MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dolny Śląsk: moja ojczyzna z wyboru

Rainer Sachs
Rainer Sachs
Rainer Sachs Marek Grotowski
Moja Alma Mater, Uniwersytet Wrocławski, dał mi świetne warunki rozwoju zawodowego, a historia Dolnego Śląska, kraina wielkich przemilczeń, była dla mnie wyzwaniem życiowym.

Na Śląsk trafiłem zupełnie przypadkowo. Przyjechałem do krainy, o której nie wiedziałem dosłownie nic. Żaden z moich mi znanych przodków nigdy tu nie mieszkał, a szkoła NRD-owska żadnej wiedzy nie przekazała ponad stwierdzenia, iż należy ona do kraj wschodniołabskich junkrów kapuścianych, którzy straszliwie zgnębiają lud. Stąd jedynym wydarzeniem z historii Śląska omawianym na lekcjach było powstanie tkaczy śląskich.

Na studia w Polsce zdecydowałem się z dwóch przyczyn: już od czasów dzieciństwa chciałem być historykiem sztuki, a to było w NRD właściwie najgorsze, co mogło się człowiekowi przytrafić, ponieważ była to profesja nieproduktywna, a takich planowa gospodarka socjalistyczna tego państwa nie lubiła. Ponadto miałem niesłuszne pochodzenie społeczne - mój ojciec był inżynierem, a nie młotkowym, więc byłem potomkiem elementu klasowo chwiejnego. Z taką rekomendacją starania o studia historii sztuki w moim własnym kraju z góry nie miały żadnego sensu. Druga przyczyna mej decyzji tkwiła w prawie zwyczajowym NRD.

Odbycie obowiązkowej służby wojskowej nastąpiło tam przed studiami, co dało władzy szansy wynagrodzenia tych, którzy "dobrowolnie" szli na trzy lata do wojska prawem studiowania dobrego kierunku studiów, a ci, którzy przystali tylko na ustawowe 18 miesięcy, mieli poważne kłopoty ze znalezieniem jakiegokolwiek miejsca na uczelni. A ja w ogóle nie chciałem iść do tych rzekomych obrońców ojczyzny. Jedynym wyjściem z tej sytuacji były studia zagraniczne, ponieważ tych studentów wysyłano bezpośrednio po szkole średniej, a potem zazwyczaj służbę wojskową im darowywano.
Jak się zorientowałem, w latach siedemdziesiątych historię sztuki w obozie socjalistycznym rozsądnie można było studiować tylko w dwóch krajach, na Węgrzech i w Polsce, w pozostałych było to raczej kurs marksizmu-leninizmu z elementami sztuki. Ponieważ język węgierski i polski dla biednego Saksończyka mają mniej więcej ten sam przerażający stopień trudności, zdecydowałem się na Polskę, bo o tym kraju wiedziałem, dzięki Polskim Ośrodku Kultury i Informacji w moim rodzinnym mieście, Lipsku, znacznie więcej.

Gdy po wielu kłopotach i przy wydatnej pomocy urzędników Ośrodka otrzymałem skierowanie na studia, miałem, podobno jak moi polscy doradcy i opiekunowie, tylko jedno polskie miasto w głowie: Kraków. Na to władze NRD-owskie się jednak nie zgodzili, ponieważ, nie dosyć, że Jagiellonka była "reakcyjna", a w mieście pałętało się za dużo Niemców z RFN-u, to tam nie było żadnego konsulatu NRD-owskiego, który mógł mnie kontrolować. Decyzja była prosta: Wrocław, a na wszystkie moje nieśmiałe protesty odpowiedź była krótka: jak Pan nie chce, może Pan zrezygnować ze studiów w ogóle.

Choć na początku dosyć nieszczęśliwy, bardzo szybko zmieniłem swoje zdanie o mieście na Odrą, w którym przyszło mi żyć. Moja Alma Mater, Uniwersytet Wrocławski, dał mi znaczne lepsze warunki rozwoju indywidualnego, niż mogłem się spodziewać po Jagiellonce, a historia Śląska była jednym wielkim wyzwaniem, albowiem kraj ten można by nazwać wielką krainą przemilczeń. Polakom trudno było zauważyć wkład Niemców, a Niemcom docenić udział elementu polskiego, dla katolików protestanci byli wyłącznie odszczepieńczymi heretykami, a katolicy dla tych ostatnich niereformowalnymi zabobonnymi papistami, by ograniczać się tylko do wyliczenia niektórych linii podziału. Czytanie książek w moich indywidualnych staraniach dochodzenia do prawdy tylko częściowo pomagało, ponieważ z małymi wyjątkami były bardziej świadectwem poglądów jednej z opcji, niż próbą obiektywnego przedstawienia zagadnień.
Trzeba więc przejść do budowania swego własnego obrazu historii Śląska, sięgnąć do źródeł. Zajęcie to miało się stać swego rodzaju narkotykiem, celem mojego życia. Już w pierwszym etapie badań stwierdziłem, że wiele ponoć pewnych stwierdzeń naukowców są nieprawdziwe, a to nie w warstwie interpretacji, lecz faktograficznej. Dzieci piszące niby już w trzecim roku życia artykuły do gazet lub studiujące malarstwo, na przykład u Willmanna, twórcy, którzy malowali obrazy jeszcze wiele lat po ich śmierci lub rzeźby, których tak naprawdę nie wykonał wujek Alfred, lecz ciocia Ela, w śląskiej historii sztuki nie należą do rzadkości. Co prawda, te same zastrzeżenia można by zgłosić wobec dowolnego regionu na świecie, ale dlaczego na Śląsku nie miało być pod tym względem lepiej niż gdzie indziej?

W ten, poniekąd naturalny sposób, powstał mój prywatny, gigantyczny projekt badawczy Leksykon Artystów i Twórców Rzemiosła Artystycznego Śląska, czyli baza danych, w której beznamiętnie, ale możliwie najdokładniej odnotowuje się wszystkie fakty i oponie na temat każdego śląskiego twórcy plastyka. Choć badania te, po ponad trzydziestu lat intensywnej pracy, w stosunku do materiału, który należałoby przeglądnąć, są ciągle w stadium początkowym, już dziś dają możliwości, o których dotychczasowa historia sztuki nawet nie marzyła.

I tak, przykładowo, przynajmniej częściowe prześledzenie migracji artystów nie jest problemem, dokładnie wiadomo, kto kogo lubił, a jakie osoby nawzajem się zwalczali, kto do jakich organizacji należał, jakim potencjałem artystycznym dysponowały poszczególne zakątki krainy. Informacje te nie tylko usprawniają takie w sumie proste rzeczy, jak na przykład atrybucję dzieła sztuki w zbiorach tego lub innego zbieracza, lecz pozwalają także na dokładniejszą analizę rzeczywistego przebiegu procesów historycznych nad środkową Odrą lub lepszą promocję regionu. Więc obecnie problemem nie jest już wiedza, lecz zdobycie sponsora dla publikacji już osiągniętych wyników.
Ważnym wynikiem takich analiz jest daleko idąca demityzacja przeszłości. Dzięki niej wyjątkowa rola Śląska w stosunkach polsko-niemieckich, by znów ograniczać się do jednego przykładu, staje się bardziej wyrazista. Okazuje się, że na Śląsku przez kilkaset lat doszło na szczeblu podstawowym do harmonijnej symbiozy polsko-niemieckiej, choć obie strony tych stosunków w XX wieku miały kłopoty z uznaniem tego prostego, ale ważnego faktu. Dla wielu dziedzin śląskiego handlu Ślązacy i obywatele Rzeczypospolitej byli sobie najważniejszymi partnerami. Handel zbożem i bydłem Polaków, o ile nie korzystał z transportu morskiego via Gdańsk, odbywał się przez Śląsk, na którym klienci ze wschodu zostawili niezłą część utargu za miejscowe towary luksusowe i użytkowe.

I tak Ślązacy nie tylko dozbroili wojska Rzeczypospolitej i powstańców w czasach późniejszych, lecz spełniali, za odpowiednie sumy, każde, nawet najbardziej absurdalne życzenia swoich klientów, do wyposażeń całych sypialni w meble ze szczerego srebra włącznie. Kontakty te były na tyle silne i pozytywne, iż poniekąd dziwaczni, nie wiadomo skąd pojawiający się altruistyczni polonofile con amore nie byli potrzebni. Kornowie drukowali polskie podręczniki na wielką skalę nie dlatego, że bezgranicznie kochali Polaków, lecz dlatego, że był to dobry interes, a katolicką kaplicę pątniczą na Świętej Górze w swoim majątku osobowickim utrzymali jako ewangelicy w dobrym stanie nie z powodu wiary w nieomylność papieża, lecz dlatego, iż zmusiła ich do tego ustawa kolatorska, a ponadto świątynka ta była wyjątkowo nobliwym miejscem ostatniego spoczynku ich rodziny, a obsługa ruchu pielgrzymkowego gwarantowała niezłe dochody.

Także entuzjazm poety śląskiego Holteya dla Kościuszki nie wynikał, jak nam się dzisiaj wmawia, z bezgranicznej miłości do Polaków (których nota bene słabo znał i do których, jak świadczy jego filipinka przeciwko oczywistego wywodu jego nazwiska od hultaja, należeć nie chciał), lecz z jego przekonań demokratycznych, dla których Naczelnik Powstania był przede wszystkim symbolem walki z tyranią. Nawet wyraźnie przychylna wzmianka o Polkach z ich niewymuszoną elegancją na promenadach kurortów kłodzkich w oficjalnych raportach tychże bez wątpienia trąci ukłonem w stronę dobrego i ważnego klienta.
Stwierdzenie jestem Dolnoślązakiem, określające przecież tożsamość i zawierające wszakże rozgraniczenie w stosunku do innych grup ludności, automatycznie zawiera pytanie o znaczeniu patriotyzmu regionalnego. Dla mnie jest on jedną z najważniejszych determinant psychiki ludzkiej, bo trudno uwierzyć, iż dobrodziejstwa, których zaznajemy od innych członków naszych społeczności lokalnych, przechodzą obok nas bez echa, a staranie o jak największą harmonię w naszym najbliższym otoczeniu jest odruchem normalnym. Zrozumienie swojej postawy automatycznie rodzi akceptację podobnych zachowań u mieszkańców innych regionów i tworzy więź solidarności i ludzkiej przyzwoitości pomiędzy regionami.

O wadze i sile tych odruchów już nieraz się przekonałem - pilotując w pierwszych dniach po powodzi kolumnę Niemieckiej Pomocy Technicznej do swojej bazy noclegowej, w Długołęce za placem Kromera mijałem konwój, który wprowadzał ówczesny wiceprezydent Najniger do miasta. Na cysternach z wodą i ze sprzętem specjalnym widniały herby różnych miast Polski, m.in. Łodzi i Poznania - po doszczętnej kompromitacji i nieudolności rządu w Warszawie pomagały nam inne regiony i miasta.

Gdyby więc ktoś dziś pytałby mnie, kim tak naprawdę jestem, musiałbym odpowiedzieć - na pewno nie Polakiem, gdyż w pierwszym pokoleniu emigracji jest to niemożliwe - Polak mówiący z takim akcentem jak ja to wstyd. Niemniej mam dwie ojczyzny, z urodzenia Saksonię, gdzie w ciężkich czasach mnie ukształtowano i gdzie mam całą rodzinę, oraz ojczyznę z wyboru, Dolny Śląsk, któremu zawdzięczam swoje wyższe wykształcenie, wraz z którym przeżywałem stan wojenny i powódź, który absorbuje całą moją siłę badawczą, gdzie mam wielu wypróbowanych przyjaciół i przeciwników, gdzie mam swoje ulubione miejsca i piekarnie. Obydwóm staram się służyć najlepiej, jak potrafię.

***
Rainer Sachs jest historykiem sztuki, absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego. Jest autorem kilkudziesięciu prac historycznych, ale jego dziełem życia jest tworzony "od zawsze" gigantyczny Leksykon Artystów i Twórców Rzemiosła Artystycznego Śląska. Pracuje we wrocławskim konsulacie Republiki Federalnej Niemiec, gdzie zajmuje się sprawami kultury.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska