Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje szkolne wspomnienia. Część I - Szkoła Podstawowa (2)

Jan-Joachim Brzeski
Z pamiętnika ucznia podgłogowskiej szkoły z czasów II wojny światowej

Ciekawe były cotygodniowe lekcje śpiewu. Przed tymi lekcjami, wspólnymi dla obu klas, nauczyciel długo stroił instrument - skrzypce. Wówczas wymagał, aby w klasie panowała absolutna cisza. Były z tym zawsze kłopoty, więc był zawsze zdenerwowany. Lekcje gimnastyki odbywały się na placu przed szkołą, wówczas, gdy pogoda była odpowiednia.

Pierwszy rok nauki w kurowskiej szkole minął dla mnie bez większych wydarzeń. Oceny, notowane w odpowiednio przygotowanej kilkustronicowej broszurze, mój wujek i ciocia musieli podpisać, potem ten dokument był przechowywany w szkole, co jest powodem tego, że w tej chwili nim nie dysponuję. Mój wujek, ksiądz parafii Groß Kauer - brat mojej matki, był z moich wyników nauczania chyba zadowolony, bowiem - pamiętam - wręczył mi zabawkę - ptaszka, który po napięciu sprężyny, skakał po podłodze plebanii, ku mojej radości.

Po lekcjach mogłem codziennie bawić się na dużym placu przed szkołą, przy czym zabawę dzieci zakłócał ktoś z rodziny nauczyciela, wymagając, aby dzieci nie hałasowały. Ale ta wymuszona cisza z reguły nie trwała długo.

Pod koniec września 1944 roku na placu przed szkołą zaległa nagle cisza. Pan Kurzbuch został wcielony do tzw. Volkssturmu, czyli do armii „starców”. Zajęcia w szkole w Kauer zostały przerwane. Dla nas dzieci starano się znaleźć inną szkołę. W moim przypadku jedyna czynna znajdowała się w Dalkau (obecnie Dalków), czyli około 1,5 kilometra od Kurowa. Chodziłem tam razem z innymi dziećmi pieszo wzdłuż pięknej alei czereśniowej, niezależnie od pogody.

Nauka tam również nie trwała długo. Po dwóch miesiącach nauczyciel, który uczył tam trzy razy w tygodniu i który przyjeżdżał z innej wioski, również został powołany do wojska. Wprawdzie był starszy od pana Kurzbucha, ale to nie przeszkadzało, bowiem do Volkssturmu powoływano mężczyzn zdolnych do posługiwania się bronią, nie młodszych niż 15 i nie starszych niż 60 lat.

Jako siedmioletniego chłopca, brak nauki w szkole mnie nie wzruszał, może nawet byłem uradowany, bowiem nastawały deszczowe i zimne dni jesienne, a w Kurowie Wielkim zdarzały się coraz dziwniejsze rzeczy, zdarzenia, które mnie bardzo ciekawiły. Bywało, że w ciągu dnia przejeżdżały przez wioskę samochody pancerne, maszerowały oddziały Wehrmachtu, pędzono krowy normalne lub takie z długimi rogami, prowadzono jeńców wojennych, czasami też kwaterowano żołnierzy w domach mieszkańców.

Na święto Bożego Narodzenia w 1944 r. przyjechała ze Szczecina moja matka w krótkie odwiedziny, przywożąc smakołyki. Na plebanii pozostała aż do moich urodzin (3.01.) i w dniu 7 stycznia 1945 r. towarzyszyła mi w drodze do drugiej klasy, do szkoły w Dalkowie. Tam wprawdzie wpuszczono nas do wnętrza, ale bez zajęcia miejsca w ławkach. Przed zebranymi dziećmi i rodzicami stanęła nieznana mi kobieta, która głośno i energicznie oznajmiła, że: „Nauczyciel został wcielony do Volkssturmu, a ponieważ innego belfra brak, nauka w szkole zostaje przerwana aż do odwołania!” Wśród zebranych rozległ się głośny szmer rozczarowania.

Tak zakończył się mój pierwszy dzień w szkole w 1945 r. i zarazem ostatni dzień w niemieckiej szkole w Dalkowie. Pamiętam jeszcze, jak z matką szliśmy do domu do Kurowa długą drogą, przy brzydkiej, zimnej i mokrej pogodzie trzymając się za ręce. Wówczas nie przeczuwałem, że będą to ostatnie godziny z moją matką. Zmarła ona w 1951 r. z dala ode mnie, od swojej matki, siostry oraz brata - księdza, mieszkańców plebanii w Kurowie.

Zanim ponownie miałem okazję kontynuować nauki minąć miało około 33 miesięcy. Przez ten czas bynajmniej nie próżnowałem, ale to wymaga wyjaśnienia.

Wnet moja ciocia (siostra księdza Bernarda Brzeskiego w Kurowie) uznała, że kontynuowanie nauki należy podtrzymać. Zaczęła ze mną, w miarę swych możliwości i czasu, wieczorami ćwiczyć pisanie i rachunki. Tak długo jak energia elektryczna jeszcze była dostępna, nie było z tym kłopotów. Nagle (około 17 stycznia) prąd elektryczny został wyłączony.

Pod koniec stycznia 1945 r. ujrzałem mojego nauczyciela, pana Kurzbucha, w naszej kuchni. Miał na sobie nieco za duży mundur. Zdjął płaszcz, a karabin oparł w kącie o ścianę. Gdy wszedłem do kuchni popijał właśnie kawę, którą podała mu moja ciocia. Był bardzo zmęczony, nieogolony z zapadniętą twarzą. Mundur, który dosłownie wisiał mu na ramionach podkreślał jego ogólnie nędzny wygląd. Widząc jego opłakany stan straciłem poczucie lęku, znane mi z godzin w klasie szkoły.

Nastały bardzo niespokojne czasy, zbliżał się front, nastąpiło zajęcie mojej wioski (w dniu 13.02.1945) i Śląska przez wojsko rosyjskie, powojenne zmiany w administracji w nowo powstającym państwie polskim.

Mimo tego, moja tablica z pierwszej klasy przetrwała te „wichury” polityczne. Ciocia ponownie rozpoczęła „prywatną” naukę, ale wyniki były - jak sądzę - niezadowalające. Któregoś dnia, z powodu moich licznych błędów, jej cierpliwość się skończyła. Jej ręka wprawdzie mnie nie trafiła, ale na tym ucierpiała owa niewinna tabliczka - uległa zniszczeniu, za co otrzymałem podwójną karę. Brak tabliczki przerwał na jakiś czas moją prywatną edukację.

Rubryka tworzona we współpracy z Towarzystwem Ziemi Głogowskiej. Masz ciekawe wspomnienia z czasów szkoły? Wyślij je na adres email [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska