Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bandzior z szóstej klasy. Dziecko czy przestępca?

Małgorzata Moczulska
rys. Małgorzata Łazarek
Na Mazurach dzieci włamały się do lodziarni, by do woli najeść się lodów. W Świdnicy dwóch nastolatków ukradło 70 jajek niespodzianek, bo byli fanami zabawek, które kryją się w środku. Śmieszne? Dla wielu tak. Gorzej, gdy te dzieci strzelają do przechodniów albo każą koledze jeść psią karmę. Kto wtedy powie: To jeszcze dzieci? - pisze Małgorzata Moczulska

To była wiadomość dnia - siedmioro dzieci włamało się do lodziarni na Mazurach. Miały od 9 do 13 lat. Przez prawie godzinę beztrosko bawiły się, jedząc słodycze i lody. Kiedy w okienku pojawił się nieświadomy niczego klient, nie straciły odwagi. Dwoje najstarszych, udając dzieci właściciela, sprzedało mu lody, tyle że po dwukrotnie wyższej cenie. I tu ta zabawna opowieść "z jajem" się kończy. Nasze urocze dzieci, wychodząc z lodziarni, ukradły z kasy 600 zł. Poszły je wydać na papierosy i hamburgery. Resztą się podzieliły i zadowolone z siebie wróciły do domu.

Wpadły, bo mama jednego z nich znalazła u syna w kieszeni 50 zł. Zapytała pociechę, skąd ma tyle pieniędzy, a kiedy ten nie chciał powiedzieć, zadzwoniła na policję. Dopiero na komisariacie syn opowiedział, co wraz z kolegami robił w piątkowy wieczór. Staną przed sądem rodzinnym i nieletnich. Co im grozi? Niewiele, bo przecież to jeszcze jeszcze dzieci... Sąd najpewniej udzieli im tylko upomnienia.

Podobna kara spotkała dwóch 15-latków ze Świdnicy, który w ubiegłym roku włamali się do sklepu spożywczego w centrum miasta i ukradli stamtąd 70 jajek niespodzianek. Jak tłumaczyli policjantom, byli fanami zabawek, które jajka skrywają w środku. Jeden z nich je nawet kolekcjonuje, a nie stać ich było na zakup łakoci. Tyle że, jak się potem okazało, ci sami przedsiębiorczy chłopcy kilka dni wcześniej włamali się do innego sklepu i ukradli czekolady i bomboniery warte prawie tysiąc złotych. Większość zjedli, resztę sprzedali na podwórku po okazyjnej cenie.

Jeszcze dziwniejsze zdarzenie miało miejsce kilka dni temu w Świnoujściu. W niedzielne popołudnie funkcjonariusze otrzymali zgłoszenie, że przy jednym z bloków doszło do kradzieży. O zdarzeniu poinformował 7--letni chłopiec, dzwoniąc pod nr 112. Zażądał interwencji, bo kolega, z którym bawił się w piaskownicy, ukradł mu pistolet i uciekł z nim do domu.
Na miejsce wysłano patrol, ale w międzyczasie mały złodziej wystraszył się aresztowania, pistolet oddał, a poszkodowanego kolegę przeprosił.

Więcej na kolejnej stronie
Nie zawsze jednak jest tak zabawnie i kończy się happy endem. W ubiegłym roku trójka nastolatków ze Świdnicy, w wie-ku od 13 do 15 lat, okradła magazyn zakładów Diora, a łupy sprzedała paserowi. Wśród nich była 14-letnia dziewczynka. Dzieciaki planowały skok od kilku tygodni. Znalazły pasera i sposób wejścia nocą do zakładu. Dwa dni przed skokiem nastolatka wraz z kolegą okradli na ulicy chłopaka. Zerwali mu z głowy czapkę i bluzę, a kiedy ten się bronił, zaczęli mu grozić. Wszystko po to, by na skok ubrać się w nie swoje ciuchy. Jak opowiadali potem w komendzie, takie sposoby maskowania zauważyli w jednym z kryminalnych seriali i wydawało im się to świetnym sposobem na unikniecie zdemaskowania.
Jeśli kogoś szokuje wiek świdnickich rozbójników, to pewnie nie słyszał informacji o tym, jak kilka miesięcy temu słupska policja rozbiła najprawdopodobniej najmłodszy w Polsce gang małoletnich przestępców. 10-, 12- i 13-latek napadali w centrum miasta na kobiety. Ich ofiarami były zawsze panie w starszym wieku. Między innymi zaatakowali 74-latkę, kradnąc jej torebkę, a chwilę później napadli inną panią, używając do tego gazu łzawiącego. Tak się rozochocili, że gdy tylko wydali w galerii handlowej ukradzione pieniądze, natychmiast zaatakowali po raz kolejny. Nie wiedzieli jednak, że tym razem obserwują ich kamery monitoringu miejskiego. Młodzi przestępcy wyznali, że napadali na kobiety, bo brakowało im pieniędzy na własne wydatki.

Na Śląsku w lutym tego roku ochrona w supermarkecie ujęła dwóch chłopców w wieku 9 i 10 lat, którzy ukradli zabawki ze sklepowe półki. Klocki i samochody zapakowali do tornistrów i zamierzali wyjść ze sklepu, nie płacąc za nie.
Jak wyjaśnia psycholog Marek Gawroń, przestępczość wśród nieletnich rośnie, bo życie wokół jest coraz bardziej brutalne i konsumpcyjne. Liczy się to, jaki kto ma telefon, buty, czy stać go na zakupy. Dlatego najczęściej problem dotyczy dzieci i młodzieży z biednych rodzin. Oni nie mają tego, co rówieśnicy, czują się gorsi, więc kradną czy napadają, by ich też było stać na jakieś drogie gadżety.

- Dzieci nie mają wzorców w domu, bo rodzice często nie mają dla nich czasu. Poza domem autorytetów też brakuje. Kiedyś była to szkoła czy Kościół. Dziś młodych ludzi wychowuje ulica, a ta podpowiada: łatwiej kogoś pobić i mu zabrać niż uczyć się kilka lat czy pracować - mówi Marek Gawroń.

Z takiego założenia wychodził właśnie 15-letni Adam z Dzierżoniowa, który przez ponad rok terroryzował miasto.
- Wydawałoby się, że to jeszcze dziecko, ale to jest zwykły bandzior - tłumaczyli nam anonimowo mieszkańcy. Bali się przedstawiać, bo - jak mówili - nie chcą mieć kłopotów. Opowiadali, że aby zostać wulgarnie zwyzywanym na ulicy, wystarczy spojrzeć w jego stronę. Sąsiadce, która zwróciła uwagę na jego wulgarne odzywki, nasi-kał do wózka, w którym spało jej malutkie dziecko.

Chłopak w ciągu roku popełnił prawie 40 różnych wykroczeń. Zawsze w czasie ucieczki z ośrodka wychowawczego, w którym sąd rodzinny umieścił go już wcześniej. W tym czasie policja aż 10 razy nakazem sądu odwoziła go do takich placówek, skąd po kilku dniach chłopak znów uciekał, a zanim go ponownie zatrzymano, mijały tygodnie. W tym czasie robił, co chciał - zniszczył kilka nowych przystankowych wiat, włamywał się do mieszkań i altanek, spalił nowo wybudowany dom jednorodzinny. Notorycznie wdawał się również w bójki i kradł.
W końcu sąd zdecydował, że 15-latek trafi do zamkniętego zakładu poprawczego. To jednak najwyższa kara, jaką sąd stosuje. Najczęściej sędziowie udzielają rodzicom upomnienia, stosują dozór kuratora. Dla wielu to żadna kara. Czują się bezkarni.

Przyznają to, choć nie wprost, sami sędziowie.
- Część tych, którzy do nas trafiają, to osoby, które znamy, bo stają przed nami nie pierwszy raz - mówi sędzia Krystyna Frączkiewicz z wydziału rodzinnego i nieletnich w Wałbrzychu.
Ostatni raport Najwyższej Izby Kontroli pokazuje, że polski system resocjalizacji nieletnich zawiódł, bo aż 60 proc. wychowanków wraca na drogę przestępstwa. Dlatego - jak mówią fachowcy - trzeba usprawnić proces resocjalizacji. Za mało jest dziś w ośrodkach wykwalifikowanej kadry, a za dużo młodych ludzi, co utrudnia pracę. Dodatkowo do ośrodków trafiają bardzo różni ludzie, w rożnym stopniu zdemoralizowania i ci gorsi ciągną w dół tych lepszych.
A to konieczne, bo powszech-ne wręcz staje się znęcanie nad słabszymi. Nastoletnie dzieci bywają tak okrutne, że włos się na głowie jeży nawet doświadczonym śledczym.
17-letni dziś Patryk z powiatu kłodzkiego dobrze to wie. Trzy lata temu koledzy z podwórka zgotowali mu horror, którego nie zapomni do końca życia. 15-latkowie zaprosili go do domu jednego z nich. Zamknęli drzwi na klucz i znęcali się nad nim.
Najpierw kazali mu wypić przyprawę go zup. Patryk zamoczył usta w "magi", aż go od słoności zatrzepało, odłożył więc butelkę i powiedział cicho, że tego nie zrobi. Któryś z oprawców wpadł więc na pomysł, żeby w takim razie zjadł jedzenie z miski dla psa. Chłopak nie chciał, dostał kijem od miotły po nogach i po plecach. Bolało. Usiadł więc przy stole i zaczął wkładać do ust kawałki suchej karmy. Zrobiło mu się niedobrze, prosił, by przestali. Ale oni dopiero się rozkręcali. W pewnym momencie przynieśli na szufelce psie odchody. Podsunęli chłopakowi pod twarz i zażądali, by je zjadł. Patryk zaczął płakać. Błagał, by dali mu spokój.

- A może cię rozcwelimy, co? - rzucił nagle jeden z nich.
Patryk został rzucony na łóżko. Oprawcy zaczęli z niego ściągać spodnie. Zaśmiewając się, robili zdjęcia telefonem komórkowym. Szydzili z niego przez cały czas, mówili, że wszyscy zobaczą, jaką jest ciotą. Przestali dopiero, kiedy chłopakowi zaczęła lecieć krew w nosa. To ich otrzeźwiło. W sądzie nie czuli powagi sytuacji. Tłumaczyli, że to dla zabawy, że nie chcieli chłopakowi zrobić krzywdy. - Chodziło o to, by to nagrać i wrzucić na YouTube - powiedział jeden z nich.
Podobnie tłumaczyli się uczestniczy ustawki pod Radomiem. Na krótkim filmie nagranym telefonem komórkowym widać drastyczne sceny - bi-jatykę między chłopakiem a dziewczyną. Mają po kilkanaście lat. Nastoletni widzowie śmieją się, zagrzewają do walki, rzucają przekleństwa. Pod filmem, zanim na żądanie policji usunięto go z serwera, znalazły się tysiące komentarzy.

Bo młodzież, co podkreślają psychologowie, coraz powszechniej żyje w internecie, a swoją wartość buduje tym, ile ma lajków pod zdjęciem na portalach społecznościowych albo ile razy wyświetlono ich film ma YouTube.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska