Telewizor mieliśmy jako pierwsi w całym Mikstacie, ale oglądanie programów nie było dla nas istotnym zajęciem. Miałem niezwykle barwne ciekawe i piękne dzieciństwo. Wychowywałem się w towarzystwie oswojonych zwierząt. Pacjenci przynosili tacie w prezencie różne zwierzaki, mieliśmy więc w domu jeże, zające, przez jakiś czas puszczyka, a w sypialni rodziców mieszkały lisy.
Lisy w domu?
Kiedyś rolnik przyniósł ojcu w teczce dwa malutkie lisy, które u nas zamieszkały. Pochodziły z tego samego miotu, ale jeden pozostawał dziki i nieufny, a drugi bardzo szybko się oswoił. Niestety, lisy w pewnym momencie zjadły najlepsze buty mojej mamy. Nie wytrzymała i zażądała żeby je wypuścić na wolność. Chyba słusznie, bo były zdolne do samodzielnego życia.
Pojechaliśmy wartburgiem ojca z podrośniętymi liskami do lasu i tam je wypuściliśmy. Pamiętam, że kiedy odjeżdżaliśmy, oparty na tylnym siedzeniu patrzyłem przez tylną szybę i płakałem jak bóbr, gdy ten oswojony lisek biegł za samochodem jak pies.
(...)
Nasz świat był bardzo kreatywny. Często bawiliśmy się w pogrzeby
W co? Chyba źle zrozumiałem….
W pogrzeby. W tamtych czasach liturgię w kościele jeszcze sprawowało się po łacinie. Znaliśmy wiele fragmentów, a jeden z kolegów z sąsiedniego podwórka zapamiętał całą mszę po łacinie. I jak gdzieś w sąsiedztwie albo u nas padła kura lub kot, chowaliśmy je. Wyglądało to zabawnie, bo była specjalna trumna, ciągnęło się ją na wózku, na czele szedł Władek, który pełnił rolę księdza i recytował mszę po łacinie. Przed złożeniem do grobu okadzało się jeszcze trumnę. Okadzanie polegało na tym, że Władek Kałkus w jednej ręce miał otwartą puszkę od farby, w drugiej trzymał papierosa, zaciągał się, wpuszczał dym do puszki i machał nią nad trumienką. Takich wyczynów było sporo, ale raczej niczego złego nie zrobiliśmy, choć były i niebezpieczne zabawy. Pamiętam, że w bardzo mroźne zimy, gdy napadało trochę śniegu, szliśmy z sankami na górkę i zamiast zjeżdżać, kopaliśmy doły w śniegu, do których – rozebrani do slipek – wskakiwaliśmy i przysypywaliśmy się śniegiem. Różne takie dziecięce idiotyzmy.
Podstawówkę skończył pan w Mikstacie. Ale towarzyszyło temu pewne zamieszanie, pana ojciec był w sporze nawet z ministrem.
Dlatego podstawówkę ukończyłem eksternistycznie. Gdy poszedłem do ósmej klasy, mój o rok starszy brat poszedł do liceum w Ostrzeszowie, mieście powiatowym położonym 12 km od Mikstatu. Gdy tato się zorientował, że odrabiam za Jarka wszystkie zadania domowe z liceum, zaczął się zastanawiać, czy mnie też nie przenieść do szkoły średniej. Wystąpił do ministerstwa, dostaliśmy negatywną odpowiedź, którą podpisał Henryk Jabłoński, ówczesny minister oświaty, a potem Przewodniczący Rady Państwa. Ojciec się strasznie zdenerwował i zrobił awanturę w kuratorium. Wtedy poddano mnie badaniom, dzięki którym okazało się, że mam znacząco wysoki iloraz inteligencji i już w październiku 1974 r. przeskoczyłem z klasy ósmej do pierwszej liceum. Na koniec roku szkolnego okazało się jednak, że nie mogę dostać świadectwa, bo nie ukończyłem podstawówki. Musiałem więc eksternistycznie zdać egzamin ukończenia szkoły podstawowej i dopiero wtedy otrzymałem świadectwo pierwszej klasy liceum.
Fragment pochodzą z książki Jacka Antczaka "Prezydent. Rafał Dutkiewicz (nie tylko) o Wrocławiu" (Wydawnictwo Nieoczywiste). Książka trafi do sprzedaży 17 grudnia 2018.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?