Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chorąży Kupczyk nie składa jeszcze broni. Woli składać boba (ZDJĘCIA)

Wojciech Koerber
Pilot Dawid Kupczyk wskakuje do boba.
Pilot Dawid Kupczyk wskakuje do boba. Richard Hyde RahImagesPhotography, BC, Canada
Jedyny dolnośląski olimpijczyk, który składał przysięgę aż przed pięcioma igrzyskami. Czy to koniec? - Nowy związek zupełnie mnie odciął, lecz nie poddaję się i wciąż jestem w ruchu. Jeśli nie uda się w polskich barwach, to być może w innych – zdradza nam Dawid Kupczyk, który w Soczi pełnił zaszczytną rolę chorążego naszej reprezentacji.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2014 ROKU!

Józef Zapędzki, Mieczysław Łopatka czy Renata Mauer-Różańska – oni na igrzyska wybierali się czterokrotnie. Dawid Kupczyk ma już na liczniku pięć takich występów. Od Nagano (1998, Śnieżka Karpacz) przez Salt Lake City (2002, Śnieżka), Turyn (2006, AZS AWF Wrocław), Vancouver (2010, AZS AWF Wrocław) aż po Soczi (2014, AZS AWF Katowice). Wszędzie zabierał boba, choć – jak ojciec – zaczynał od lekkiej atletyki. W 1994 roku wywalczył w Kielcach wicemistrzostwo Polski kadetów w biegu na 400 m ppł. Ganiał też – jak ojciec – na 800 metrów, lecz dystans ten okazał się i zbyt długi, i zbyt męczący. - Na 400 metrów po płaskim również sobie nie radziłem, ostatnią setkę musiałem już pokonywać marszem. Na płotkach jest jednak trochę inaczej, potrafiłem ten rytm zachować – opowiada nam sportowiec o niepohamowanej ambicji. No bo skoro dawał z siebie wszystko już od pierwszych kroków 400-metrowego dystansu...

Z rozgrzanej bieżni na lodowaty tor też dostał się poniekąd za sprawą ojca. To przecież Andrzej Kupczyk rozpychał sport bobslejowy w Polsce (ostatnio nawiązał współpracę z Pałacem Bydgoszcz i przygotowuje do sezonu siatkarki tego klubu pod względem motorycznym). - Początkowo jeździłem z ojcem na obozy bobsleistów, gdzie trenowałem jeszcze z myślą o lekkiej atletyce. Padło jednak hasło, żeby spróbować w bobie. Miały powstać dwa teamy – ze starszymi i z młodszymi. Byłem przewidziany do tego drugiego na rezerwę. Starzy się jednak zupełnie wycofali, a ja wskoczyłem do ekipy młodych jako podstawowy członek – tłumaczy olimpijczyk. Najwięcej trofeów zebrał w sezonie 2002/03, kiedy to wraz z Marcinem Płachetą został wicemistrzem świata juniorów. Do tego z czwórką wygrał cykl Pucharu Europy, a z dwójką zajął w nim trzecie miejsce.

- Wtedy właśnie skończyłem jeździć jako rozpychający, a zacząłem jako pilot. Sprzęt mieliśmy kiepski, za to starty najlepsze na świecie. To pozwalało dowozić wysokie miejsca – tłumaczy Dolnoślązak. A skąd te świetne starty? Wiadomo – u nas bobsleistów szukało się zawsze na dworze królowej sportu. Wśród biegaczy. - Te zawody Pucharu Europy były słabiej obsadzone, lecz nie aż tak. Kto wchodził w pierwszą trójkę, mógł liczyć na pierwszą dziesiątkę w imprezach Pucharu Świata. Pamiętam, że rywalizowaliśmy wówczas z Niemcem i na ostatniej imprezie przed świętami, we Francji, przegraliśmy z nim o 0,13. On został wtedy we Francji i tydzień później wygrał w PŚ. A z nim mogliśmy się równać – zapewnia Kupczyk junior.

W Soczi reprezentował barwy AZS-u AWF-u Katowice. Podobnie zresztą jak koledzy. Powód? - Po igrzyskach w Vancouver wszystko chyliło się ku upadkowi. Wtedy właśnie rektor katowickiej AWF, prof. Zbigniew Waśkiewicz (były prezes Polskiego Związku Biathlonu, a później też piłkarskiego Górnika Zabrze – WoK), dał nam stypendium wizerunkowe oraz kupił bobsleja. Od Niemców, którzy w Vancouver zajęli na nim czwarte czy piąte miejsce. Przez te kilka lat sprzęt stał się sędziwy, lecz zawsze to coś lepszego od naszych zabytków – zapewnia urodzony w Jeleniej Górze sportowiec. Ile kosztował ten sprzęt? - A ze 40 tysięcy euro, uczestniczył do tego czasu w pięciu zawodach. Niemców kosztował wcześniej 90 tysięcy euro. Mimo że produkowany był w ich kraju, to dostali oni zaporową cenę. Producent wiedział, że jeśli dostaną go rodacy, to na pewno skopiują, więc nie było mu to w smak. Z bobami generalnie jest tak, że ceny rosną przed igrzyskami. Bardzo dobrą, niemal kosmiczną dwójkę zrobili ostatnio Łotysze, porównywalną do amerykańskich, które dopracowywało BMW. Niemcy wydali przed Soczi grube miliony, lecz po raz pierwszy od jakichś 40 lat nie przywieźli z igrzysk żadnego medalu – podkreśla polski reprezentant.

Najlepszy olimpijski występ? Vancouver, gdzie był Kupczyk 14. z czwórką oraz 16. w dwójce. - Tam akurat sprzęt jechał, lecz ja miałem problem z pokonywaniem dolnego odcinka. A można było skończyć w dziesiątce – przekonuje nas pilot bo(m)bowca. Co dalej? Czy to już koniec olimpijskich przygód? - Ostatnio zupełnie mnie odcięli od dyscypliny. Nie zostaliśmy nawet powiadomieni, że powstał nowy twór, Polski Związek Sportowy Bobslei i Skeletonu, na którego czele stanął Marek Wiśniowski. Szkoda, bo przecież w zarządzie jest m.in. Andrzej Żyła z naszych stron, którego wnuk, Mateusz Luty, nie załapał się na ostatnie igrzyska. Trochę to dziwne – rozkłada ręce 37-latek, lecz nie zamierza składać broni.

- Oczywiście, że nie. Być może przyjdą jeszcze moje dni. Dowiedziałem się, że mogę brać udział w eliminacjach przed sezonem, choć ewentualne zwycięstwo niczego jeszcze nie przesądzi. Bo to zarząd podejmie ostateczne decyzje – mówi nam Kupczyk. Jesteśmy zatem ciekawi, jak w jego dyscyplinie takie kwalifikacje wyglądają. - Zazwyczaj to pilot dobierał sobie ekipę i rywalizował z innym teamem. A jak to będzie teraz, nie mam pojęcia. W każdym razie w zawodach Pucharu Świata zostało nam jedno miejsce. A ja jednego kompana w ukryciu trzymam – uśmiecha się. I pozostaje w ruchu. Na rozmowę umówiliśmy się po rowerowej przejażdżce z synem Kevinem, a przed wieczornym graniem w piłkę nożną. - Rower to rekreacja, a futbol zamiast treningu. Normalnie odwiedzam siłownię – zaznacza. Te całe bobsleje to hobby musi być zwyczajnie. Albo miłość nawet, skoro porzucić pojazdu nie sposób. Mimo kosztów.

- Zawsze wyglądało to tak, że ministerstwo sportu przekazywało pieniądze związkowi, a związek nam. Choć dokładaliśmy do sprzętu z własnej kieszeni. Na płozy, resory, części zamienne. Co ciekawe, swojego sprzętu z Soczi do dziś nie mogę odzyskać, bo wrócił prosto do Gdańska. Nie mogę się go doprosić. Związek przetrzymuje nasz sprzęt osobisty i nasze narzędzia, żądając za nie rachunków. Na szczęście fakturę za płozy mam, lecz za inne rzeczy nie, bo kto przetrzymuje papiery przez tyle czasu. To próba zajęcia przez związek tego sprzętu – jednoznacznie wnioskuje chorąży naszej reprezentacji z Soczi.
- Zadzwonił do mnie Adam Krzesiński, sekretarz generalny PKOl.-u, i zapytał, czy bym tej flagi nie poniósł. Akurat byliśmy przed igrzyskami na mistrzostwach Europy w Koenigsee. Odparłem, że oczywiście poniosę. Zastanawiać to mógł się Kamil Stoch. Zresztą domyślam się, że byłem któryś w kolejce. Już przed Vancouver dochodziły mnie słuchy, że mogę zostać chorążym, lecz wtedy wskoczyła Paulina Ligocka – przypomina zawodnik.

Obecnie prowadzi Kupczyk działalność z żoną Iwoną. W Kowarach, gdzie mieszkają. - To studio efektywnego wyszczuplania. Mamy łóżka rekondycyjne, elektrostymulację itd. Poza tym wynajmujemy ludziom lokale. Z tego się utrzymujemy i dzięki temu mogliśmy finansować sportowe wyzwania. Gdy chodzi o wyjazdy, też dokładaliśmy do sprawy, bo wydawało się nam, że coś może z tego wyjść. Ale chyba za mało żeśmy dokładali – poszukuje odpowiedzi Kupczyk. Formę fizyczną, na wszelki wypadek, wciąż zachowuje olimpijską. - Najwięcej wywrotek miałem na torze w Vancouver, podczas testu przedolimpijskiego, rok przed igrzyskami. Wtedy się wielu zawodników posypało. A najpoważniejszy wypadek zaliczyłem w Altenbergu, było wstrząśnienie mózgu. Innym razem natomiast doszło do rozerwania stawu mostkowo-obojczykowego – wylicza. I wciąż ma sporą przewagę nad konkurencją. Lata doświadczeń, co w fachu pilota jest naprawdę kluczowe. Więc skreślać istotnie go nie można.

- Mam nadzieję, że w najgorszym wypadku ten rok upłynie bez jeżdżenia, a później do kogoś dołączę, innych krajów nie wykluczając, jeśli sytuacja mnie do tego zmusi. Choć to też niełatwa sprawa, bo trzeba dysponować swoimi pieniędzmi. W Polsce po prostu mnie blokują, nie dają szansy. A może trafi się jakaś praca w roli trenera? – główkuje Kupczyk, bo nadal chce ścigać bobem marzenia. Nadal chce się ubierać w narodowe stroje. - Po Soczi wyszło kiepsko. Dzięki naszym prezesom olimpijskie ubrania poleciały do Gdańska. Kurtki, a były naprawdę ładne, przysłano nam pod koniec czerwca, kiedy zrobiło się już naprawdę ciepło. Nawet nie miałem okazji się w niej polansować – zauważa, nieco sobie dworując. I na koniec sprzedaje anegdotę: - Szef PKOl.-u Andrzej Kraśnicki przekazał mi raz, że na igrzyska do Soczi pojechała moja osada dzięki wstawiennictwu prezesa Wiśniowskiego. Bo Wiśniowski stwierdził, że załatwił nam dziką kartę. Tymczasem w bobslejach decyduje o tym po prostu miejsce.

I tak to jest w tych naszych bobslejach. Trochę dziko.

Dawid Kupczyk

Urodził się 10 maja 1977 roku w Jeleniej Górze. Olimpijczyk z Nagano (22. miejsce z Tomaszem Żyłą, Krzysztofem Sieńko i Tomaszem Gatką), Salt Lake City (18. miejsce w tym samym składzie), Turynu, Vancouver (14. oraz 16. miejsce) i Soczi. Wicemistrz świata juniorów w dwójce z Marcinem Płachetą (Koenigsee 2003), w czwórce z Płachetą, Piotrem Drozdem i Mariuszem Latkowskim był czwarty. W sezonie 2002/03 wygrał Puchar Europy w czwórce, w dwójce zajął trzecią lokatę. Jego pierwszymi trenerami byli Andrzej Żyła i Andrzej Kupczyk. Absolwent Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Karpaczu, srebrny medalista mistrzostw Polski kadetów w biegu na 400 m ppł. (Kielce 1994). Mieszka w Kowarach. Żona Iwona, swego czasu biegała na 400 m. Syn Kevin (7 lat).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska