Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gościnność wrocławska. Depardieu nie, Tuleya tak, a dla przyjezdnych sławojki

Arkadiusz Franas
fot. Paweł Relikowski
Gdy zaczęło się zamieszanie z przeprowadzkami Gerarda Depardieu, to nawet lekko się przestraszyłem. Czy przypadkiem ktoś we wrocławskim magistracie nie wpadnie na szalony pomysł, by francuskiego aktora ściągnąć do Wrocławia.

Nie wiem, czy pamiętają Państwo, ale kilka lat temu we Wrocławiu był taki pomysł, aby sprowadzać tu znanych artystów i dawać im mieszkania komunalne. A to dlatego, że stolica Dolnego Śląska zawsze cierpiała na deficyt gwiazd. Z planów jednak nic nie wyszło. Wstępnie uzgodniono warunki tylko z Kasią Stankiewicz, kiedyś wokalistką Varius Manx. To ta pani, która "widziała orła cień".

Po niej utwór ten uroczo wykonywał jeszcze niejaki komisarz Ryba, grany przez Jerzego Stuhra w "Killerze". Ale pani Kasia chyba w ostateczności z mieszkania zrezygnowała. Choć nie z Wrocławia. Swoje lokum w ramach tego pomysłu dostał u nas natomiast sławny historyk prof. Norman Davies. I dlatego przez chwilę pomyślałem, że może ktoś, kto obserwował, co się wyprawia we Francji z po-datkami, zechce zaprosić Depardieu. Na szczęście, wszystkich wyprzedził Władimir Putin. I z kraju nad Sekwaną, rządzonego przez socjalistę, przed olbrzymimi podatkami aktor uciekł do kapitalistycznej Rosji. Chichot historii czy co...

A dlaczego nie chciałbym Depardieuwe Wrocławiu? A komu potrzebny jest aktor słynący głównie z sikania między fotelami w samolocie, który jeszcze niedawno (a może i obecnie?) wypijał 6 win dziennie? Jest po czym sikać... Nawet na ławeczce w Wilkowyjach nie notowano takich rekordów. A poza tym człowiekowi, który jest w stanie tyle wlać w siebie przez kilkanaście godzin, jest chyba obojętne, czy ściska się z Putinem, misiem koala czy baobabem. I czy robi to pod wrocławskim ratuszem, na placu Czerwonym czy w Sarańsku, stolicy Mordowii, która zaproponowała mu stanowisko ministra kultury.

Natomiast myślę, że swoje miejsce w stolicy Dolnego Śląska mógłby znaleźć inny bohater ostatnich dni, sędzia Igor Tuleya. Trudno być prorokiem, zwłaszcza we własnym kraju, ale jego słynne uzasadnienie wyroku w sprawie doktora G. może w sposób obecnie nieprzewidywalny odcisnąć się na naszym życiu politycznym. Sędzia, mówiąc, że "nocne przesłuchania, zatrzymania, taktyka organów ścigania w sprawie dr. Mirosława G. może budzić przerażenie. (...) Budzi to skojarzenia nawet nie z latami 80., ale z metodami z lat 40. i 50., czasów największego stalinizmu" - wyartykuował to, co wielu ludzi myślało. Ale jakoś nie mogli tego ubrać w słowa. Wielu próbowało podsumować działania służb IV RP, ale nikt nie zrobił tego w sposób tak dobitny. Zwłaszcza że słowa te wypowiedział doświadczony prawnik, który przez wiele godzin słuchał zeznań świadków i przeczytał wiele tomów akt. Oczywiście atakowani, czyli ówczesne CBA i prokuratura, próbują kontratakować, twierdząc, że sędzia nie ma prawa do takich ocen. A kto je ma, jak nie człowiek, który poznał sprawę najlepiej jak to tylko jest możliwe? Przedstawiciele IV RP bronią się, że oni w ten sposób zwalczyli korupcję w państwie. Liczą na zbiorową amnezję? Czy nie pamiętają już, że to właśnie przez podejrzenia o korupcję na szczytach władzy padł wtedy ich własny rząd?

A poza tym, może zamiast wyrywać z łóżek na przesłuchania ludzi, którzy zdesperowani i zdeterminowani w walce o życie swoich najbliższych wręczali lekarzom prezenty, trzeba było tak zreformować służbę zdrowia, by każdy bez problemu mógł liczyć na operację i przyjęcie w odpowiednim czasie? Ale łatwiej było organizować konferencje prasowe i opowiadać o "zdobyczach" agenta Tomka. Jakby ktoś nie pamiętał, to ten nasz Bond z okrągłym brzuszkiem w miejscu, gdzie prawdziwy Bond ma mięśnie brzucha.

I dlatego doceniam odwagę sędziego, który potrafił i skazać winnego, i wykazać, jak wiele złego zrobiono, by "podkręcić' jego sprawę. I ten wątek skojarzeń ze stalinizmem już za IV RP i jej twórcami będzie się ciągnął i ciągnął. I nawet jak było to, zdaniem niektórych, porównanie nawet lekko przesadzone, to nocne przesłuchania, wyciąganie ludzi po zmroku z łóżek w tym kraju źle się kojarzą.

I na koniec, a propos wrocławskiej gościnności, jeszcze jeden fakt z ostatnich dni. Otóż nasza spółka stadionowa po tym, jak ostatnio kibice Zagłębia Lubin zniszczyli nieco toalety podczas dolnośląskich derbów, postanowiła wprowadzić zmiany. Następnym razem kibiców z kilku mniej przyjaznych Śląskowi klubów nie będzie... wpuszczać do toalet. Na szczęście nie dojdzie do zbiorowej eksplozji pęcherzy, bo w swoim miłosierdziu zarządcy areny dla gości ustawią przenośne toalety. Poszedłbym dalej. Aby przyoszczędzić na murawie, to piłkarzom gości kazałbym grać kilka przecznic dalej w mojej dawnej podstawówce przy ulicy Koszykarskiej. A Śląsk niech kopie na arenie: będzie luźniej i łatwiej trafić do pustej bramki... Poza tym przypominam, że tuż obok jest piękny dół. Może by tam postawić rząd sławojek lub tylko zamontować drągi, jak to niegdyś bywało w wojskowych latrynach. Tylko nie wiem, co na to okoliczni mieszkańcy. W dawnych czasach to, co było w dole, zasypywano wapnem. Podpytałbym sanepid, czy tak nadal można. I gdyby Depardieu jednak nie spodobało się w Mordowii, to w tej okolicy dobrze by się czuł. A nie jak w samolocie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska