Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grób, enter i po sprawie, czyli o życiu pozagrobowym w sieci. I o pamięci...

Arkadiusz Franas
... ale tej prawdziwej, w naszych głowach, sercach, a nie tej mierzonej w gigabajtach. Ten trochę przydługi tytuł to efekt raportu, o którym kilka dni temu przeczytałem w "Rzeczpospolitej". - Od 8 do 10 proc. nastolatków jest realnie zagrożonych uzależnieniem od internetu. To młodzi ludzie, którzy spędzają w sieci ponad cztery godziny dziennie, także w nocy - alarmują psychologowie na łamach tego dziennika.

Bać się? Ja się boję, choć sam nie jestem bez winy. Gdy piszę te słowa, moją, jakże zawodną pamięć, wspomagają w trzech różnych urządzeniach dyski o łącznej pojemności ok. 350 GB. Mózg ma pełen luz (i bez złośliwych komentarzy proszę...). Byleby tylko wskazał drogę do drzwi, reszta w dwóch komputerach i jednym telefonie, którego, gdy tylko podrapię po ekranie, jest w stanie mi powiedzieć: jak ja się czuję, gdzie wymienić opony, kto napisał "Potop", z kim się zaprzyjaźnić lub gdzie znaleźć kochankę (tę funkcję uporczywie wyłącza mi żona), a już niedługo ugotuje pomidorową, wytrze garnki i umyje głowę.

Internet zabiera nam dzieci. To fakt. Pytanie nasuwa się cały czas to samo. Tylko dlaczego na to pozwalamy? Nie chodzi o to, by nagle pozabierać pociechom te wszystkie zabawki. Wykręcić korki, odciąć się od świata i żyć przy lampie naftowej. To się nie da. Nie ma co się kopać z cywilizacją. Poza tym, każdy inaczej ulega fascynacjom. Że tak powiem, w naszych czasach (niech każdy przywoła swoje) też byli różni pasjonaci. Czasami ocierali się o granice normalności - naszym zdaniem oczywiście. Jeden potrafił zebrać kilka tysięcy pudełek od zapałek, inny miał w kolekcji piętnaście tysięcy puszek po piwie (nie chodzi o zbieraczy kloszardów). Inni znowu czytali książki namiętnie. Sam potrafiłem nie oderwać się od lektury z 20 godzin, co powodowało, że rodzice co kilka godzin zaglądali nerwowo do pokoju, by sprawdzić, czy żyję. Inna moja koleżanka czytała nawet za kierownicą. Doszła do wniosku, że nadal będzie wydawać na książki, na blacharza już przestała i jeździ na szczęście komunikacją miejską.

Zadziałajmy z premedytacją i jak od niechcenia zapyta: "A kto to był ten wujek, co mu tak nos wyblakł na tym starym nagrobku?", to nie zbądźmy go: "Eeee tam, taki daleki pociotek"

I pół biedy, jeśli dziecko realizuje jakąś pasję w internecie. Gorzej, jak internet zastępuje mu życie: znajomych, rodzinę, nauczyciela, księdza... Ostatnio usłyszałem, że gdzieś za oceanem ośmiomiesięczne dziecko, jako pierwsze słowo, powiedziało nie "tata", "mama", a "iPad...".

Parafrazując słynne motto z "Medalionów" Zofii Nałkowskiej, uderzmy się w piersi i przyznajmy, że "Sami sobie zgotowaliśmy ten los". Spójrzmy na siebie,jak żyjemy. Oczywiście praca, czasami do późna, przychodzimy do domu, a tam czeka na nas nasz przyjaciel pilot. Zdawkowo rzucimy żonie: "Ale jestem zmęczony" i oddajemy się pasji przerzucania kanałów. Zamiast porozmawiać, wysłuchać, co najbliższych trapi, wolimy żyć życiem lekarzy ze szpitala w Leśnej Górze, ojca Mateusza czy społeczności wilkowyjskiej. Bo łatwiej, bo przyjemniej, bo jak nas zdenerwują, to nasz przyjaciel nam pomoże. Przełączymy na inny kanał, gdzie bardziej nam się podoba. Dziecka czy żony nie przełączymy. Im trzeba pomóc, poradzić. Jezu, porozmawiać!

DALSZY CIĄG NA 2. STRONIE [CZYTAJ]
Często słyszę: "Zobacz, moje dziecko w ogóle nie czyta, jak mam je do tego zmusić?". No to pytanie za pytanie. "A Ty, Pan, Pani, co czytaliście ostatnio?". Napisy końcowe... To dziecko idzie naszym śladem. Też sobie włączy filmik w sieci i tyle tam drukowanego, że ojejku.

A weekendy? Przyjaciel nęci od rana. 799 kanałów... To się nie może zmarnować. Wyjść z domu? To może być przyczyną wielu groźnych chorób. Tego się boimy? Nasze dziecko też. Lepiej mu z komputerem w łóżku, wannie, kuchni. No to przestańmy się bać. Zacznijmy sami żyć inaczej. Każdy pretekst jest dobry. Wszystkich Świętych czy Zaduszki też. Jak już wyciągniemy siebie i bliskich na groby, to porozmawiajmy. A jest o czym. O rodzinie, o tych, co odeszli dawno temu, o tym, po co przyszliśmy na cmentarz. Nie bójmy się prostych i patetycznych cytatów, jak te tak bardzo często przywoływane słowa księdza Jana Twardowskiego: "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą/ zostaną po nich buty i telefon głuchy...". Nie jestem naiwny, że te kilka słów podziała na wszystkich i wiem, że w pięć minut świata nie naprawimy, ale kiedyś trzeba zacząć. Mamy mądre dzieci, bo przecież nasze, czasami potrzebny im jest jakiś drobny reset, ponowne zalogowanie do życia, podanie impulsu. Zadziałajmy z premedytacją i jak nawet od niechcenia zapyta: "A kto to był ten wujek, co mu tak nos wyblakł na tym marmurowym nagrobku?", to nie zbądźmy go: "Eeee tam, taki daleki pociotek".

Powiedzmy mu coś więcej, o tamtym świecie, w którym wtedy żył. A nuż zechce to sprawdzić... w internecie. To i tak sukces. Bo zrozumie albo zacznie do niego docierać, że jest jakaś łączność między wyszukiwarką a realnym światem. Bo może wreszcie zacznie do niego docierać, że skądś się wziął na świecie, że nie wyszedł z drukarki 3D, że jego najbliższa rodzina to my, rodzeństwo, dziadkowie, a nie koleś z sieci o nicku matrix7.

Zrozumie to, co tak ładnie ujął genialny pisarz James Joyce: "Człowiek mógłby żyć samotnie przez całe życie. Ale, chociaż sam mógłby wykopać swój grób, musi mieć kogoś, kto go pochowa". Enter...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska