Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Królewski herb dla wielkiego miasta zbuduje jego prestiż

Hanna Wieczorek
Herb Wrocławia na druku reklamowymz XIX wieku (druk reklamowy pochodzi ze zbiorów Muzeum Miejskiego Wrocławia).
Herb Wrocławia na druku reklamowymz XIX wieku (druk reklamowy pochodzi ze zbiorów Muzeum Miejskiego Wrocławia). fot. archiwum Muzeum Miejskiego Wrocławia
Profesor Rościsław Żerelik, wrocławski historyk, który o wrocławskim herbie wie wszystko, opowiada o jego historii, tłumaczy, skąd się wzięły godła nadodrzańskiego grodu, czym się różni od herbów innych miast i opowiada, dlaczego rajcy zrezygnowali z tarczy herbowej nadanej im przez Karola IV. Profesor zdradza także inne herbowe tajemnice, na przykład z jakiego powodu św. Jan Chrzciciel w połowie lat 90. XX wieku przekrzywił głowę

Herb Wrocławia? To temat rzeka – uśmiecha się prof. Rościsław Żerelik, wrocławski historyk. – Wie pani, że w latach dwudziestych ubiegłego wieku Rada Miejska miała poważny problem? Bowiem wielu ludzi wykorzystywało herb miasta do różnych celów. Dzisiaj pewnie nazwalibyśmy je promocyjnymi. Radni długo myśleli co z tym fantem zrobić, w końcu poprosili o pomoc władze Kolonii. Te podpowiedziały rozwiązanie: „cały herb nie, ale elementy herbu można wykorzystać”. I tak też zadekretowano.

Profesor wzdycha, że to nie był zły pomysł. Bo dzisiaj herb znajdujemy w najróżniejszych, dziwnych często miejscach. Choćby na wielu studzienkach kanalizacyjnych. A po herbie nie godzi się deptać. To przecież jest najwyższy znak miasta. To tak jakby deptać po herbie Polski.
Po czym chodzimy?
Wrocławski herb jest okazały. Na tarczy widnieje bowiem, aż pięć godeł miasta: czeski lew, orzeł piastowski, dwóch świętych Janów – Chrzciciel i Ewangelista oraz litera „W”. Jednak droga do tak okazałego herbu była długa i skomplikowana. Zaczęło się w XIII wieku od pieczęci z dwugłowym orłem.
– To najstarsza pieczęć Wrocławia z roku 1261-1262, dzisiaj przechowywana jest w archiwum w Dreźnie – opowiada prof. Żerelik. – Przy pergaminie wystawionym przez władze miasta, z legendą na pieczęci, iż należy ona do obywateli miasta Wrocławia.

Co prawda, dwugłowy orzeł zachował się tylko na tej jednej pieczęci, ale w średniowiecznym Wrocławiu był obecny. Na przykład wybijano go na drobnych miejskich monetach brekteatami zwanych. Jak nagle się pojawił, tak i nagle zniknął. Pozostała jedynie historyczna zagadka: w jaki sposób dwugłowy orzeł do Wrocławia przyfrunął.
– Wiemy na pewno, skąd przyleciał – mówi prof. Żerelik. – Ze starożytnego Sumeru, gdzie występował orzeł z głowami lwa. Potem się przekształcał, otrzymał orle głowy, przejmowały go różne ludy, trafił także do Hetytów, na terenach obecnej Turcji. Państwa upadały, Hetyci odeszli w niepamięć, orzeł pozostał. Przyswoiło go sobie Bizancjum i Bliski Wschód. Do Europy przyjechał na tarczach rycerzy krzyżowych. Używali go też cesarze rzymscy narodu niemieckiego, choć na stałe się utrwalił dopiero na początku XV wieku. Zadomowił się też w Nadrenii, między innymi w takich miastach, jak Kaiserwerth czy Arnhem.
Tylko skąd nagle znalazł się we Wrocławiu? W tym czasie nigdzie indziej na Śląsku tego godła nie używano. Być może odpowiedź niesie nam inny dokument z XIII wieku. W nim to książę wrocławski Henryk III Biały, biskup wrocławski, oraz opaci dwóch znamienitych klasztorów – Najświętszej Marii Panny na Piasku i Norbertanów na Ołbinie, poświadczyli małą, parafialną zamianę w mieście Kolonii. Takich ludzi, do takiej małej zamiany? Po co? Profesor Mateusz Goliński zasugerował w jednej ze swoich prac, że być może było to pod wpływem wójta wrocławskiego, a więc książęcego urzędnika. A to by wskazywało, że wójt pochodził z okolic Nadrenii. I jeśli tak było, to faktycznie mógł dwugłowego orła przenieść na wrocławski grunt.
Jednak pieczęć z dwugłowym orłem pojawiła się tylko raz. Po niej miasto zaczęło pieczętować swoje dokumenty godłami, które przetrwały do dzisiaj. Najpierw, pod koniec XIII wieku, na pieczęci miejskiej pojawił się kolejny orzeł – tyle, że z jedną głową. Mowa tu oczywiście o orle śląskim, który wcześniej występował na książęcych pieczęciach. Następne w kolejności były dwie wspaniałe pieczęcie miejskie ze świętym Janem Chrzcicielem pod bramą – patronem wrocławskiej katedry.
– Rzeźbienie tłoka całej pieczęci, a więc, bramy, trębaczy, św. Jana Chrzciciela to było drogie i żmudne przedsięwzięcie – mówi prof. Żerelik. – Dlatego w końcu zredukowano to godło do głowy świętego Jana Chrzciciela na misie. Lew czeski przyszedł do nas z przejściem księstwa wrocławskiego i Wrocławia pod zwierzchnictwo Czech. Działo się to w roku 1335, jednak jego pierwsze wizerunki pojawiły się w nadodrzańskim grodzie nieco później. Lwa umieszczono na ratuszowym tympanonie od strony pręgierza.

– Warto zwrócić na niego uwagę – zachęca prof. Żerelik. – Na głowie ma hełm garnczkowy, a to oznacza, że jest jakby pomniejszony, mniej ważny. Ma to swoje uzasadnienie, bowiem w tej części ratusza siedział starosta. Nie był królem tylko jego urzędnikiem, więc miał lwa w hełmie.
I tak mamy trzecie godło. Czwarte przyszło w 1345 roku, kiedy ufundowano w ratuszu kaplicę i dano jej wezwanie św. Jana Ewangelisty. Jako, że ratusz był siedzibą władz miejskich, Jan Ewangelista został patronem rajców. Dochodzimy do litery „W”. Jedna z hipotez mówi, że pojawiła się w XV wieku, mogą to potwierdzać między innymi husyckie pawęże, te, które wisiały w ratuszu, a teraz są w warszawskim Muzeum Wojska. Jednak profesor Żerelik ma trochę inną koncepcję.
– W kilku źródłach znalazłem informację, że w 1337 roku władze miejskie naznaczyły „male femine”, czyli „złe kobiety”, a tak określano prostytutki znakiem miejskim – opowiada. – To była normalna procedura w tamtych czasach. Jednak jak naznaczyć przestępców? Głową św. Jana Chrzciciela czy może królewskim lwem? Nie wypada. Moim zdaniem sięgnięto wówczas po literę „W”, która była stosowana w znakach służb porządkowych i karnych. Nosili ją pachołkowie miejscy, wojsko miejskie, i kat, którego posążek stał na pręgierzu, miał chorągiewkę z literą „W”. A więc pojawiała się ona we wszystkim, co było związane z prawem, wymierzaniem prawa i porządkiem miejskim.
Symboli miał więc Wrocław dużo, w XIV i XV wieku zaczęto nimi masowo ozdabiać ratusz i inne budowle miejskie. Ale herbu jeszcze nie było. Okazało się, że pierwszą herbową próbę, nieudaną, przeprowadził cesarz Karol IV ok. 1360 roku.
Rycerz, co był fałszerzem

Sto lat po pieczęci z dwugłowym orłem Karol często kursował między Pragą a Norymbergą. I żeby w dużym mieście się nie męczyć, urządził sobie zameczek w miejscowości Lauf, 30 kilometrów przed Norymbergą. W zamku, jak na władcę przystało, zadbał o salę herbową. Wyrzeźbiono i wymalowano w niej 114, lub jak inni podnoszą 116 herbów. Przede wszystkim księstw i rycerstwa czeskiego. Wśród nich znalazły się też trzy miasta: stolica, czyli Praga, drugie co do wielkości miasto królestwa – Wrocław oraz Kutna Hora, miasto, które dostarczało władcy srebra ze swoich kopalni. Czteropolowy herb Wrocławia wyraźnie jest wzorowany na pieczęci starościńskiej z tamtego czasu – w czterech polach występowały na przemian królewski lew i śląski orzeł. Miało to symbolizować władzę królewską i władzę książęcą. Na ścianie komnaty w Lauf, na herbie naszego miasta na przemian następują po sobie głowa św. Jana Chrzciciela na misie i lew czeski. I symbolizują oczywiście władzę królewską oraz władzę samorządową miejską.
– Herb ten nigdzie indziej się nie pojawił, we Wrocławiu nie ma po nim śladu – mówi prof. Żerelik. – Został nadany, ale nigdy go nie używano. Być może stało się tak z powodu wielkiej afery fałszerskiej, która wybuchła w tamtym czasie. W 1361 roku znany fałszerz śląski – rycerz Jan de Schelendorf – sfałszował około 30 pieczęci rycerskich, miejskich i starosty wrocławskiego. W 1364 r. cesarz Karol IV zlikwidował tę ostatnią pieczęć. Jak tu wprowadzić herb, którego wzór został skompromitowany?
Sama historia fałszerstwa jest bardzo ciekawa. O dobra wadziło się dwóch rycerzy. Jeden miał świetne dokumenty, pieczętowane przez różnych możnych tego świata. Jego przeciwnik, Jan de Schelendorf, postanowił trochę „wzmocnić” swoje szanse w tym sporze. Polecił pisarzowi Wielisławowi spisywać korzystne dla niego równie „mocne kwity” i opieczętował wysokimi pieczęciami. A więc należącymi do najwyższych władz. Wśród podróbek była pieczęć starościńska. Fałszerz używał metody siarkowej. Brał plastry ciepłej siarki i póki była ona plastyczna, odbijał w niej pieczęć, a kiedy siarka zastygała, miał tłok.

– Fałszerstwo odkrył ślepy sługa Marcin, który zamiatał rycerską izbę – opowiada prof. Żerelik. – Jak już śmieci zgarnął do kąta i zaczął je zbierać, wyczuł, że ziemia w tym kącie jest miękka. Pogrzebał w niej i wykopał garnczek z fałszywymi tłokami. Kiedy wiadomość o znalezisku się rozniosła, to Schelendorf uciekł do Wielkopolski, do swoich rodowców. I mimo że cesarz Karol IV zagwarantował mu glejtem proces zgodny z prawem, rycerz nie wrócił już na Śląsk. Trudno się dziwić, czekała go tutaj śmierć. Na Rusi, są ilustracje z latopisów, z których wynika, że fałszerzom wlewano roztopione złoto do gardła.
Herb nadany miastu przez Karola IV przepadł. Władze miejskie używały pieczęci ze św. Janem Chrzcicielem pod bramą lub z samą głową tegoż świętego na misie, św. Janem Ewangelistą lub literą „W”. Na najważniejszych dokumentach figurował zawsze św. Jan Chrzciciel, jako główny patron miasta. W okresach gdy Rada Miejska sprawowała funkcję starosty dodatkowo posługiwała się pieczęcią starościńską. I tak to trwało do roku 1530.
– Nie wiadomo dlaczego akurat w tym momencie miasto zdecydowało się wystąpić do króla Czech o przywilej herbowy – mówi prof. Żerelik.
– Możliwe, że wiązało się to ze zmianą dynastii panującej w Czechach. Dopóki rządzili Jagiellonowie wystarczało zwyczajowe posługiwanie się godłami miejskimi, niekiedy na tarczy herbowej, a więc herbami. Przez dłuższy czas posługiwano się w mieście trzema takimi herbami, św. Janem Ewangelistą, literą „W”, często we wspólnej konfiguracji (a więc władza z ludem) i św. Janem Chrzcicielem, który był uznawany zagranicą (np. w Toruniu czy Bawarii) za herb miasta.
Pisarz miejski wie lepiej
Jednak kiedy zginął ostatni władca jagielloński w Czechach – Ludwik II, a na tronie zasiedli Habsburgowie, rajcy uznali, że potrzebna im urzędowa „podkładka” w sprawie używanych herbów. Tym bardziej, że nowi królowie byli bardziej wyczuleni na heraldykę miejską.

W 1530 roku wystąpili do króla Czech, Ferdynanda I, z prośbą o nadanie przywileju herbowego. Oczywiście za stosowną opłatą, którą uiścili w królewskiej kancelarii. A herb sobie wymyślili iście królewski – miał mieć pięć pól, a w nich: głowę św. Jana Chrzciciela na misie, św. Jana Ewangelistę, lwa czeskiego, orła piastowskiego oraz literę „W”. Król przywilej im nadał i w marcu stosowny dokument dotarł do Wrocławia. Kiedy rajcy przywilej przestudiowali, włos im się musiał zjeżyć na głowie, ponieważ wyczytali, że św. Jana Ewangelisty, patrona władz miejskich zastąpiła św. Dorota. I choć Dorota zła nie była, ale w żaden sposób nie wiązała się z władzą miejską.
Skąd ta pomyłka? Najpewniej stąd, że dwa lata wcześniej odszedł stary pisarz miejski i przyszedł nowy. A w ratuszu stała, piękna zresztą, herma św. Doroty z relikwiami. Młodemu pisarzowi mogło się pokiełbasić, pomyślał: „Co oni tu napisali św. Jan Ewangelista, kiedy to św. Dorota jest”.

Rajcy miejscy ochłonęli i zaczęli odkręcać błąd w przywileju królewskim. Uderzyli do niejakiego Georga von Logau, wicekanclerza króla Czech (nie mylić go ze Ślązakiem i wybitnym literatem o tym samym imieniu i nazwisku). Cóż było robić, za zmiany w dokumencie trzeba było zapłacić i to podwójnie. 200 florenów wpłacono w kancelarii Ferdynanda I, a drugą sakiewkę dostał wicekanclerz. 200 florenów to była niebagatelna suma, w owym czasie można było za nią kupić solidne stado koni. Więc wrocławianie postanowili się zabezpieczyć przed kolejną pomyłką. Władze miejskie przygotowały brudnopis przywileju herbowego i wysłały go do Augsburga, gdzie zebrał się wielki sejm, na którym jednano katolików i protestantów. Dopiero kiedy von Logau sprawdził, czy dokument zgadza się z brudnopisem, bank Fugerów wypłacił pieniądze królewskiej kancelarii. I tak ostatecznie miasto otrzymało swój herb potwierdzony kolejnym przywilejem herbowym z 1530 roku przez cesarza Karola V Habsburga.
– Ale skąd się wziął taki z pięcioma polami? Na Śląsku przecież nie spotykało się go w miastach – mówi prof. Żerelik. – Prof. Marian Haisig wysunął tezę, że powstał on w oparciu o tę pierwszą pieczęć starościńską, na której widniały dwa lwy z dwoma orłami. Tyle, że tam były cztery pola, a nie pięć. Poza tym ze skompromitowanej pieczęci... Ale w ratuszu są dwa piękne pięciopolowe herby: Jagiellonów i Korwinów. Jeśli Wrocław wzorował się na nich, budował w ten sposób prestiż i podkreślał, że jest wielkim i znaczącym miastem. To nie był tylko święty Jan Chrzciciel pod bramą, wrocławianie pokazali to, co mieli najlepszego – całą historię miasta.
Herb przetrwał pięć stuleci. Sytuacja się zmieniła, kiedy w 1933 roku do władzy doszedł Hitler. Naziści uznali, że herb ma zniknąć, bo nie dość, że są na nim niepożądane czeskie elementy to jeszcze za dużo jest na nim świętych, a wiadomo, jaki mieli stosunek do religii.

Ostatecznie w roku 1938 Wrocław otrzymał herb z dwoma polami. W górnym był śląski orzeł w pruskiej stylizacji, a na dolnym Żelazny Krzyż, odznaczenie ustanowione w 1813 roku w naszym mieście.
– Przyszedł rok 1945 i Polacy zaczęli nad herbem pracować. Przykazanie było tylko jedno: żeby ruszyć czeskiego lwa, a w jego miejscu dać tam białego orła – opowiada prof. Żerelik. – I być może zostałoby tak do dzisiaj, ale radny z PPR postawił wniosek, by orzeł był w konwencji PKWN-u czyli taka „ptica”. Warszawa tego nie przyjęła ze względu na brak harmonii i różne style w herbie. Zlecono więc przygotowanie herbu wybitnemu projektantowi, prof. Jastrzębowskiemu. Wykonał on kilka projektów, ale ostatecznie przyjęto herb z dwugłowym orłem, jako odwołanie się do najstarszej pieczęci miasta Wrocławia.
Jak wiemy w 1990 roku wrocławska rada miejska przywróciła herb nadany miastu przez króla Ferdynanda I i cesarza Karola V.
Ale historia wcale się na tym nie kończy. Początkowo głowa św. Jan Chrzciciela ustawiona była prosto w centralnym polu. W połowie lat 90. głowę przekrzywiono, zgodnie z projektem jednego z wrocławskich plastyków.
Karl Dönitz i święty Jan

– Tego przekrzywionego św. Jana spotykamy na tarczy herbowej, która była wzorem dla lekkiego krążownika SMS „Breslau” zbudowanego w 1911 roku w szczecińskiej stoczni „Wulkan” – opowiada prof. Żerelik. – Okręt ten w roku 1918, już w służbie tureckiej pod zmieniona nazwą „Midilli”, wpadł na pole minowe i zatonął. Do tej pory leży na głębokości 70 metrów z tarczami herbowymi miasta Breslau.
Jednak w porcie został barkas, przewożący marynarzy z lądu na okręt. I na tej łodzi umieszczono także herb Wrocławia, który Turcy odesłali władzom miasta w latach 30. XX wieku. Możemy go zobaczyć w ratuszu, bo tam został zawieszony.
A tak przy okazji, na SMS „Breslau” pływał młody Karl Dönitz, późniejszy dowódca Kriegsmarine i ostatni przywódca III Rzeszy.

Opisał swoją służbę na tym krążowniku w książeczce, którą wydał w 1917 roku (Die Fahrten der „Breslau” im Schwarzen Meer, Berlin 1917), a potem w 1933 roku (Die Kreuzerfahrten der Goeben und Breslau, Ullstein 1933).a

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska