tym czasie także coś innego, jedni kończyli doktoraty inni - jak ja - żeby się utrzymać sprzedawali zabawki w Niemczech. Mnie dodatkowo urodziło się w tym czasie dziecko. Było dość ciężko, ale z efektu możemy być zadowoleni. Choć oczywiście z perspektywy czasu zawsze można powiedzieć, że to lub tamto można było zrobić lepiej.
To, że pisał pan o Górnych Łużycach mieszkając w Lubaniu, jednym z sześciu miast łużyckich, to świadomy wybór?
Tak. Lubań, jako kawałek polskich Górnych Łużyc, to z naukowego punktu widzenia kompletny ugór. Tu jeszcze nikt nigdy niczego nie robił. Okazało się, że to niezwykle interesujący i wdzięczny obszar badań. Z punktu widzenia naukowca to niezwykle frapujące, kiedy w archiwum przeglądając kolejne tomy rękopisów natrafiam na kartę pozostawioną przez osobę, która robiła to przede mną i okazuje się, że te księgi ostatni raz były przeglądane 200 lub 300 lat temu. A bywa też, że nikt tego wcześniej nie czytał! Dlatego przedzierając się przez te stosy dokumentów można się tak naprawdę poczuć pionierem. A nawet odkrywcą!

Co to w ogóle są te Górne Łużyce?
To obszar rozciągający się od rzeki Kwisy na wschodzie po Czarną Elsterę, która jest dopływem Łaby na zachodzie. Na północy granice trudno jest precyzyjnie ustalić, bo tak naprawdę wyznaczają ją lasy zgorzelecki mużakowski. Tam zaczynają się Łużyce Dolne.

To zupełnie inna bajka?
Niezupełnie, bo te krainy mają bardzo wiele ze sobą wspólnego, ale też różnic jest sporo. Ja jednak jestem fascynatem historii Górnych Łużyc. To kraina bardzo ciekawa, która przez wieki mogła się poszczycić bardzo dużą autonomią. Zamieszkiwali ją Serbołużyczanie i bardzo mocno jej strzegli. Są Słowianami tak jak my. To zresztą bardzo ciekawa grupa etniczna. Do tej pory w rejonie Budziszyna i w samym Budziszynie żyje dość spora grupa Serbołużyczan, którzy mają tam swój instytut, teatr, gazetę. To jednak mniejszość i trzeba pamiętać, że historia Górnych Łużyc to tak naprawdę jednak historia ludności mówiącej językiem niemieckim. Serbołużyczanie przez długi okres na początku zasiedlania tej krainy stanowili większość, potem jednak ich żywioł pod naporem ludności niemieckojęzycznej zaczął się cofać. I w końcu -- tak chyba można powiedzieć - ulegli germanizacji i stali się jedynie tłem, a we wszystkich sferach życia i funkcjonowania Górnych Łużyc zaczęła dominować ludność niemiecka.

Skąd u pana fascynacja Górnymi Łużycami?
Moja przygoda z polskimi Górnymi Łużycami zaczęła się tak naprawdę, kiedy spotkałem Janusza Kulczyckiego, jednego z pierwszych i największych pasjonatów Górnych Łużyc i Lubania. To on namówił mnie do tego, żebym wstąpił do Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc, które założył. Zaczęliśmy wspólnie działać i w ciągu kilku lat odnieśliśmy chyba spore sukcesy. Wystarczy wejść na lubański Rynek, żeby zobaczyć, że stoi tam replika oryginalnego słupa milowego poczty polsko- saskiej, na trecie jest tablica z wykutym w piaskowcu starym herbem Lubania, którym wprawdzie miasto się dziś nie posługuje, ale warto go myślę przypominać. Wystarczy też przejść się uliczkami Lubania, żeby na wielu budynkach zobaczyć tablice, które upamiętniają wielkie wydarzenia historyczne i ludzi, którzy tutaj byli, a którzy w jakiś sposób zasłużyli się dla Europy i oczywiście dla tego regionu.
Jakoś niewiele osób wie o sławnych mieszkańcach Górnych Łużyc. Byli w ogóle takowi?
Oczywiście. A Jakub Boehme?

Ale on był Niemcem...
Z naszego punktu widzenia pewnie tak, ale on był bardziej Górnołużyczaninem, czy nawet Dolnoślązakiem, niż Niemcem. Niemcy integrują się mocniej dopiero w II połowie XIX wieku. Ich żywioł narodowy zaczyna się wyzwalać podczas wojen napoleońskich. I na tym budowana jest tożsamość niemiecka, która potem nabrała takiego rozpędu. Wcześniej żyli tu po prostu ludzie tutejsi. Tacy jak np. wywodzący się z Pobiednej Adolf Traugott von Gersdorff (1744-1807). Wybitny uczony, naukowiec. On jako pierwszy zaczynał wprowadzać na tych terenach piorunochron i przeprowadzał z nim doświadczenia. To człowiek, który zbudował obserwatorium astronomiczne, wprowadzał nowatorskie rozwiązania dotyczące uprawy ziemi i stosunków społecznych. Niezwykle światły człowiek, fundator Górnołużyckiego Towarzystwa Naukowego (Oberlausitzische Gesellschaft der Wissenschaften) w Görlitz, które istnieje od 1779 roku po dziś dzień.

Wśród znanych i cenionych Górnołużyczan warto też wymienić Bartłomieja Skultetusa (1540-1614), burmistrza Zgorzelca - Görlitz, którego można określić dobrze dziś znanym pojęciem człowiek -- orkiestra. On zajmował się wszystkim: matematyką, geografią, kartografią, astronomią.

Dlaczego mieszkańcy tych terenów powinni czuć się Górnołużyczanami?
Wydaje mi się, że poszczególne regiony Polski, ale też każdego państwa w Europie mają szansę budować swoją siłę i rozwijać się właśnie w oparciu o tradycje. My Polacy tu na Dolnym Śląsku, na Łużycach mamy z tym trochę problem, bo nie mamy tradycji tożsamości, bo tereny, które dzisiaj zamieszkujemy należały kiedyś do innego państwa.

I boimy się do tego przyznać? W końcu przez lata obowiązującą doktryną było przecież, że Dolny Śląsk był zawsze polski. Piastowski, a więc polski...
Ano właśnie. A Dolny Śląsk był polski bardzo krótko i większość książąt, która nim władała nie znała języka polskiego. Ale też nie możemy dziś traktować sami siebie jak kogoś, kto został tu przyciągnięty siłą. Mamy cały czas siedzieć na walizkach i czekać kiedy przyjdą Niemcy i nas stąd wyrzucą? Chciałbym, żeby mieszkańcy dzisiejszej, polskiej części Górnych Łużyc poczuli się Górnołużyczanami. Żeby mówili o sobie jestem Polakiem, ale jestem też Górnołużyczaninem. Mieszkamy na tym obszarze od 1945 roku, jesteśmy częścią procesu historycznego, który wciąż trwa i który nie skończył się przecież wraz z zakończeniem wojny. Zamieszkujemy obszar, który wcześniej był niemiecki, ale dzisiaj jest polski. Geograficznie, ale też historycznie granice tej krainy się przecież nie zmieniły. Dlaczego więc nie mamy mówić dzieciom w szkole, że są Polakami, ale też Górnołużyczanami i powinny cenić tę krainę i pracować na rzecz jej rozwoju. Tak myślę. I jako nauczyciel starałem się tak postępować, zarażać dzieci łużyckością. W końcu przyszedł taki moment, kiedy możemy bez gniewu i bez nienawiści spojrzeć na przeszłość i włączyć się w ten proces historyczny , żeby zostawić po sobie coś równie cennego, co pozostawili tu ludzie, którzy stąd odeszli.
W naszej rozmowie przewija się wątek dzieci i młodzieży. Czyżby starsze pokolenia były dla sprawy górnołużyckości już stracone?
Trochę tak. Przez pięćdziesiąt lat nie zrobiono nic w kierunku budowania lokalnej tożsamości na tych terenach. My jesteśmy pionierami. Ale też często zdarza się, że jest to przyjmowane bardzo źle. Są skargi z różnych stron, bo np. ludziom nie podoba się, że pojawia się gdzieś napis neogotycką czcionką.

I mimo to wprowadzacie do szkół wasze Vademecum. Nie obawiacie się, że może być odebrane jako próba germanizacji?
My nie napisaliśmy historii niemieckiej dla Polaków, ani historii postrzeganej z perspektywy słowiańskiej po to, żeby wbić szpilę Niemcom. Nie. Myśmy chcieli zrobić coś dla tego regionu i ludzi z tego regionu.

Pionierem w takim podejściu do spraw historii i tożsamości jest chyba Wrocław.
Tak, to prawda. Wrocławskie środowisko naukowe robi bardzo dużo dla historii Dolnego Śląska, ale jednocześnie kompletnie nie zajmuje się Górnymi Łużycami. Nie ma katedry historii Górnych Łużyc i nie ma żadnego aktywnego naukowca, który poważnie zajmowałby się tym tematem. Zresztą podobnie jest po stronie niemieckiej. Oni także tę wschodnią część Górnych Łużyc, tę, która po wojnie przypadła Polsce, traktują trochę jak ziemię niczyją. To zadziwiające, ale często spotykałem się wśród ludzi zajmujących się po tamtej stronie nauką ze zdziwieniem: Lubań? A jakie to Górne Łużyce?! Znaczna część Niemców w ogóle nie wie, że mieszka na Górnych Łużycach. Oni są przekonani, że żyją na Dolnym Śląsku. To wymowne, że w Görlitz powstało niedawno właśnie Muzeum Śląskie.

A w Zgorzelcu Muzeum Łużyckie...
I to paradoks. To owoc politycznego podejścia do sprawy. Politycznego, ale chyba bardziej ze strony niemieckiej. Po polskiej stronie widziałbym raczej pasję. Pomysłodawcą muzeum i człowiekiem, który zrobił dla niego najwięcej jest Piotr Zubrzycki, który zresztą dziś w nim pracuje. Jest osobą niezwykle cenną dla naszego regionu. I pamiętam jak opowiadał, że zdarzały mu się sytuacje, kiedy siadał na jakimś spotkaniu, wokół byli sami Niemcy, a on tłumaczył im dlaczego chce utworzyć w Zgorzelcu właśnie takie muzeum. Nie musiał tego tłumaczyć Polakom, a to już naprawdę coś.

Łukasz Tekiela, doktor historii, nauczyciel, naukowiec, od 10 lat pasjonat Górnych Łużyc.
Urodził się w Kowarach, mieszkał w Biedrzychowicach, w Olszynie i teraz w Lubaniu. Uczył się w Lubaniu, studiował we Wrocławiu i Berlinie. Duchowo czuję się Górnołużyczaninem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska