Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gang od dopalaczy rozbity. Ale handel nimi nadal kwitnie

Marcin Rybak
Punkty sprzedaży dopalaczy, jak to okienko przy Stawowej, zostały we Wrocławiu zlikwidowane
Punkty sprzedaży dopalaczy, jak to okienko przy Stawowej, zostały we Wrocławiu zlikwidowane Paweł Relikowski
Wrocławski sąd aresztował 15 osób, którym prokuratura zarzuca udział w handlu dopalaczami m.in. w lokalu przy ulicy Stawowej we Wrocławiu. Mieli zarobić 14,4 mln zł. Szefami gangu są - zdaniem śledczych - Łukasz W. „Gekon” oraz Marek W. „Michalina”.

To już drugi gang od dopalaczy rozbity przez CBŚP i prokuraturę. Tymczasem dociera do nas coraz więcej sygnałów, że handlarze dopalaczami zmienili sposób działania. Umawiają się z klientami przez telefon i podjeżdżają samochodami w umówione wcześniej miejsce.

To wszystko oznacza, że bez pomocy Sejmu dalsza walka z tzw „narkotykami nowej ery” będzie trudna. Środowa akcja, podczas której zatrzymano osiemnaście osób z grupy „Gekona” i „Michaliny”, skończyła handlowanie dopalaczami w „sklepikach”, takich jak te przy Stawowej, Oleśnickiej czy Drzewieckiego. Śledztwo w tej sprawie trwało przeszło dwa lata, rozpoczęte w maju 2016 roku od artykułu w portalu gazetawroclawska.pl i Gazecie Wrocławskiej. Wyniki są spektakularne - 47 osób z zarzutami wprowadzenia do obrotu towaru wartości przeszło 20 mln zł (14,4 mln grupa ze Stawowej i 6,7 mln grupa z Oleśnickiej).

Trwało to tak długo, bo samo posiadanie dopalaczy nie jest przestępstwem. Nie są to substancje traktowane przez prawo jak klasyczne narkotyki, których posiadanie i wprowadzanie do obrotu jest zakazane. Mimo że dopalacze działają tak jak narkotyki, a coraz częściej są od nich znacznie groźniejsze dla życia i zdrowia.

Wprowadzano je do obrotu pod legendą środków do czyszczenia komputerów czy pochłaniania wilgoci.

Żeby uznać handel dopalaczami za przestępstwo, trzeba organizatorom tego biznesu udowodnić, że mają świadomość sprzedawania środków, które klienci zażywają tak, jak narkotyki. Że są to substancje groźnie dla życia i zdrowia.

Wyobraźmy więc sobie, że policja robi nalot na miejsce, w którym ktoś z samochodu sprzedaje dopalacze. Zabiera handlarzom cały „towar”. Po przebadaniu ich składu chemicznego okazuje się, że to nie są narkotyki. Towar - co najwyżej - trafi do Sanepidu. Jako dopalacz, czyli tzw. „środek zastępczy”. Tu wszczęte zostanie postępowanie administracyjne i nałożona kara. Ta zaś ciężka będzie do wyegzekwowania.

Tymczasem jeśli policja zatrzymuje kogoś kto ma przy sobie marihuanę to odpowiada już za samo posiadanie środków odurzających.

Owszem. Grupa z samochodu też może zostać rozpracowana. Ale zanim policja znajdzie dowody - takie, jakie pozwoliły na środową akcję przeciwko gangowi „Gekona” - minie sporo czasu i wielu klientów trafi do szpitala zatrutych dopalaczami. „Ilość używających [dopalacze - M.R.] może pana redaktora zaszokować” - to cytat z listu do redakcji o obwoźnym handlu dopalaczami.

Ale to nic nowego. Każdy, kto choć raz przez dłuższą chwilę obserwował lokal na Stawowej u szczytu popularności, niczym się nie zdziwi. Kiedyś w środku nocy widziałem jak ani na moment nie było pusto przy sprzedażowym okienku. Wierzę, że tak samo może być w miejscach handlu mobilnego.

W kwietniu wrocławska Rada Miejska uchwaliła apel do rządzących o szybkie wprowadzenie przepisów umożliwiających skuteczną walkę z dopalaczami. Teraz - po likwidacji grup ze sklepików - jest to jeszcze ważniejsze.

Zobacz też: Dwoje nastolatków prawdopodobnie zatruło się dopalaczami w Brzegu na Dolnym Śląsku. Znaleziono ich nieprzytomnych, są w szpitalu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska