MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz w języku ojców demokracji znaczyło "być czujnym"

Arkadiusz Franas
Kiedyś straszono nim dzieci. Te małe i całkiem duże. Prawie jak czarną wołgą przed laty. Na dźwięk jego nazwiska u większości występował pot na plecach.Co więcej, w towarzystwie obawiano się, niczym złej wróżby, w ogóle je wymieniać. Używano więc efemizmu: ON. Piszący te słowa ma tak to głęboko utrwalone w podświadomości, że mając za sobą prawie 30-letnie doświadczenie posługiwania się klawiaturą, ledwo trafia w odpowiednie litery: G...r...z...e...go...rz S...c...h...e...t...yna.

Ufff, udało się!

Skąd ta czarna legenda? Myślę, że jak każda inna, po prostu z niewiedzy. Jak czegoś/kogoś nie znamy, to często się boimy. Bo Grzegorz Schetyna przez wiele lat swojej politycznej kariery pozostawał w cieniu. Mam wrażenie, że taka sytuacja rządzenia z drugiego rzędu bardzo mu odpowiadała. Choć do dziś nie jestem przekonany, czy był to wybór świadomy, czy tylko splot pewnych okoliczności. Bo potem okazało się, że nagle pokochał być liderem.

Nie tylko dla mnie dość niespodziewanie, w 2007 roku, zdecydował się zostać ministrem i wicepremierem, a nieco później marszałkiem Sejmu. Od tego też momentu zaczęto coraz głośniej mówić o konflikcie Grzegorza Schetyny z Donaldem Tuskiem. Dwóch polityków, którzy przez lata walczyli ramię w ramię o rząd polskich dusz, z tym że mówiono, iż ten pierwszy był zbrojnym ramieniem tego drugiego. Apogeum owego domniemanego (chyba jednak nie do końca) konfliktu stał się czas powyborczy. Nowe rozdanie kart, z tym że teraz całą talię ma w ręku chyba premier. Dlatego trochę mnie nie dziwi, że we wtorek wielkim echem odbiła się zapowiedź konferencji prasowej Grzegorza Schetyny, który na kilka dni po niedzieli wyborczej zniknął. Oczywiście stacje telewizyjne spodziewały się jakiegoś nadzwyczajnego wyznania w stylu: zamach stanu lub polityczne sepuku. Nie ma co się oszukiwać, te stacje z tego podkręcania żyją. Doszło do takiego absurdu, że przez kilka minut mieliśmy transmisję, podczas której było widać pusty korytarz. Tak "podkręcali" atmosferę. A to, że do sepuku chyba nie dojdzie, widać było choćby po scenerii.

Zamiast tradycyjnego japońskiego sztyletu kusungobu, przygotowano tylko statyw z mikrofonem. I wreszcie pojawił się. Ze szczerym uśmiechem na twarzy. A uśmiech podczas oficjalnych wystąpień nigdy nie był mocną stroną jeszcze panującego nam marszałka. Pojawiał się na jego twarzy rzadziej niż u Clinta Eastwooda. I z tym uśmiechem zakomunikował zebranym dziennikarzom, że nie można łączyć funkcji prokuratora, nawet w spoczynku, z posłowaniem. Oczywiście, temat łączenia tych funkcji był jakimś tematem, ale kogo to wtedy obchodziło. Był to pretekst, by w spokoju wyznać narodowi, że Grzegorz Schetyna ani nie zrobi zamachu, ani nie wycofa się z polityki, tylko nadal będzie pracował ku chwale lidera Platformy Obywatelskiej, a wręcz będzie go chronił, cokolwiek by to miało znaczyć. Bo w to, że znowu stanie się zbrojnym ramieniem, to już chyba nikt nie wierzy... Marszałek jest do dowodzenia, a nie zatrudniania się w charakterze bodyguarda.

Kim więc jest Grzegorz Schetyna jako człowiek? Nie mam pojęcia. Wygląda na twardziela, choć nie mogę wykluczyć, że uronił łzę, oglądając "Ptaki ciernistych krzewów", czyli opowieść o trudnej miłości księdza Ralpha de Bricassart do nieco młodszej od niego Maggie Cleary. Ale to z dziennikarskiego punktu widzenia interesuje mnie mniej. Jakim jest politykiem? Niewątpliwie skutecznym. I stąd pewnie, w nawiązaniu do tej czarnej legendy, wzięło się to, że w pewnym momencie zaczęto mówić Grzegorz "Zniszczę Cię" Schetyna. Czy naprawdę niszczy? Nie mam dowodów, więc dam sobie spokój z dywagacjami. Wiem, że buduje. Ma całkiem dobrze skonstruowaną armię wiernych żołnierzy. Głównie na Dolnym Śląsku. Działają w różnych szarżach i na różnych poligonach: biznes, sport, polityka, media. Ich wierność jest oczywiście względna, bo jeden oddałby za wodza palec, a inny głowę. Armia działa bez względu na zawirowania na górze. Dlatego śmieszą mnie różne spekulacje, kto na przykład zastąpi Schetynę w PO na Dolnym Śląsku. Były nawet szalone pomysły, ale nikt się jeszcze nie odważył. Może też dlatego, że tutejsza PO chyba nie chce zmiany wodza, który rządzi twardą ręką, choć na ogół przez plenipotencję.

Poza tym, jeśli ktoś myśli, że obecne przesilenie to upadek Grzegorza Schetyny, to radzę spojrzeć na dwie daty: rok 1992, gdy na początku swej politycznej kariery przestał być wicewojewodą, i 2005, kiedy PO przegrała z PiS. Marszałek to klasyczny przykład człowieka, którego wzmacniają porażki. Zawsze osiąga więcej, niż straci. Myślę, że we wtorek w Sejmie mógł równie dobrze za Markiem Twainem wygłosić sentencję: "Pogłoska o mej śmierci była przesadzona".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska