„Car Samozwaniec, czyli polskie na Moskwie gody” Adolfa Nowaczyńskiego na pewno nie było łatwo zrealizować na teatralnej scenie. Bo i język dziwny (polsko-rosyjsko-łaciński, w który trzeba się wsłuchać, żeby zrozumieć, co mówią lub nawet krzyczą aktorzy), i opowiadana historia długa, i być może nikogo już nie obchodzą stare dzieje. Robertowi Urbańskiemu, autorowi adaptacji, który ponoć wynalazł ten tekst dla potrzeb Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa” oraz Jackowi Głombowi – reżyserowi całości – udało się wystawić porządne, interesujące przedstawienie, w które widz zagłębia się, niczym w sensacyjną, świetnie napisaną powieść. Na pewno nie jest to – jak chciał reżyser – „historyczny spektakl w historycznych kostiumach”. To wciąż żywa opowieść. A wszystko zaczyna się, kiedy po władzę na Kremlu podstępem sięgają polscy magnaci. Jest rok 1605, osadzają na tronie oszusta (nazywanego potem „Łże-Dymitrem”). Ów młodzieniec ma towarzyską ogładę, mówi pięknie i ładnie się uśmiecha, błyskając zębami. Dymitr Samozwaniec podaje się za syna Iwana Groźnego. Za darmo wielkiej władzy jeszcze nikt nie dostał, nie dostanie jej i on. Musi wziąć ślub z Maryną Mnisz-kówną, polską panną. Nic to, że spotyka dawną miłość, Xenię Borisowną, sirotkę po carze Godunowie. Obiecuje uroczej dziewczynie złote góry, ale z obietnic wiele nie wyniknie.
Płonie, płonie ten świat
Spektakl, grany nie w budynku teatralnym, ale na Scenie na Nowym Świecie, zaaranżowanej trafnie przez Małgorzatę Bulandę, zaczyna się sceną, od której widzowi zaczyna być gorąco. Płonie ogień i już wiemy, że ognia w tym przedstawieniu będzie mnóstwo. Ogniste temperamenty mają wszyscy uczestnicy wydarzeń, zaczynając od nieokrzesanych kniaziów po „naszych” możnowładców. I w ogniu ich emocji spalą się plany, marzenia, a cała historia skończy się śmiercią i tragedią. Jacek Głomb nie jątrzy narodowych stereotypów. Postawił na portret stosunków społecznych i pokazanie ludzkich, mimo upływu czasu niezmiennych ambicji. Aktorsko to bardzo zespołowe przedstawienie. Nie sposób nie docenić Alberta Pyśka w roli Cara Dymitra Joannowicza – brawo za sprawność fizyczną i miłosną scenę z Xenią (subtelna Magda Skiba). Bardzo dobrze wypadli Kniaziowie Wielkoradcy dookoła cara, a z nich najlepszy był Paweł Wolak jako Wasyl Joannowicz Szujski. Grozę przyniosła Anita Poddębniak jako Matka Praksedia, Małgorzata Patryn w roli Maryny była wyjątkowo przekonująca.
Dyskretny urok Kormoranów
Grana na żywo muzyka Kormoranów (Jacek „Tuńczyk” Fedorowicz, Piotr „Blusmen” Jankowski, Krzysztof „Konik” Konieczny, Artur „Gaja” Krawczyk) to strzał w dziesiątkę. Ci teatralni profesjonaliści wiedzą, kiedy zagrać głośno, a kiedy dyskretnie podkreślić akcję. Sprawdzili się w stu procentach. Spektakl to gorąca, prawdziwa „klasyka żywa”. Znakomity.
Adolf Nowaczyński, „Car Samozwaniec, czyli polskie na Moskwie gody”, adaptacja: Robert Urbański, reżyseria: Jacek Głomb, scenografia i kostiumy: Małgorzata Bulanda, ruch sceniczny: Witold Jurewicz. Premiera 30 sierpnia w legnickim Teatrze im. Modrzejewskiej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?