Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hotel bez żadnej gwiazdki

Małgorzata Matuszewska, Robert Migdał
Mieszkańcy hotelu socjalnego na Brochowie na pytanie "jak się tu mieszka?", odpowiadają zdecydowanie: "źle"
Mieszkańcy hotelu socjalnego na Brochowie na pytanie "jak się tu mieszka?", odpowiadają zdecydowanie: "źle" Fot. Michał Pawlik
Życie mieszkańców hoteli socjalnych na Stabłowicach i na Brochowie we Wrocławiu nie wygląda zbyt różowo. Najbardziej boli ich, jak inni mówią, że w takich miejscach żyje tylko biedota i menelstwo. Uważają, że to krzywdzące.

Tadeusz Szafranowski. Lat 47. W budynku przy ul. Stabłowickiej, gdzie mieści się hotel socjalny, mieszka od 20 lat. Nie sam. Są i żona, i trójka dzieci; najstarsze ma 21 lat, najmłodsze dwa latka.
- O to najmłodsze boję się najbardziej, że w takich warunkach żyje. Co to za dzieciństwo z cienkimi, tekturowymi ścianami, które mogą jednej nocy spłonąć w 15 minut, w okamgnieniu... - kręci głową.

Blok socjalny na Stabłowicach. Piętrowy, z balkonami. Odrapany. Odstrasza wyglądam już z daleka. Obok dwa czteropiętrowe bloki, stadnina koni, stadion, poniemieckie domki ze spadzistymi dachami.

Tadeusz Szafranowski dostał tu mieszkanie, gdy jeszcze pracował w pobliskim zakładzie włókienniczym Weltex. Ale to było dawno. Teraz ma robotę na stacji benzynowej. Jakoś wiąże koniec z końcem.

- Choć żona bez pracy, dzieci coraz więcej potrzebują, a miasto żąda ode mnie za te marne 35 metrów z mediami 700 złotych miesięcznie - dodaje.

Życie na Stabłowickiej to życie w ciągłym strachu. Że ktoś ogień zaprószy, że ktoś kuchenki nie wyłączy: bo kuchnia wspólna, a jak coś jest wspólne, to nie dba się tak jak o swoje, prywatne, własne.

Tadeusz Szafranowicz: Krzyki? Jak wszędzie. Na każdym osiedlu, nawet w dobrej dzielnicy, są czarne owce

- Pracując na stacji, mam szkolenia z bezpieczeństwa, z pożarnictwa. Po nich aż strach do domu wracać. Tutaj tylko strop i balkony są z betonu. Reszta to drewno i tektura. Jedna iskierka i po nas - opowiada Szafranowski. - Już cztery razy to wszystko by z dymem poszło: jakiś głupek petardę wrzucił do środka, gazu jeden z mieszkańców nie dokręcił, wielu palących jest tutaj, a nie każdemu chce się wychodzić z fajką na zewnątrz - opowiada.
Libacje alkoholowe? Krzyki? Awantury domowe?
- Jak wszędzie. Na każdym osiedlu, nawet w dobrej dzielnicy znajdą się czarne owce. Ale nie ma co generalizować: że jak hotel socjalny to menelstwo i żulernia. To krzywdzące dla nas. Obraźliwe. W takich hotelach też żyją zwykli, normalni ludzie - dodaje.

Po tragedii w Kamieniu Pomorskim robią z sąsiadami nocne dyżury. Czuwają, żeby nie doszło do takiej tragedii, jak na Pomorzu.

- Żyję nadzieją, że uda mi się stąd wyrwać razem z rodziną zanim to wszystko się zawali. Boję się, że któregoś dnia wpadnę razem z meblami do sąsiada na parterze i powiem mu "zrób mi kawę", siedząc w swoim fotelu - uśmiecha się pod nosem Szafranowski.

***

Mieszkańcy hotelu socjalnego na Brochowie na pytanie "jak się tu mieszka?", odpowiadają zdecydowanie: "źle". I nie chodzi o warunki, bo nikt nie spodziewał się komfortowych. Chodzi o prostą sprawę: bezpieczeństwo.

W hotelu mieszkają 173 osoby. Legalnie, bo nikt nie liczy tych, którzy nocują tu od czasu do czasu.
Czteropiętrowy budynek został przejęty od PKP cztery lata temu. W środku zwykłego dnia trzecim piętrem zawładnęła wielka impreza, zorganizowana przez młodych ludzi w pralni. Wrzaski i głośna muzyka nie pozwalają normalnie żyć.
Oficjalnie budynek ma ochronę dyżurującą całą dobę. Na imprezę nie reaguje nikt z firmy zajmującej się ochroną. Dopiero kiedy jedna z mieszkanek poszła do dyżurki po pomoc, na trzecie piętro ruszył dyżurujący mężczyzna. Na podłodze, na środku korytarza siedzi starsza kobieta. Może jest pijana, a może - jak mówili ludzie - została uderzona przez pijących? Średnio się nią ktoś przejmuje.

Brak litości? Strach? Widok, który spowszedniał? Ze schodów prowadzących na czwarte piętro akcji przyglądała się kilkuletnia dziewczynka. Sama, bez opieki. Jej matka poszła po zakupy. Nie miała jej z kim zostawić...

***

Pani Jadwiga na 16 metrach kwadratowych mieszka od sierpnia zeszłego roku. W hotelu znalazła się po śmierci męża, bo - jak się okazało - nie przysługiwało jej prawo do spółdzielczego lokum. Sprawy w sądach zajęły 13 lat, ale nic nie przyniosły, poza ciężką depresją pani Jadwigi, dziś rencistki. Nie ma własnego dachu nad głową.

Przez całe dorosłe życie pracowała. Jest matką trójki dzieci: dwoje wyjechało do pracy za granicę. Niedosłyszący, chory na epilepsję syn razem z żoną i trzynastoletnią córką wynajmuje pokój bez łazienki w pobliżu Wrocławia.
- Chciałam, żebyśmy mieszkali tutaj razem, ale jego dochody przekraczają wymaganą poprzeczkę, więc mieszkanie socjalne mu się nie należy - opowiada.
Pani Jadwiga uczyła w szkole podstawowej (w klasach 1-3), pracowała w różnych miejscach, do których trafiał niesłyszący syn. Przenosiła się z miejsca na miejsce, żeby być blisko dziecka. Syn chodził do przedszkola, pracowała w przedszkolu. Kiedy trafił do szkoły dla niedosłyszących, objęła posadę szatniarki. Maturę zrobiła w liceum ekonomicznym, ale potem skończyła studium nauczycielskie.

- Chciałam pomóc synowi, chciałam nauczyć go żyć - mówi smutno.
Ze względu na chorego męża zdecydowała się na wcześniejszą emeryturę. Teraz cierpi na dyskopatię.

Mąż pracował w lakierni, choć też skończył liceum ekonomiczne. Ale praca w szkodliwych dla zdrowia warunkach sprawiła, że wcześniej niż inni dostał mieszkanie. Był początek lat 70., oboje starali się, żeby dzieci miały dobre warunki życia.

Czteropokojowe lokum wyposażyli w parkiety i kafelki. Dwa lata przed wyprowadzką w przedpokoju pani Jadwiga położyła regipsy i nowe płytki w kuchni. Nie wierzyła, że ją wyrzucą. - Wnuczka miała swój pokój, ja mieszkałam w swoim, syn z żoną w trzecim - wylicza. I dodaje, że syn nie może pogodzić się z tym, co się stało.

Pani Jadwiga ma 800 zł renty. I syn, i jego żona, i wnuczka noszą aparaty słuchowe. Jedna bateria do aparatu kosztuje 12 zł. Młodzi nie mają węgla, gazu, więc kupują butle gazowe.
- Kto miałby im pomóc, jak nie ja? - pyta pani Jadwiga. Na ustach subtelna szminka, skromne kolczyki na pewno dodają jej zwyczajnej, ludzkiej pewności siebie. Lubi telewizję, ale woli książki.
- Mnóstwo czytam, żeby nie zwariować - mówi. Powieści pożycza z biblioteki.
Hotel na Brochowie to nie jest sama "żulernia i menele". Jest ich sporo, ale w budynku przy ul. Koreańskiej żyją też zwyczajni wrocławianie, tacy, którym noga się powinęła, którym nagle - z dnia na dzień - zawaliło się całe życie.

Ci zwyczajni, niepijący sąsiedzi pomagają sobie. Pani Jadwiga trzyma w rękach 50 zł. Pieniądze właśnie oddała jej sąsiadka, która pożyczyła na święta. - Ja dostaję pieniądze dziesiątego, sąsiadka piętnastego, inna piątego, ktoś jeszcze dwudziestego piątego. Tak żyjemy - wylicza.

Maleńki pokój zajmują tapczan, szafa. Na półkach stoją filiżanki, na ścianach wiszą podobizny świętych i różaniec. Namiastka domu, namiastka normalności.

W aneksie kuchennym tuż przy drzwiach stoją szafki. Pani Jadwiga pomalowała je sama, na niebiesko, żeby było ładnie. Na zmianę z sąsiadami myją podłogi we wspólnej łazience i kuchni. Gazowe kuchenki niedawno wymieniono na elektryczne. Żeby było bezpieczniej. Wiadomo, ktoś zapomni zakręcić kurek i nieszczęście gotowe. Ale wymiana trwała, więc pani Jadwiga kupiła sobie jednopalnikową kuchenkę elektryczną. - To wszystko kosztuje - wzdycha.

***
Pięćdziesięcioletni pan Irek mieszka na Brochowie trzeci rok. Trafił tu ze Śródmieścia, bo po rozwodzie dostał eksmisję z mieszkania. Socjalnego mieszkania nie chciał przyjąć. - Starałem się o mieszkanie do remontu - opowiada. - Jestem budowlańcem, wyremontowałem już tyle mieszkań, że to dla mnie żadna filozofia, w dwa miesiące zrobię wszystko. W lutym złożyłem papiery i czekam na decyzję - mówi.
Na razie musiał doprowadzić do użytku brochowską klitkę. Pomalował ściany, ale sąsiedzi z góry zalali. Pod oknem wychodzi grzyb, bo na zewnętrznej ścianie nie ma tynku. Pan Irek ma rodzinę w Hiszpanii. Syn ożenił się z Ukrainką, a do Hiszpanii pojechał za pracą.

We Wrocławiu był kierowcą, tam poszedł na kurs hiszpańskiego i też pracuje w budownictwie. Radzi sobie. Dwóch wnuków pana Irka posyła do szkoły. Chłopcy przyjadą do Polski na wakacje, starszy pomieszka trochę z dziadkiem.

Pan Irek nie żałuje, że nie został w Hiszpanii, choć mógł.
- Ciągnęło mnie do domu - mówi. Budowlaniec nawet w ciężkich czasach znajdzie pracę we Wrocławiu. Pan Irek więc pracuje. Wystarcza mu na jedzenie, ubranie, drobne przyjemności.

Jak mu się żyje na Brochowie? - Byłoby dobrze, ale trzecie i czwarte piętro dają w kość. Imprezują tam non stop, wielu mieszka nielegalnie, bywają kryminaliści - twierdzi. Co zamierza? - Ja? Byle dostać mieszkanie, nie w tej dzielnicy. To najgorsze miejsce - deklaruje.

***

Kilka klitek dalej spotykamy pana Ryszarda. Po rozwodzie dostał eksmisję z domu żony na wrocławskich Karłowicach. Ze średnim wykształceniem technicznym pracował jako elektryk, ale od stycznia jest bezrobotny.

- Biegam za robotą. Kiepski sezon jest, bo z tym kryzysem się narobiło - wzdycha. - Obiektywnie nie widzę tego kryzysu, ale są problemy ze znalezieniem pracy. Poza tym wszyscy pracodawcy starają się wykorzystać kryzysową sytuację, zaniżają stawki. Wiadomo, jaką mają dewizę: "Chcesz pracować, pracuj. Jak nie chcesz, pięciu czeka na twoje miejsce" - to też jest problem.

I wiek, bo pan Ryszard ma 61 lat.
- Wolą wziąć młodego, choć mam doświadczenie. Ale młody człowiek jest bardziej sprawny, zdrowszy. W moim wieku może się jakaś choroba przytrafić. Pracodawcy nie ryzykują - mówi.

Ale pan Ryszard czasem łapie fuchę. - Dobrze, że parę groszy wpadnie. Co innego, gdyby była stała praca. Wtedy można perspektywicznie coś sobie ustalić, odłożyć jakieś pieniądze - twierdzi.

I dodaje optymistycznie:
- Nie ma sensu narzekać. Widziałem, jak ludzie gdzie indziej żyją. Ja nie mam powodów do narzekań. Jakoś sobie dam radę, skoro do tej pory dawałem - uśmiecha się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska