Zażądał wycieczki do centrum miasta, podczas której miałam ich olśnić urokami Wrocławia. Cóż, nie udało się. I dużo w tym mojej winy. Powinnam przewidzieć, że biało-czerwony, piłkarski szał nie ominie naszego miasta. I zabrać spragnionych wrocławskich olśnień na Ostrów Tumski albo do parku Szczytnickiego. A ja głupio wybrałam Rynek. Jak głupio, przekonałam się już wysiadając z samochodu, kilkaset metrów dalej. Mimo że do meczu zostało jeszcze parę godzin, po ulicy walały się stosy śmieci, a powietrze rozdzierał ryk z setek gardeł. W sercu miasta kibice byli wszędzie - jeździli bryczkami, podskakiwali w kilkunastoosobowych kręgach, raczyli się piwem w ogródkach. A przede wszystkim dziko, opętańczo wyli. Czemu ze zdumieniem przysłuchiwała się nasza trójka i skonsternowana koreańska wycieczka.
Skupienie uwagi na urokach zabudowy niewiele dawało, jako że spora ich część była przykryta ogromnymi reklamami, w których narodowe barwy także łączyły się z markami rozmaitych browarów. To wszystko kojarzyło się raczej z najazdem Hunów niż ze współczesnym patriotycznym zrywem.
- Ładny macie ten Ratusz - wybrnęła dyplomatycznie narzeczona ojca, zanim rzuciliśmy się do ucieczki. Potem był długi rajd w poszukiwaniu spokojnego miejsca, w którym można byłoby napić się kawy - bez meczu na ogromnej plazmie. Znaleźliśmy je, ale adresu nie zdradzimy - na miejscu okazało się bowiem, że podobnych nam dziwaków jest nadspodziewanie wielu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
