- Procedura postępowania jest taka sama, niezależnie od mutacji – mówi portalowi GazetaWroclawska.pl Małgorzata Odrowąż – Mieszkowska z wojewódzkiej stacji sanepidu we Wrocławiu. - Sposób leczenia też jest taki sam. To ta sama choroba, wywoływania przez ten sam wirus.
Było tak. W pierwszych dniach stycznia, po decyzji o powrocie do szkół klas I - III, w całej Polsce przeprowadzano przesiewowe badania nauczycieli. U jednej z wrocławskich nauczycielek 11 stycznia ujawniono zakażenie koronawirusem. Kobieta nie miała żadnych objawów. Przeprowadzono więc rutynowe „dochodzenie epidemiologiczne”, na kwarantannę skierowano najbliższych kobiety i to wszystko.
Przeczytaj u nas
Dopiero po kilku dniach Małopolskie Centrum Biotechnologii z Krakowa poprosiło sanepid o wymazy pobrane od osób, u których stwierdzono zakażenie. Były potrzebne właśnie do sekwencjonowania genomu, czyli badania tego z jaką mutacją mamy do czynienia. Właśnie tak okazało się, że kobieta jest zakażona groźnym, brytyjskim wariantem wirusa. Ogłoszono to dopiero 27 stycznia, a więc dwa tygodnie po pierwszym badaniu. Nauczycielka dawno już zdążyła wyzdrowieć.
Kogo zdążyła w tym czasie zarazić? Z iloma osobami i gdzie mogła się kontaktować? Sanepid tego nie wie.
Dopiero gdy kobieta była już zdrowa, pracownicy wrocławskiego sanepidu sprawdzili czy wyjeżdżała z Polski, ewentualnie czy miała kontakt z kimś kto był poza granicami. Okazało się, że nie. A więc z całą pewnością wirusem zaraziła się w Polsce, zapewne we Wrocławiu. Ale żadnych innych dochodzeń ani badań nie prowadzono. Sanepid nie został też poproszony o kolejne wymazy.
Wiemy więc, że „brytyjska mutacja” jest już w Polsce. Nie wiemy skąd się wzięła, kiedy tu dotarła i jak bardzo jest rozpowszechniona. Nie wiemy głównie dlatego, że rząd dopiero niedawno zlecił badanie wybranych próbek pod kątem konkretnej mutacji. Badania takie od dawna prowadzą np. Niemczy czy Czechy i właśnie z powodu ich niepokojących wyników znacznie zaostrzyły u siebie reżim sanitarny i wprowadziły jeszcze poważniejsze lockdowny.
Przeczytaj u nas
To właśnie ta mutacja sprawiła, że polski rząd nie chce bardziej luzować restrykcji. Co więcej. Mutację, która dziś nazywana jest brytyjską, naukowcy opisali już latem ubiegłego roku. W grudniu władze Wielkiej Brytanii zaalarmowały, że jest groźna, bo bardziej zaraźliwa (choć nie powoduje poważniejszych objawów chorobowych). Ale to właśnie z jej powodu więcej też osób trafia do szpitali i umiera.
Zwykłe testy, wykonywane codziennie u podejrzanych o zakażenie, nie dają odpowiedzi na pytanie, którą mutacją jesteśmy zakażeni. Do tego potrzebne są badania genetyczne. Takie wykonuje na przykład wrocławski instytut Polskiej Akademii Nauk. W tamtym roku nasi naukowcy przeprowadzili genetyczne badania na niewielkiej liczbie próbek koronawirusa. Ale tylko dlatego, że dostali na to grant od prywatnej firmy.
- Dostaliście od rządu jakieś pieniądze na badania genetyczne, które miałyby ustalić jak bardzo rozpowszechniona jest brytyjska mutacja?
- Staramy się – mówi nam profesor Andrzej Gamian dyrektor wrocławskiego Instytutu Terapii Doświadczalnej PAN.
Przeczytaj u nas
Tylko, że o groźnej „brytyjskiej mutacji” świat usłyszał w grudniu. Przeszło miesiąc temu wypytywaliśmy o nią wrocławskich naukowców po raz pierwszy. Było to zaraz po tym, gdy rząd wstrzymał loty pomiędzy Polską a Wielką Brytanią. Właśnie z obaw przed nową odmianą patogenu.
Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?