18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filmowa radość życia

Małgorzata Matuszewska
Waldemar Krzystek (z prawej) uważa Stanisława Lenartowicza za mistrza
Waldemar Krzystek (z prawej) uważa Stanisława Lenartowicza za mistrza Paweł Relikowski
Stanisław Lenartowicz, wybitny polski - i wrocławski! - reżyser filmowy dostał medal Gloria Artis - odznaczenie za zasługi dla polskiej kultury.

- To także uznanie dla twórców tu pracujących - podkreślił pan Lenartowicz, dziękując za medal, który minister kultury wręczył mu we wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych. - Tu się spało, jadło we wspaniałym bufecie, którego menu rzucało na kolana najbardziej wymagających smakoszy - wspomniał przy okazji dawne życie twórców filmowych związanych z WFF. I życzył wszystkim satysfakcji z pracy.

Nazwisko tego znakomitego reżysera kojarzy się przede wszystkim z niezapomnianą komedią "Giuseppe w Warszawie". Szkoda, bo Stanisław Lenartowicz nakręcił wiele obrazów, dziś już nieznanych młodym widzom, a wartych, by je ocalić od zapomnienia. Do tych bardziej znanych zalicza się na pewno "Zimowy zmierzch", do którego scenariusz napisał Tadeusza Konwicki.

Nakręcony w 1956 roku dramat rozgrywający się w scenerii kresowego miasteczka. Któż inny, jeśli nie duet z Wileńszczyzny, umiałby trafniej oddać te niezwykłe klimaty? "Zimowy zmierzch" był znakiem czasu, a jego twórcy nie mieli łatwego życia. Film nie mógł być pokazywany za granicą, nie podobał się krytykom zależnym od władz.

Asystentem reżysera był wówczas Sylwester Chęciński, do dziś przyjaciel Stanisława Lenartowicza.
- Wtedy go poznałem. Zaproponował mi asystenturę - wspomina późniejszych twórca "Samych swoich". - To było dla mnie bardzo interesujące: pierwsza fabuła, pierwszy raz jako asystent, wszystko pierwsze! Uparty był, jak każdy Litwin, ale udowadniał, że miał rację - dodaje Chęciński.

Loża szyderców to legenda wrocławskiej Wytwórni. O "Loży szyderców" pamiętają wszyscy związani z WFF. W loży "zasiadali": Stanisław Lenartowicz, Sylwester Chęciński, Waldemar Krzystek i Tadeusz Kosarewicz - znany scenograf. Panowie komentowali wszystko - od filmów i książek po codzienne życie.

Sylwester Chęciński chwali zalety przyjaciela:
- Rozległa wiedza, umiejętność szerszego spojrzenia na detal, pochylenie się nad prowincją... - wylicza. - Nie mówiąc o bardzo ujmującym i zobowiązującym do wysiłku sposobie bycia.
Może ten sposób bycia przywiózł z Wileńszczyzny, gdzie urodził się w 1921 roku?

Irena Lenartowicz-Will, malarka, siostra pana Stanisława, tak wspomina rodzinne życie:
- Myślałam, że wszystkie domy są takie: pełne ciepła, tolerancji, życzliwości, serdeczności. Ojciec był inżynierem, mama zajmowała się rodziną, ogrodem i domem. Miała dobre ręce do roślin i zwierząt. Było nas sześcioro. Rodzeństwo i dwoje dzieci ciotki, której małżeństwo się rozpadło.
Siostra Stanisława Lenartowicza mówi, że jej brat jest na co dzień bardzo opiekuńczym, rodzinnym i dbającym o tradycję człowiekiem.
Pani Irena Lenartowicz bardzo przeżywała twórczość brata - filmowca.
- Szczególnie druzgocącą krytykę "Zimowego zmierzchu", a z drugiej strony zachwyty nad filmem - wspomina.
Ale pisząc scenariusz czy reżyserując kolejną opowieść, Lenartowicz rodziny nigdy się nie radził.
- Jeśli chodzi o twórczość, to jest trochę despotyczną osobowością. Swoje filmy budował sam, opierając się na współpracownikach - przyznaje pani Irena.

Słynny "Giuseppe w Warszawie", nakręcony w 1964 roku, wzbudził żywe reakcje publiczności.
- Byłam tak zdenerwowana podczas pierwszej projekcji, że nie mogłam się śmiać, choć widzowie bardzo się śmiali - opowiada Irena Lenartowicz. - W jego filmach jest mnóstwo humoru i ciepła, szukania człowieczeństwa w codziennym życiu zwykłych ludzi. Stanisław ma zresztą świetne poczucie humoru.

Do roli włoskiego żołnierza chciał zaangażować prawdziwego Włocha, co w latach 60. było bardzo trudne. Ale on się uparł i przywiózł z Rzymu Antonia Cifariella.
- To piekielnie inteligentna komedia, w dodatku poruszająca trudny temat, bo wojnę - uważa Waldemar Krzystek, reżyser. - W tamtych czasach, żeby nakręcić tak film o wojnie, trzeba było być bardzo odważnym - dodaje twórca "Małej Moskwy".
Krzystek uważa, że jego mentor wydaje bezkompromisowe sądy.
- Trzyma się wyznawanego systemu wartości i nigdy go nie zmienia do bieżących potrzeb. Potrafi nazwać rzecz po imieniu - twierdzi reżyser.

W czasie II wojny światowej w lotnictwie w Anglii zginął Kazimierz, brat reżysera, oficer.
- Staszek, nasz brat Tadeusz oraz kuzyn Ryszard, który się z nami wychowywał, zostali wywiezieni wraz z grupą żołnierzy AK w głąb Rosji. Byli tam półtora roku, ciężko pracowali przy wycince lasu - opowiada Irena Lenartowicz-Will.
Pan Stanisław był już wtedy po dwudziestce, młodszy brat miał 16 lat, a ich kuzyn siedemnaście. Wszyscy przeżyli.

Stanisław po wojnie przyjechał do Wrocławia. Wojenny ruch oporu w "Pigułkach dla Aurelii" z 1958 roku pokazał niebanalnie, bez patosu.
- Byłem zniesmaczony ówczesnymi filmami o ruchu oporu. Bardzo patetyczne, z muzyką pełną jęków, heroicznymi motywami. Zafałszowały obraz walki z okupantem: ciężkiej, męskiej roboty. Naprawdę nikt nie jęczał, to była brutalna rzeczywistość. Mój obraz był wiarygodny - opowiadał mi Lenartowicz przed festiwalem "Era Nowe Horyzonty", podczas którego w 2006 roku oglądaliśmy retrospektywę jego filmów.
Późniejszy reżyser studiował na Uniwersytecie Wrocławskim, a także w Łodzi, na Wydziale Reżyserii filmówki. Już w 1959 roku dostał Nagrodę Miasta Wrocławia i Złoty Krzyż Zasługi. Mocno związany z Wrocławiem, mieszka dziś na Biskupinie. Wciąż jest filmowcem. Do Wytwórni Filmów ma niedaleko. Szkoda, że odszedł z niej smutny. Był stan wojenny - nie wpuścił go do środka trzymający wartę zomowiec.

Jacek Parol, mąż Anny, bratanicy reżysera:
- Zderzenie z rzeczywistością było bolesne. Czy zdecydował, że odejdzie, reagując na przykre spotkanie z zomowcem? Nie wiem, czy właśnie to było kroplą przelewającą czarę. Może dotarło do niego, że to już koniec wolności. Bo jeśli ktoś tak traktuje go przy drzwiach, to czy warto w ogóle robić filmy?

Na szczęście Stanisław Lenartowicz mógł już wtedy odejść na emeryturę.
- Korzystając z fantazji, której nigdy mu nie brakowało, podróżował po Europie, na statkach opłynął Amerykę i Afrykę, pozbierał fotografie, powspominał i napisał antydatowany "Dziennik podróży" - opowiada Jacek Parol. - Jest już starszym człowiekiem i miałby prawo być niezadowolony z życia, ale pan Stanisław to zaprzeczenie takiej postawy. Jest entuzjastą. Ma w sobie spokój i radość z życia.

W 1969 roku Lenartowicz nakręcił "Czerwone i złote", opowieść o miłości w jesieni życia.
- Starsi, którzy coś przeżyli, wiedzą więcej o świecie i egzystencji - uważa reżyser.
Lenartowicz wciąż czuje się filmowcem - wspiera niedawno powstałe Dolnośląskie Forum Filmowców.
Robert Gonera, współzałożyciel Forum: - To skromny, choć wielki twórca i cudowny człowiek.

***
Stanisław Lenartowicz
- reżyser, scenarzysta filmowy. Urodził się 7 lutego 1921 roku w Dzianowie na Wileńszczyźnie. Debiutował w 1956 roku pełnometrażową opowieścią "Zimowy zmierzch". Nakręcił też m.in.: "Pigułki dla Aurelii" (1958), "Zobaczymy się w niedzielę" (1959), "Pamiętnik pani Hanki" (1963), "Giuseppe w Warszawie" (1964), "Cała naprzód" (1966), "Fatalista" (1967), "Czerwone i złote" (1969), "Martwa fala" (1970), "Nos" (1971), "Opętanie" (1972), "To ja zabiłem" (1974), "Żelazna obroża" (1975), "Za rok, za dzień, za chwilę" (1976), "Strachy" (1979), "Szkoda twoich łez" (1983). Doceniany także poza granicami Polski, w 1971 roku dostał nagrodę Związku Hiszpańskich Pisarzy Filmowych za "Czerwone i złote".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska