Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czerwony goździk, rąsia i klapa

Hanna Wieczorek
1 maja 1969 roku.  Pochód z okazji Święta Pracy paraduje ul. Świerczewskiego (dzisiejsza Piłsudskiego) we Wrocławiu
1 maja 1969 roku. Pochód z okazji Święta Pracy paraduje ul. Świerczewskiego (dzisiejsza Piłsudskiego) we Wrocławiu fot. Stanisław Wolniewicz
Goździk, skądinąd ładna roślinka, był kwieciem wręczanym przy wszystkich oficjalnych okazjach. Rąsia to nic innego, jak uścisk dłoni oficjela obecnego na uroczystości, a klapa - odznaczenie orderem, medalem lub resortową odznaką wybranych osób - pisze Hanna Wieczorek

Okazji do świętowania w PRL wcale nie było mało. Oprócz Bożego Narodzenia, Wielkanocy i Bożego Ciała, których to nawet komuniści nie odważyli się ruszyć, Nowego Roku, mieliśmy: 1 maja (Święto Pracy), 9 maja (Dzień Zwycięstwa), 22 lipca (rocznica Manifestu PKWN), 12 października (Dzień Wojska Polskiego ustanowiony w rocznicę bitwy pod Lenino). Był jeszcze 8 marca (Dzień Kobiet), 1 czerwca (Dzień Dziecka) A poza tym cała masa świąt branżowych: Dzień Nauczyciela, Dzień Górnika, Dzień Bibliotekarza, Dzień Pracownika Służby Zdrowia, Dzień Hutnika, Dzień Drukarza, Dzień Czynu Partyjnego...
Trudno to sobie wyobrazić, ale były czasy, kiedy nawet Boże Narodzenie próbowano poddać politycznej indoktrynacji. Maria Zientarowa w swojej książce "Drobne Ustroje" opisuje jak to w przedszkolu, do którego chodzili jej synowie w głębokich latach pięćdziesiątych XX wieku, zadecydowano, że dzieci nie będą robiły łańcuchów na choinkę. Bo łańcuchy to symbol zniewolenia ludu pracującego miast i wsi... Nie, to nie był pomysł nadgorliwych przedszkolanek, taki prikaz przyszedł z góry... Łańcuchy choinkowe pozostały, co prawda dzisiaj nikt ich już nie robi w domu, Died Maroz (Dziadek Mróz, który miał zastąpić Świętego Mikołaja) nie ostał się w polskiej tradycji. Nikt też już nie rozumie przedświątecznej traumy, jaką przeżywali urzędnicy przygotowujący się do świąt. Bo z dużym wyprzedzeniem, nierzadko półrocznym, trzeba było zaplanować, ile "rzuci się" do sklepów "karpia", szynki, a nawet chleba. Tak, żeby na każdym stole znalazły się świąteczne potrawy. Nawet Bogdan Zdrojewski wspomina, że po objęciu stanowiska prezydenta Wrocławia, ze zdumieniem przekonał się, że do jego obowiązków należy debatowanie o tym, ile chleba mają wypiec piekarze na święta.

Do dzisiaj wielu panów z rozrzewnieniem wspomina obchody Dnia Kobiet w PRL. "Kobiety miały święto, a mężczyźni chodzili pijani" - można usłyszeć. I nie da się ukryć, że opinia ta wcale nie jest fałszywa. Zapewne niemiecka socjalistka, Klara Zetkin, nie tak wyobrażała sobie obchody Dnia Kobiet, kiedy w 1910 roku doprowadziła do uchwalenia tegoż święta. Stało się to podczas II Międzynarodowej Konferencji Socjalistycznej Kobiet w Kopenhadze.
W Polsce Ludowej Dzień Kobiet był nie tylko okazją do zakrapianych alkoholem zakładowych imprez. W czasach "braków rynkowych" panie oprócz nieco przywiędłego goździka dostawały na przykład rajstopy, paczkę kawy, ręczniki, mydło, a jak wieść gminna niesie, bywało, że i podpaski lub watę. Kiedy od biurka do biurka chodzili przedstawiciele związków zawodowych i rad pracowniczych z prezentami dla pań, te mogły dodatkowo poczytać sobie w gazetach o tym, jak ważne są dla ludowej ojczyzny. A prasa donosiła między innymi, że: "Kobiety w szeregach ORMO podejmują zobowiązania dla uczczenia swego święta", "tysiące kobiet stają w szeregach przodowników pracy", "kobiety uczczą swoje święto wzmożonym współzawodnictwem pracy". Bo jak mówił Towarzysz Wiesław (Władysław Gomułka) "nie ma dziś w Polsce dziedziny, w której kobiety nie odgrywałyby ważnej roli".

Cała Polska obchodziła Barbórkę. Szczególnie w latach siedemdziesiątych, kiedy do władzy doszedł Edward Gierek, który z dumą podkreślał, że sam pracował pod ziemią w belgijskich kopalniach. Barbórkowe obchody relacjonowały gazety, pokazywała telewizja i Polska Kronika Filmowa. W 1976 roku PKF z dumą donosiła, że w centralnej akademii, która odbyła się w Zabrzu z okazji "30. już Barbórki w Polsce Ludowej", wzięło udział ponad dwa tysiące przedstawicieli przemysłu, "który jest dumą i bogactwem" Polski. Z kopalni węgla kamiennego, brunatnego, miedzi i siarki. Po wysłuchaniu obowiązkowego przemówienia towarzysza Gierka, nastąpiła najważniejsza część akademii: wręczenie wysokich odznaczeń państwowych. Tym cenniejszych, że wręczanych przez I sekretarza KC PZPR oraz premiera Piotra Jaroszewicza. Zresztą dekorowano nie tylko ludzi, ale też i sztandary kopalni np. Orderem Sztandaru Pracy I i II klasy.
Centralne akademie górnicze wieńczył obowiązkowy koncert orkiestry górniczej i przemarsz ulicami miasta, w której się owa barbórkowa feta odbywała.
Górnicy zresztą zawsze byli ważni dla władzy ludowej. Ostatecznie pierwszym polskim przodownikiem pracy został nie kto inny, jak rębacz dołowy z kopalni "Jadwiga" - Wincenty Pstrowski. On to w liście do kolegów, w którym wzywał ich do współzawodnictwa, pisał: "Od maja ubiegłego roku pracuję jako rębacz na kopalni "Jadwiga" w Zabrzu. W lutym br. wykonałem normę 240%, wyrąbując 72,5 m chodnika. W kwietniu wykonałem normę 293%, wyrąbując 85 m chodnika. W maju dałem 270%, wyrąbując 78 m chodnika".

Akademie barbórkowe organizowano w całej Polsce, także we Wrocławiu. Bo prawo do noszenia munduru górniczego mieli nie tylko ci, którzy pod ziemią "fedrowali" węgiel. Jak się okazuje górnikiem był ten, kto pracował na "górniczym układzie zbiorowym" - także inżynier z Cuprum czy Poltegoru, a nawet pracownik fabryki produkującej maszyny dla górnictwa.
Dzień Drukarza, Hutnika, Pracownika Służby Zdrowia i wielu innych był obchodzony nieco mniej hucznie. Jednak zawsze były: akademie, przemówienia oraz odznaczenia... I zwykle obowiązkowe spotkanie pracownicze, hmm, ze sporą ilością alkoholu.
Od tego wzorca odbiegał nieco Dzień Nauczyciela, ale tylko dlatego, że w szkołach do jego obchodów wciągnięte były dzieci. I to one wręczały kwiatki i deklamowały wierszyki dla swoich ukochanych nauczycieli.
22 lipca, czyli Narodowe Święto Odrodzenia Polski, można nazwać "urodzinami PRL". Ustanowione w roku 1945, przetrwało do roku 1990. Mało kto pamięta, jak ów dzień fetowano. Zresztą nie ma się co dziwić, dziatwa miała wakacje, a większość Polaków była na urlopach, jechała na nie bądź z nich wracała. Warto więc przypomnieć, że jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku, obchodom tegoż święta towarzyszyły wielkie parady obfitujące w pokazy gimnastyczne ukazujące tężyznę fizyczną socjalistycznego społeczeństwa lub pokazy artystyczne. Później z pokazów zrezygnowano na rzecz festynów i różnych sportowych imprez. To, co najbardziej nam się kojarzy z 22 lipca, to huczne oddawanie do użytku wielkich socjalistycznych inwestycji. Takich choćby, jak warszawskiej Trasy W-Z w roku 1949 czy Portu Północnego w 1974 r. Oficjalnej fecie towarzyszyło oczywiście przecinanie wstęgi, przemówienia, oklaski i goździki.
Inna sprawa, że oficjalne lipcowe otwarcia były często propagandową fikcją. Inwestycję otwierano na jeden dzień, a potem cichutko zamykano, by, jak to mówiono, "usunąć usterki". Co w przekładzie na polski oznaczało dokończenie budowy. Opowiadał o tym w rozmowie z Jackiem Antczakiem Wacław Juszczyszyn, lider zespołu "Wolna Grupa Bukowina", a z wykształcenia inżynier. Bo co prawda kariery w wyuczonym zawodzie nie zrobił, ale wiadukt na Psim Polu zbudował. I właśnie ten wiadukt z wielką pompą 22 lipca otwierano, żeby następnego dnia go... zamknąć.

O świtach w PRL można jeszcze długo opowiadać. Bo były pochody pierwszomajowe, które w latach 40. z trudem przeszczepiono na polski grunt. Bo nie dość, że nie zawsze "poprawne" hasła niesiono, to jeszcze zdarzało się, że chciano świętych przed trybunami prezentować. Zachował się raport opowiadający o tym, że kluczborscy strażacy zamierzali iść w pochodzie z obrazem swojego patrona, to jest świętego Floriana. Kiedy im na to zgody nie dano, "komendant upił się, a cała straż pożarna nie wyszła na manifestację". Były rocznice rewolucji październikowej (obchodzone 7 listopada) z obowiązkowymi wierszami rewolucyjnymi i Międzynarodówką. Chóralne wykonywanie tej ostatniej nie wychodziło zresztą najlepiej, bo większość znała jedynie jeden wers tej pieśni. Oczywiście "Wyklęty powstań ludu ziemi/Powstańcie, których dręczy głód". Nieliczni pamiętali jeszcze "Myśl nowa blaski promiennymi/Dziś wiedzie nas na bój, na trud".
Każdy region ma swoją legendę związaną z PRL-owskimi świętami. Do najpopularniejszych należą te, opowiadające o przygotowaniach do wizyt dygnitarzy różnych szczebli. Na przykład we Wrocławskiem opowiadano miesiącami, jak to przed wizytą Edwarda Gierka w jednym z PGR-ów uprano łabędzie w ixi, żeby były białe, a trawę pomalowano na zielono... Hanna Wieczorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska