Mija pierwsza rocznica śmierci Jacka Karpińskiego. Genialny polski konstruktor, który ostatnie lata swojego życia spędził we Wrocławiu, jest dziś praktycznie zapomniany, także przez środowisko informatyków. A szkoda, bo to człowiek, którego spokojnie można przyrównać do Billa Gatesa. Jest niemal pewne, że gdyby nie urodził się w Polsce, osiągnąłby sukces porównywalny z amerykańskim milionerem. Było jednak inaczej. Jacek Karpiński przez całe życie podkreślał, że urodził się Polakiem i chce być polskim wynalazcą, choć wabiły go największe amerykańskie uczelnie.
Z Baczyńskim był w powstaniu
Jacek Karpiński był genialnym informatykiem, który nie trafił na swój czas. Przede wszystkim dlatego, że po wojnie genialni mogli być tylko naukowcy radzieccy. Poza tym Karpiński miał w życiorysie udział w powstaniu warszawskim (w tym samym batalionie, co Krzysztof Kamil Baczyński), a ten fakt zamykał mu praktycznie wszystkie drzwi. Nie pomagało także usposobienie genialnego wynalazcy, który zwykł mówić wszystkim to, co myśli, nie owijając w bawełnę.
Ale w 1960 roku jego kariera rozpoczęła się obiecująco. Karpiński znalazł się wśród sześciu finalistów światowego konkursu UNESCO dla młodych talentów techniki. To zapewniło mu możliwość studiów na słynnych amerykańskich uniwersytetach Harvard czy Massachusetts Institute of Technology. Karpiński nie zdecydował się na wielką karierę za oceanem. W jednym z wywiadów tłumaczył: - To nie byłoby w porządku - wyjechać na delegację i zostać. Spotkałem Polaków, którzy tak postąpili, i nie sądziłem, żeby to było uczciwe - twierdził. Wracał do kraju. Wiedział, że będzie żył w niewoli, ale uważał, że normy moralne obowiązują niezależnie od sytuacji - tego nauczyła go wojna.
Przebił Odrę
Karpiński wrócił do kraju i w 1964 roku skonstruował Perceptron - maszynę, która może rozpoznawać otoczenie i się uczyć. Była to druga tego typu konstrukcja na świecie. Do Polski zjechały się zagraniczne delegacje naukowców, które chciały poznać młodego konstruktora. Współpracujący z SB dyrektor instytutu, w którym pracował Karpiński, nie mógł tego znieść i obciął mu wszystkie środki na badania. Inżynier nie odpuścił i przeniósł się na Uniwersytet Warszawski. Tutaj zbudował KAR-65, komputer, który pracował z prędkością 100 tysięcy operacji na sekundę. To był przełom. Słynne "Odry" pracowały parę razy wolniej i były trzydziestokrotnie droższe. KAR--65 kosztował 6 milionów złotych, a Odra - 200 ówczesnych milionów. Ale to nie koniec.
Milion operacji w jednej sekundzie
Następnym wynalazkiem Karpińskiego był komputer K-202 - wielkości dzisiejszego peceta, wyposażony w pamięć stałą i operacyjną. "Powstał minikomputer na elementach elektronicznych czwartej generacji, stanowiący w swojej klasie najbardziej uniwersalną maszynę świata. Liczy z szybkością miliona operacji na sekundę i w tym dorównują mu tylko amerykański minikomputer Super-Nova i angielski Modular One (najnowsza Odra-1304 liczy 20 razy wolniej)" - pisała prasa.
Maszynę od ręki chcieli produkować Brytyjczycy, ale Karpiński się nie zdecydował. Wierzył, że da się ją zbudować w Polsce. W końcu przy oficjalnym poparciu Edwarda Gierka udało się stworzyć 30 takich komputerów. Sprzęt trafił do najważniejszych placówek naukowych i ministerstw.
Zniszczyli wszystko, cholera jasna
Podczas targów poznańskich do stoiska, gdzie był prezentowany komputer, podszedł Edward Gierek z całą partyjną świtą. Rozmawiał z Karpińskim o dalszych egzemplarzach. - No to jak, zrobicie? - zapytał Gierek. - Zrobimy - odpowiedział Karpiński. - Ale czy pomożecie? - zapytał Gierka. Choć wtedy w 1971 roku Gierek przytaknął, dwa lata później zespół badaczy na czele z Karpińskim praktycznie przestał istnieć. - Zniszczyli wszystko, cholera jasna - mówił oburzony konstruktor w jednym z wywiadów. Zaczęła się nagonka, bo zdolny konstruktor podważał sens pracy wielu naukowców popieranych przez partię. Władza nie mogła tolerować, że garstka ludzi ma lepsze efekty niż tysiące osób zatrudnianych przez państwowe firmy.
Mógł zostać na Harwardzie albo w MIT. Wolał wrócić do Polski
Genialny konstruktor trafił na Politechnikę Warszawską, gdzie zaproponowano mu zajęcie się bardzo ważną dla Polski sprawą - konteneryzacją. Karpiński kontenerami nie zamierzał się zajmować i uciekł pod Olsztyn, gdzie założył hodowlę świń i kur. Dwa lata później wyjechał jeszcze dalej, bo do Szwajcarii. Do kraju wrócił już w nowej rzeczywistości w 1990 roku. Współpracował z ówczesnym ministrem Leszkiem Balcerowiczem. Próbował rozkręcić interes, ale zanim coś osiągnął, stracił dom w Aninie, który zastawił pod kredyt. Tak trafił do Wrocławia, gdzie mieszkał jeden z jego synów. Tu zmarł 21 lutego 2010 roku. W PRL partia nie chciała o nim słyszeć, w nowej rzeczywistości, niestety, również zapomnieliśmy o genialnym rodaku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?