Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Wielka podróż Radziwiłłów do Wrocławia, Jeleniej Góry i Cieplic

Filip Wolański
Wrocław na planie  Bodenehra z 1727 roku. Miasto niewiele zmieniło się od czasów wizyty Radziwiłła
Wrocław na planie Bodenehra z 1727 roku. Miasto niewiele zmieniło się od czasów wizyty Radziwiłła fot. archiwum Muzeum Miejskiego Wrocławia
Wjazd Michała Kazimierza Radziwiłła do Wrocławia w 1677 roku robił wrażenie na mieszkańcach: „Na mostach na przedmieściu lud nie mógł się przecisnąć. (...) Okna, drzwi, ulice wszytkie pełniusienka (tych), co się przypatrywali”

Michał Kazimierz Radziwiłł żył tylko czterdzieści pięć lat i choć nie jest dzięki Sienkiewiczowi tak znany jak Janusz czy Bogusław Radziwiłłowie, jego biografia również mogłaby posłużyć za kanwę do napisania książki czy scenariusza filmowego. Dzięki pozycji rodu i stopniowo pomnażanemu majątkowi mozolnie, ale skutecznie wspinał się w Rzeczypospolitej po szczeblach kariery, a ukoronowaniem tej drogi były otrzymane w 1668 roku urząd podkanclerzego litewskiego i funkcja hetmana polnego litewskiego.

W ten sposób został jednym z najważniejszych urzędników centralnych, ministrów Wielkiego Księstwa Litewskiego, obok takich tuzów epoki, jak hetman wielki litewski Michał Kazimierz Pac i kanclerz wielki litewski Krzysztof Zygmunt Pac. W osiągnięciu i utrzymaniu tej pozycji w znacznej mierze pomogła mu wytrwałość i lojalność wobec władzy królewskiej. Radziwiłł trwał przy tronie w konfederacji tyszowieckiej popierającej Jana Kazimierza w najczarniejszych chwilach „Potopu”, okazywał wierność Michałowi Korybutowi Wiśniowieckiemu w szeregach konfederacji gołębskiej, po latach korzystał z owoców szczęśliwie zawartego w 1658 r. małżeństwa z Katarzyną z Sobieskich, siostrą Jana, przyszłego króla, którego pan na Nieświeżu czynnie zresztą poparł w czasie elekcji w 1674 r. Nie można więc zarzucić Michałowi Kazimierzowi Radziwiłłowi braku wytrwałości i odrobiny szczęścia.

W jego życiu nie brakowało również podróży. Pierwszą, jak powszechnie pisano w jego epoce, peregrynację, odbył do Włoch przez Śląsk, Czechy, Austrię w towarzystwie ojca Aleksandra Ludwika Radziwiłła i macochy Lukrecji Marii Strozzi w latach 1652-1654 r. Co ciekawe, we Włoszech również zmarł – w czasie misji dyplomatycznej 1680 r. Stosunkowo najwięcej wiemy jednak o innym wojażu księcia z lat 1677-1678. Zawdzięczamy to skromnemu, ale niezwykle ambitnemu szlachcicowi żmudzkiemu Teodorowi Billewiczowi, który wyruszając we własną podróż po Europie, długo towarzyszył orszakowi podkanclerzego. Ten absolwent jezuickiej Akademii Wileńskiej w zgodzie ze staropolskim kanonem opisał w diariuszowej konwencji dwa lata swoich podróży po różnych krajach, pierwsze karty swojej narracji poświęcając przejazdowi z orszakiem Radziwiłła przez Śląsk we wrześniu i październiku 1677 r. W tym czasie dwór podkanclerzego zawitał na dłużej do Wrocławia, Jeleniej Góry i Cieplic.

Wrocław był dla gości z Rzeczypospolitej miastem, jak wspominał Billewicz, cudzoziemskim. Autorowi „Diariusza” kojarzył się z Gdańskiem. Litwin pisał: „Status też causa tego miasta jest jednakowy jako we Gdańsku, jeno w tym jest upośledzony, że portu mieć nie może”. Skojarzenia brały się zapewne nie tylko z uwagi na ekonomiczną pozycję Wrocławia. Miasto imponowało fortyfikacjami, zaskakiwało poziomem ich utrzymania i obfitością wody. W oczach peregrynantów jawiło się jako „srodze obronne”, oblane „wodą potężną”, przed którą wały miejskie zabezpieczone są u podstawy „kamiennym podmurowaniem”. Co więcej, wody był dużo i w samym mieście, gdzie „między ulicami niektóremi idzie między wałami potężnemi”. Nie wiemy, czy podziw Billewicza wynikał ze świadomości, że dzięki potężnym fortyfikacjom Wrocław w czasie wojny trzydziestoletniej nie został zdobyty przez żadną z łasych na jego dostatki armii. Jasne jest jednak, że zamożność miasta widać było wyraźnie, bowiem autor chwali je za „kamienice ozdobne, kościoły dostatne, fruktów, towarów różnych summa copia”. Chwali też wrocławian za gościnność i sposób przyjmowania dystyngowanego gościa ze wschodu.

Orszaki dygnitarzy Rzeczypospolitej przez stulecia robiły wielkie wrażenie w całej Europie. Wjazd Michała Kazimierza Radziwiłła do Wrocławia nie dorównywał co prawda spektakularnemu wjazdowi Jerzego Ossolińskiego do Rzymu w 1633 roku, ale na wrocławianach musiał zrobić duże wrażenie, skoro Billewicz pisze, że „Dla widzenia wjazdu księcia wychodziło pospólstwo za czwierć mile i dalej przed miasto”. Orszak był tłumnie witany już gdy od północy przejeżdżał przez mosty na Odrze, tak że „Na mostach na przedmieściu lud nie mógł się przecisnąć”. W mieście było podobnie. „[…] Okna, drzwi, ulice wszytkie pełniu-sienka (tych), co się przypatrywali”. Atmosfery święta dopełniała orkiestra wojskowa grająca cały czas na ratuszu i witający przybyłych Krzysztof Leopold Schaffgotsch, pełniący obowiązki starosty generalnego z ramienia cesarza Leopolda I Habsburga. Schaffgotsch był zresztą wcześniej posłem cesarskim w Rzeczypospolitej, a nawet gościem na chrzcinach jednego z synów księcia Radziwiłła.

Żeby zrozumieć powszechne zainteresowanie opisanymi wydarzeniami, należy zwrócić uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze, nawet dla tak dużego miasta, jak Wrocław, odwiedziny ważnych osobistości reprezentujących inne państwa były zawsze ważnym wydarzeniem publicznym, przerwą w rutynie codziennych prac i miejskich zwyczajów. A w opisywanym przypadku było to szczególnie wyraźne, bowiem jeden z powodów wizyty Radziwiłła stanowiły katolickie uroczystości na Piasku, z udziałem biskupa wrocławskiego, kardynała Fryderyka von Hessen–Darmstadt. Po drugie, goście z Rzeczypospolitej odróżniali się znacznie od Ślązaków. Odmienność ujawniała się już w wyglądzie. W orsza-ku radziwiłłowskim jechały w przemyślanym porządku wozy o różnym przeznaczeniu, karety z damami i duchownymi, konni reprezentujący szlachtę służącą na dworze ordynata oraz prywatne chorągwie, m.in. rajtarskie. Wyróżniać musiała się natomiast husaria, która zawsze budziła emocje poza granicami Rzeczypospolitej. Natomiast swoistej egzotyki nadawały całej kawalkadzie prowadzone razem z końmi księcia wielbłądy, w czym możemy dostrzec pewien ślad orientalnych wpływów obecnych w kulturze polskiej epoki Sobieskiego. Warto dodać, że podczas całego pobytu we Wrocławiu od 29 sierpnia do 12 września 1677 r. „kilkakroć dostatnie bankietowano”. Radziwiłłów i ich świtę podejmowali rajcy miejscy, hrabia Schaffgotsch oraz kardynał. Książę rewanżował się, organizując własne przyjęcia w zajmowanych przez jego dwór kamienicy.

Następnym celem radziwiłłowskiej peregrynacji był Praga, a droga do niej – jak pisał Billewicz „comite Deo” (pod opieką Boga) – prowadziła przez Jelenią Górę i Cieplice. Trzeba podkreślić, że autora „Diariusza” o Hirschbergu wyrażał się grzecznie, ale niezwykle lakonicznie, najwięcej uwagi poświęcając Cieplicom. To zainteresowanie nie było przypadkowe, bowiem wszelkie niezwykłe zjawiska, w tym „wody ciepłe”, budziły wielkie zainteresowanie i jako swoiste anomalie uznawane były za warte opisania. Co więcej, Billewicz dodawał, że podobnie jak większość radziwiłłowskiej świty, codziennie zażywał kilkugodzinnych kąpieli w wodach termalnych. Jednak, jak zaobserwował, nie dla wszystkich gorące ablucje okazały się skutecznym remedium na dolegliwości, a dla niektórych miały być wręcz szkodliwe. Tym niemniej podziwiał organizację uzdrowiska, chwalił szerokie „studnie” z ławami, w których kąpiącym się często zmieniano wodę. Po opuszczeniu Cieplic 8 października orszak Radziwiłła, „jadąc potężnemi górami”, opuścił Śląsk i ruszył do Pragi, gdzie stanął 13 października 1677 r.

Przed laty wybitny historyk Henryk Barycz deprecjonował wartość przekazu Billewicza, zarzucając mu schematyczność i ubóstwo treści. Współcześni badacze zdają się być dla tego źródła bardziej wyrozumiali. Traktowane jako głęboko wpisane w epokę staropolską, uznawane jest za cenny ślad kultury ówczesnego społeczeństwa. Ślad, który można różnorodnie czytać i interpretować, a granice dla poszukiwań wyznaczają kompetencje osoby go eksplorującej. Natomiast dla współczesnych mieszkańców Dolnego Śląska fragment dotyczący ich małej ojczyzny może stanowić intrygujące wprowadzenie do poszukiwania własnej tożsamości.

***
Dr hab. Filip Wolański jest pracownikiem Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Specjalizuje się m.in. w historii podróży i historii nauki i edukacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska