Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy nie zaczniemy dbać o rodzinę, świat upadnie. Pokona nas cywilizacja śmierci [WYWIAD]

Robert Migdał
Karolina Kusek – poetka, która od lat powojennych mieszka na Dolnym Śląsku. I choć tworzy we Wrocławiu, jej wiersze są znane na całym świecie
Karolina Kusek – poetka, która od lat powojennych mieszka na Dolnym Śląsku. I choć tworzy we Wrocławiu, jej wiersze są znane na całym świecie Janusz Wójtowicz
Karolina Kusek, wrocławska poetka, wydała właśnie przejmujący zbiór wierszy „Dzieci Marsa”. Nam opowiada o wielkiej roli rodziców, dziadków i tradycji w wychowaniu młodego pokolenia oraz o zagrożeniach, jakie czyhają w dzisiejszych czasach na rodzinę

W Pani najnowszej książce „Dzieci Marsa” najważniejsze są dwa słowa: „nigdy więcej”.
To przesłanie mojej książki: nigdy więcej wojny. Zwracam się do Muzy, żeby mi użyczyła pióra do pisania, ale nie gęsiego, tylko pióra z Picassowego gołębia – symbolu pokoju. Chcę tym piórem pisać, bo pragnę pokoju. Proszę o to pióro gołębie, bo „krąg nieba znów się zachmurzył, Mars sieje kul gradem, łez i krwi ulewa, a na niebie wciąż nie widać tęczy...”. Dla mnie ciągle nie widać tęczy, czyli końca wojny. A kiedy pisałam ten wiersz, jeszcze nie było tak źle, jak jest teraz.

Te Pani strofy są prorocze.
Takie miałam przeczucie, że się coś niedobrego dzieje. I się stało: wojna na Ukrainie, Syria… Ja nie wymyśliłam tych słów, które przelałam na papier. Ja je wzięłam z życia. Ze swojego życia…

Jest Pani „dzieckiem wojny”.
Przeżyłam jej cierpienia na własnej skórze. Ja i moja rodzina. Kiedy ktoś patrzy na obraz Edwarda Muncha „Krzyk”, widzi sztukę, kunszt malarza. Dla mnie to jest groza. Gdy ktoś widzi but z oderwaną podeszwą, but dziecka, które zginęło w Oświęcimiu, to dla niego historia. Dla mnie to wielkie cierpienie. Ten but ma rozdziawioną buzię i krzyczy. To krzyk dziecka. Tak samo moje dzieciństwo – w nim nawet motyl miał przypalone skrzydła. Musiałam o tym napisać książkę, bo to są moje przeżycia.

W czasie II wojny światowej straciła Pani najbliższych.
Moja rodzina została zdziesiątkowana. I Syberią – bo wywieziono moich wujów walczących z bolszewicką Rosją w latach 20. Po Syberii szukali Ojczyzny i zostali skazani na tułaczkę – z wojskiem Andersa powędrowali na Bliski Wschód, do Zambii. Jeden wuj wrócił dopiero w 1947 roku do Polski z Anglii – był patriotą, tęsknił za Ojczyzną. Razem z nim wróciła wujenka. To tragiczna historia – ubowcy ją zastrzelili tu, już na polskiej ziemi. Komuniści nas tłamsili: mój brat chciał otworzyć stadninę, bo hodowla koni to była rodzinna tradycja. Nie pozwolili, skrzydła podcinali, a przecież całą wojnę brat mój walczył za Polskę. Tylko baty dostawaliśmy od komunistów, nic więcej… I ja, jako dziecko, w strachu dorastałam.

Pani tato zginął na wojnie. To wielka trauma dla dziecka, dla dziewczynki.
Trauma na całe życie. Ocalało po nim tylko jedno zdjęcie. I wspomnienia. A na głowie mam bliznę – pamiątkę po wojnie. Kość mnie w tym miejscu do dziś boli. To ślad cierpienia – mieszkaliśmy u dziadków i kiedy były naloty, to zerwało nam z domu dach, ściany się zawaliły mnie i mojemu bratu na głowy. Przysypało nas. Mój brat miał popalony policzek, ja miałam strasznie rozwaloną głowę. Ale ocaleliśmy – odkopali nas z gruzów. Wojna nas strasznie doświadczyła. I bieda do tego. Pamiętam, że moja mama miała dwa buty gumowe na nogach, ale dwa lewe. I tak chodziła biedna. Nic nam nie ocalało z wojny. Nic nie mieliśmy.

Tyle lat po wojnie, a te emocje, te wiersze, ciągle w Pani się tliły.
One cały czas we mnie były – w głowie, w sercu, choć przez wiele lat pisałam dla dzieci – i to bardzo pogodne wiersze. Nie chciałam pisać dzieciom o rzeczach strasznych, złych. Najmłodsi nie czekają na złe wiadomości. Oni nie chcą słyszeć o śmierci, o tragediach na świecie. I my, dorośli, powinniśmy ich chronić przed tym najdłużej jak się da. Poza tym, jak już trochę podrosną, to ich historia tak bardzo nie interesuje, nie ciekawią ich te dawne czasy, tak jak napisałam w wierszu o kombatancie: „gdy odejdę na wieczną wartę, zakopcie mój medal w ogrodzie, kogo on dziś obchodzi, ot, blaszka na kombatanta piersi, w rocznicę”.

Powiedziała Pani kiedyś: „wojna jest cały czas we mnie”.
Bo to prawda. My, dzieci, ludzie, którzy przeżyliśmy wojnę, mamy większą wrażliwość, gdy na przykład słyszymy huk lecącego samolotu. Dziecko chłonie ten klimat, atmosferę, w jakiej dorasta. A nas – tych, którzy stracili najbliższych w wojennej zawierusze – najbardziej chyba bolało po wojnie to, że ich krew została przelana, a Polska nadal była w niewoli sowieckiej, że ich walka, śmierć nie wyzwoliła Polski. Stąd też mój wiersz: „nie płaczę po tobie tato, nie płaczę, gdy wyciągam z szuflady ostatni twój list z frontu, nie płaczę, bo wiem, że i ty sam nie chciałbyś dożyć tej chwili, czasów hańby i zdrady”. Mój ojciec, jak i każdy walczący, nie byłby szczęśliwy w Polsce Ludowej.

Te wiersze długo w Pani dojrzewały.
Bardzo, ale w rocznicę zakończenia II wojny światowej, 70. już, postanowiłam wypuścić je na świat. Bo widzę, że źle się dzieje. Że rodzą się nowe wojny, wyniszcza się całe pokolenia. A poza tym ten ciężar, który mi leży tyle lat na duszy, na sercu, chciałabym zrzucić z siebie jeszcze przed śmiercią. Przez całe lata zwracałam i upominałam się, stawałam w obronie dzieci, które były bite, okłamywane, cierpiące, głodne. Teraz upominam się o dzieci wojny. O dzieci, które cierpiały i traciły życie na Syberii, na froncie, zagłodzone w domach. Taki mam teraz czas w swoim życiu – tak jest, gdy człowiek się starzeje. Liście całego życia na niego spadają – te zielone z dzieciństwa, te czerwone i brązowe z jesieni życia. Wszystko się na nim gromadzi.

„Nigdy więcej” to ostrzeżenie, wołanie?
Tak, o opamiętanie. Żeby światem, ludźmi nie rządzili: przemysł zbrojeniowy, banki światowe, media siejące propagandę, nienawiść i strach, a w tym wszystkim najmniej ważne są „z przestrzelonym sercem narody”. Na szczęście w tym narodzie są dzieci – nasza nadzieja na lepszą przyszłość. Kiedy patrzę na nie, to jestem przeszczęśliwa. Bo to ta iskierka nadziei na lepsze jutro, na lepszy czas. Dlatego apeluję, krzyczę w swoich wierszach, żeby dziecko – jako nasz najcenniejszy skarb – chronić, dbać o nie, otaczać je światem, w którym będą żyły w radości, a nie w strachu. Żeby nie przyszła nagle wojna, która je zmiecie jak pyłek z powierzchni ziemi. Każde dziecko powinno być ważne. Powtarzam: nie ma dzieci wroga, każde dziecko jest nasze, każde dziecko powinno się kochać, szanować. Te wiersze to jest moje wołanie, żeby zwrócić uwagę na człowieka, na małego człowieka.

Nieważna jest polityka, pieniądze, wielki świat.
Wojny biorą się z tego, że się zapomina o tym, że człowiek jest najważniejszy. Ważne są złoża gazu, ropy, ważne są wielkie pieniądze. Człowiek jest na ostatnim miejscu. A gdyby nie ta ropa, to by pies z kulawą nogą w te miejsca konfliktu nie zajrzał. Wprowadza się na siłę demokrację w obcych krajach, a tak naprawdę nie myśli się o pomocy jakiemuś narodowi, a o wyniszczeniu go i zagarnięciu jego bogactw.
Chciwość to jest to, co nas zniszczy. To jest to, co nas pcha w okrutne ramiona wojny. Niszczy się już nie pojedynczych ludzi, ale całe narody. Skłóca się sąsiadów, braci, tak bardzo, że choć wojny się kończą, to oni latami się nie potrafią pogodzić. To jest dramat.

Rolą poety jest głośno mówić prawdę, ostrzegać…
Tak, ale przerażające jest to, że mało kto poetów słucha. W mojej książce „Gdy oniemieli wieszcze...” wrona podejmuje temat. Ona nie wykrakuje deszczu, ona przeczuwa deszcze. A tą wroną jestem ja – poetka. Proszę ludzi, żeby zaczęli myśleć o sobie, o swojej przyszłości, przyszłości swoich dzieci. Że nie jest ważne tylko „tu i teraz”.
Ludzie w dzisiejszych czasach nie myślą o rzeczach ważnych: zajmuje nas intymność – zamienianie mężczyzny w kobietę traktujemy jako informację z gatunku rozrywkowych, a nie myślimy o gwałceniu praw natury, praw przyrody. Chcemy prowadzić wojny przeciwko terrorystom, a nie robimy porządku z zagrożeniem, które mamy na wyciągnięcie ręki, z narkotykami, w których sidła mogą wpaść w każdej chwili nasze dzieci. Państwo wykłada miliony na walkę na dalekich misjach, a z dopalaczami sobie nie może poradzić. Niestety – zwycięża, pokonuje nas cywilizacja śmierci. Wołam więc, żeby z nią walczyć. Bo trzeba chronić rodzinę. Ona była, jest i powinna być najważniejsza.

Rodzina jest strażnikiem wartości.
A gdy rodzina jest zachwiana, upada społeczeństwo. Dziś z przerażeniem patrzę, jak upada autorytet matki i ojca, a ważniejsi od rodziców stają się rówieśnicy. A gdy rodzina jest mocna, to ona dla takiego dziecka, dla dorastającego, młodego człowieka, jest dobrym drogowskazem, światłem w ciemności. Dlatego państwo powinno należycie dbać, dotować rodzinę, wspierać ją i emocjonalnie, i finansowo. W rodzinie jest siła. A niestety tak nie jest – więcej pieniędzy się daje na zbrojenie, a nie na dzieci.
Dlaczego sami dążymy do samozagłady? Co trzeba robić, żeby się otrząsnąć i zacząć bronić?
Duża w tym rola i nas poetów, ale przede wszystkim rodziców i szkoły. Dzieciom trzeba mówić o historii, o tradycji. Musimy się uczyć o swoich ojcach, dziadkach, musimy czuć dumę, ale też wiedzieć o błędach, jakie popełniali, żeby w przyszłości tych samych błędów nie popełniać. Ja pamiętam, czym była historia po wojnie: kłamstwem wielkim. Poza tym rozbijano rodziny – nie budowano domów wielopokoleniowych, w których żyliby razem i pielęgnowali tradycję dziadkowie, rodzice, dzieci, ciotki i wujkowie. Stawiano klitki – małe mieszkanka. Tylko dla mamy, taty i dziecka. Reszta osobno… Po PRL-u też nie było lepiej – wyprzedawano ziemię obcokrajowcom, fabryki, media. Polacy nie mają dziś nic – są w obcych rękach. Nie mamy żadnego bogactwa. I teraz te lata zaniedbań, trzeba dziś naprawiać.

Chce Pani, żeby wiersze ze zbioru „Dzieci Marsa” wstrząsnęły ludźmi?
Żeby ich obudziły. Dzielę się swoimi bardzo osobistymi wspomnieniami, odczuciami. Są dramatyczne i może przez to dadzą do myślenia, do zastanowienia się w tym pędzącym świecie. Może ludzie, czytając je, zapłaczą. Może te wiersze poruszą emocje i wreszcie zaczniemy należycie dbać o tradycję, o rodzinę – inaczej ten świat upadnie. I wtedy nawet obce wojsko nie musi wchodzić do naszego kraju, nie musi wybuchać wojna między sąsiadami – my sami się zniszczymy.

Co radzi poeta?
W pierwszej kolejności trzeba pomyśleć o odbudowie autorytetów dla wszystkich młodych ludzi – żeby dzieci, młodzież dostały drogowskazy, rady „jak żyć dobrze”. Jak być dobrym patriotą, dobrym Polakiem, dumnym z Polski – wtedy będziemy spokojnie wracać do własnego domu, do swojej Ojczyzny. Autorytetami mogą być nauczyciele w szkole, ale przede wszystkim powinni nimi być rodzice, dziadkowie, babcie. Od tego trzeba zacząć. I wtedy siły nabiorą słowa „nigdy więcej”.

Rozmawiał Robert Migdał

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska