MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jak Koreańczycy z Południa podchodzą do gróźb Północy? Czy ciągle żyją w strachu? (WYWIAD)

Maciej Sas
fot. archiwum Hyerim Pak
Jak Koreańczycy z Południa podchodzą do gróźb Północy? Czy ciągle żyją w strachu? Dlaczego Korea jest podobna do Polski? Z dr Hyerim Pak, polonistką, dziennikarką, pochodzącą z Seulu wrocławianką, rozmawia o tym Maciej Sas

Korea jest ostatnio na czołówkach światowych, w tym polskich, gazet - dużo się mówi o napiętej sytuacji, o tym, że może tam wybuchnąć wojna. Skoro nawet u nas tak jest, media i mieszkańcy Korei Południowej pewnie komentują to o wiele częściej i bardziej emocjonalnie?
Zdziwię Pana - jest wręcz przeciwnie. Wiadomo, na całym świecie media szukają czegoś szokującego. Jeśli więc w odległej Korei dzieje się coś intrygującego, na świecie chętnie się o tym mówi. Ale najmniej mówi się o tym w mediach koreańskich.

Trochę to dziwne, skoro Kim Dzong Un, młody dyktator Korei Północnej, wprost mówi o ataku na sąsiadów z południa i starciu ich z powierzchni ziemi czy o ataku jądrowym na USA i Japonię.'

Ale tak się dzieje nie pierwszy, nie drugi, nie ostatni raz... Tak robili już wcześniej Kim Ir Sen, jego dziadek, czy Kim Dzong Il, ojciec. To ich zwyczajna strategia - czegoś potrzebują, więc zamiast prosić o to, grożą, a wtedy dostają od nas żywność albo pieniądze. Potem przez jakiś czas panuje cisza. Przyzwyczailiśmy się do tego.

Groźby nie działają, bo uodporniliście się na nie, jak ludzie zaszczepieni są odporni na różne choroby?

Tak można powiedzieć. Chociaż wcale nie jestem przekonana, czy to dobrze. Straszy nas teraz młody Kim Dzong Un, który jest u władzy od niedawna i nie wiadomo właściwie, co to za człowiek, jaki ma charakter. Możliwe przecież, że on naprawdę zechce zrobić to, o czym głośno mówi. I co wtedy? Jeśli Koreańczycy dojdą do wniosku, że to tylko jak zawsze dotąd groźby bez pokrycia, a on jednak zechce je spełnić, może być nieprzyjemnie...

A co o tym mówią zwyczajni ludzie? Była Pani w ostatnim czasie w domu rodzinnym?
Byłam, w lutym. Ale proszę pozwolić, że najpierw coś wyjaśnię - Korea Północna to nie jest jakiś obcy kraj. To nasz brat, który bije drugiego brata i przynosi wstyd przed sąsiadami. Korea nie podzieliła się nagle z powodu widzimisię Koreańczyków. To wynikało z planów i intencji Ameryki, Związku Radzieckiego, Chin i Japonii. Zadecydowały interesy. W Europie po II wojnie światowej alianci podzielili Niemcy na strefy wpływów. W Azji natomiast, zamiast Japonii, która wojnę wywołała, podzielono Koreę. Mówiło się, że ona jest za słaba, więc trzeba jej pomóc. Tak zrobili Rosjanie i Amerykanie - pół bierzecie wy, pół - my.

[b]Czyli powstały strefy okupacyjne.
N[/b]**iby tak nie było, ale można tak powiedzieć. Najpierw nasz kraj okupowała Japonia, a od czasów wojny robią to dwa mocarstwa. Potem, na przełomie lat 40. i 50. Kim Ir Sen postanowił zostać władcą całej Korei. Wspierany przez Rosję i Chiny wywołał nową wojnę. Amerykanie nie zamierzali się na to zgodzić. W efekcie wojna trwa do dzisiaj, tyle że teraz mamy przerwę w niej.

Mówi Pani, że Korea została podzielona na strefy i jest okupowana. Amerykanie są traktowani jak intruzi?
Tak, przez ludzi młodych. Starsze pokolenie pamięta, że Amerykanie uratowali ich przed Północą. USA mają u nas swoje wojska. Mówią, że chcą nas bronić. Zdaniem wielu ludzi to już niepotrzebne i to nie tylko dlatego, że nie młodzi Koreańczycy pamiętajhttp://s.polskatimes.pl/g/panel/edytor/b.gifą wojny. Rzecz w tym, że amerykańscy żołnierze mają swoje prawo, nie stosują się do prawa koreańskiego. To są różni ludzie, czasem bardzo prości. Przyjechali i myślą: "Jesteśmy lepsi". Zdarzają się niestety takie sytuacje, że gwałcą kobiety, robią inne złe rzeczy, ale nie ponoszą za to odpowiedzialności przed miejscowym sądem. Dla Koreańczyków to jawna niesprawiedliwość. Poza tym wielu ludzi sądzi, że dopóki wojska USA u nas są, Korea Północna nie będzie chciała rozmawiać o zjednoczeniu.

A gdy odejdą, Korea Północna może porozmawiać "po swojemu"...
Takie obawy też są.

Koreańczycy, jak usłyszałem, to jeden naród. Były czynione symboliczne gesty, jak wspólna reprezentacja obu krajów na otwarciu igrzysk olimpijskich w Sydney i w Atenach. Ale szans na realne zjednoczenie nie widać.
My tego bardzo chcemy, ale z punktu widzenia ekonomicznego trudno to sobie wyobrazić, bo przepaść gospodarcza jest ogromna. W Korei Północnej nie ma nic. Dlatego Koreańczycy z południa mówią często: "Nam się to nie opłaca. Po połączeniu my też byśmy sobie nie radzili".

Takie rozterki przeżywali i nadal przeżywają Niemcy - po połączeniu zamożne zachodnie landy muszą wspierać biedne wschodnie.
Tu byłoby jeszcze gorzej, bo RFN przed zjednoczeniem była zamożniejsza niż Korea Południowa teraz, a NRD bogatsza niż Korea Północna. Dlatego wiele osób mówi, że to się nam nie opłaci.

Pani wierzy w zjednoczenie obu Korei?
Jestem przekonana, że tak się stanie!

Wielu ludzi z Południa ma rodzinę na Północy. Jest możliwość kontaktu?
Ja też jestem w takiej sytuacji. Tam prawdopodobnie żyje mój dziadek.

Prawdopodobnie?
Tak, dlatego, że od dawna nie dawał znaku życia. W latach 80. moja babcia szukała z nim kontaktu. Wtedy dostaliśmy informację, że on żyje. Dziadek został porwany podczas wojny w latach 50. Był zamożny - miał gazetę, był znanym dziennikarzem. Ludzie Północy uznali go za przedstawiciela burżuazji, za wroga, więc go porwali.

Babcia od tamtego czasu nie wiedziała, co się dzieje z jej mężem?
Tak. Ale, dodajmy od razu, to nie jest wyjątkowa sytuacja. Korea została podzielona z dnia na dzień. Proszę więc sobie wyobrazić, że ktoś z Południa pojechał odwiedzić rodzinę z Północy. Nagle okazało się, że nie może wrócić. I już tam został - na zawsze.

Jest jakakolwiek możliwość spotkania się tych rodzin?
Organizowano takie spotkania. Były specyficzne i niezwykle emocjonalne. Gdy oglądałam je w telewizji, od razu wiedziałam, kto pochodzi z południa, a kto z północy. Ludzie z Korei Północnej bardzo źle wyglądają, na ubraniu mają przyczepione zdjęcie przywódcy i bardzo nienaturalnie mówią. Koreańczycy z południa chcą się dowiedzieć, jak się czuje ich krewny, co się z nim dzieje. Ale tamci zawsze powtarzają: "U nas wszystko jest dobrze dzięki naszemu przywódcy i partii". Nie wiem, czy tak się dzieje, bo zrobiono im pranie mózgów, czy po prostu kazano im wypowiadać wyuczone formułki. To bardzo smutne.

W czasie spotkań z bliskimi rozmawiacie o tych trudnych sprawach?
Oczywiście. Gdy jeszcze żyła moja babcia, zastanawialiśmy się wspólnie, czy dziadek żyje. A jeśli tak, to czy ma nową żonę, rodzinę, bo przecież był bardzo młody, gdy go porwali. Chcielibyśmy ich spotkać, tylko jak ich znaleźć?

A jak są komentowane groźby Północy?

Mówimy o tym, bo przecież to wszystko nie jest przyjemne. Skoro mówi się o ataku jądrowym na Japonię i USA, to kiepska perspektywa. Zwłaszcza że - jak mówiłam - moim zdaniem oni są w stanie spełnić swoje groźby.

Przygotowuje się zapasy na wypadek wojny?
Nie, nie ma takiego szaleństwa, że wszyscy pędzą do sklepów i wykupują towary, bo "może dojść do wojny". Po co? Doszłoby do paniki, która nic nie daje.

Koreańczycy to niezwykle spokojni i opanowani ludzie - taki wniosek można wysnuć z tego, co się dzieje u was od wielu lat.
Takie napięcie dla mojego pokolenia to rzecz normalna - tak było od zawsze. Ale powiem panu, że ja teraz, mieszkając we Wrocławiu, czuję większe napięcie niż moja mama żyjąca pod Seulem. Tu się więcej o tym mówi, tworząc bardzo specyficzny, nerwowy klimat.

Skoro weźmiemy pod uwagę, że Seul leży zaledwie 40 kilometrów od granicy, jest się czego bać.
Może z tego powodu jesteśmy spokojni. Moi koledzy śmieją się, że jak dojdzie do wojny, zostanie użyta bomba atomowa i będzie koniec świata. "Czego mamy się bać?! Wszyscy od razu zginiemy" - mówią.

Koreańczycy nie są nam obcy, bo wielu ich mieszka w okolicach Wrocławia. Ale ci, którzy tu żyją, są hermetyczna grupa, kontaktują się głównie między sobą. Dlaczego?
Wydaje mi się, że największą rolę odgrywa bariera językowa i to, że Polska jest dla nich nieznanym krajem. Często nie wiedzą, jak się tu zachować. Po drugie, Koreańczycy bardzo długo pracują. Za to ich żony w Polsce nie pracują zawodowo. Tu został wysłany ich mąż. Gdzie żona ma znaleźć zajęcie, skoro nie zna języka polskiego, a niektóre też angielskiego? Jaką pracę mogłyby podjąć? A że trzymają się razem - to przecież tak, jak wielu Polaków pracujących w Londynie.

Kiedy Pani jedzie z Wrocławia do Korei albo po pobycie tam wraca do Polski, coś Pani nie pasuje?
Wszystko pasuje, chociaż jest zupełnie inaczej. Kiedy wracam z Korei, wszystko wydaje się dziać powoli, bez stresu. Z kolei, gdy wracam do domu rodzinnego, nagle wszystko zaczyna się kręcić o wiele szybciej niż w Polsce - handel, interesy, nowoczesne technologie. Potem jadę do Polski i nawet w Warszawie odpoczywam, zaczynam żyć wolniej. Tu jest jakoś tak romantyczniej (śmiech).

Chce Pani powiedzieć, że wracając z Korei do Polski, czuje się Pani jak Polak, który wybrał się np. do jednego z krajów latynoskich, gdzie nikt się nie spieszy...?
Trochę się tak to czuję. I cieszę się z tego.

Z ciekawości - prawdą jest, że w Seulu nie ma parków, jak w europejskich miastach?
W samym Seulu mamy góry, więc nie musimy sztucznie tworzyć parków. Po co? Jeśli mamy ochotę odpocząć, możemy pojechać w góry... metrem.

Jak właściwie Koreańczycy traktują Polskę?

Wielu mało wie o niej. Traktują całą Europę jak wielki worek - myślą, że wszyscy ludzie są tu tacy sami. Polaków nie znają. Dla Koreańczyków każdy Europejczyk myśli tylko o sobie samym i nie okazuje żadnych emocji. Okazuje się tymczasem, że Polacy są bardzo emocjonalni.

Nie wmówi mi Pani, że Koreańczycy lubią okazywać emocje...
Ależ oni bardzo to lubią! Co ciekawe, Koreańczycy mówią, że to Polacy nie okazują emocji, na ich twarzy nie widać żadnej miny, dlatego nigdy nie wiadomo, co myślą.

Ciekawe - to dokładnie taka sama opinia, jak Polaków o Koreańczykach.
Bo się za mało znamy. Zresztą, jest wiele podobieństw między nami - ani Koreańczycy, ani Polacy nie są ani ciągle uśmiechnięci, ani zawsze smutni - zauważył pan to? Podobną mamy też historię. Jesteśmy otoczeni przez wielkich, silnych sąsiadów, z którymi trzeba nieustannie walczyć. Oba kraje były okupowane- Korea przez Japonię, Polska przez Niemcy i Rosję. I jedni, i drudzy są dumni ze swojej tożsamości, bo istnieją mimo wojen.

Polacy nie lubią często Rosji czy Niemiec jako aparatu państwowego, ale przyjaźnie odnoszą się do Rosjan czy Niemców jako ludzi. Koreańczycy tak samo mają z Japonią i Japończykami?
Lubimy słuchać japońskiej muzyki, ich piosenkarze są bardzo popularni, cenimy sobie japońskie filmy. Ale władz japońskich nie lubimy. Niemcy przynajmniej prze-prosili za II wojnę światową. Japończycy nie mają zamiaru kogokolwiek przepraszać. Sama mam koleżanki i kolegów z Japonii. Lubię ich bardzo. Ale mogę śmiało powiedzieć, że Japonii jako krajunienawidzę.

Rozmawiał Maciej Sas

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska