18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podnoszenie ciężarów i nie tylko, czyli prezesa Kołeckiego życiowy alfabet

Wojciech Koerber
Szymon Kołecki podczas czerwcowej konferencji prasowej, na której przedstawiono Wrocław jako gospodarza tegorocznych MŚ w podnoszeniu ciężarów.
Szymon Kołecki podczas czerwcowej konferencji prasowej, na której przedstawiono Wrocław jako gospodarza tegorocznych MŚ w podnoszeniu ciężarów. Tomasz Hołod
Szymon Kołecki, 32 lata, dwukrotny wicemistrz olimpijski, dwukrotny wicemistrz świata, pięciokrotny mistrz Europy, obecnie prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów i organizator tegorocznych MŚ. Wiele za nim i pewnie jeszcze więcej przed nim. Typ do bólu ambitny. Kiedy urodzi się jego czwarte dziecko? Jak dba o formę? Co chciałby robić w przyszłości? Kto mu ciąży na związkowej liście płac? Kogo nazwano Kontuzjuszem? Wszystko, i nie tylko, poniżej.

A – jak Akakios Kakiasvilis, wcześniej Kakhi Kakhiashvili, Greg gruzińskiego pochodzenia, bliski kolega. Też pracował z moim trenerem, Iwanem Grukurowem, więc przed igrzyskami w Sydney wiedziałem o nim wszystko. Dlaczego zabrał mi tam złoto? On wtedy dźwigał na swoim normalnym poziomie, może nawet ciut niższym, po prostu ja powinienem zrobić więcej. Sięgnął wtedy po swoje trzecie olimpijskie złoto, choć mogło być czwarte. Na sprawdzianie przed igrzyskami 1988 roku – podczas zgrupowania kadry ZSRR – zaliczył 15 kg więcej niż rywal, ale to rywala wysłano do Seulu. Kaki usłyszał wtedy, że jest jeszcze młody (19 lat) i ma czas. Pojawi się na MŚ we Wrocławiu (20-27.10, Hala Ludowa) jako członek ekipy gruzińskiej, zresztą został przez nas zaproszony.

B – jak brak złotego medalu olimpijskiego. Czy to mnie prześladuje? Nie, to złe słowo. To jest po prostu coś, co było we mnie wpisane i powinno zostać zrealizowane. Tego już się nie da naprawić. Chyba że zacznę strzelać (słusznie – najstarszy medalista olimpijski to strzelec właśnie, Szwed Oscar Swahn, w 1908 roku w Londynie jako 61-latek wystrzelał dwa złota i brąz, a w 1920 roku w Antwerpii, mając 73 lata i długą siwą brodę sięgającą niemal pasa, pożegnał się z igrzyskami srebrnym krążkiem - WoK)

C – jak Ciechanów i tamtejszy ośrodek przygotowań olimpijskich. 4 marca 1996 roku - wtedy właśnie do tego ośrodka trafiłem, jako 15-latek. Że do wielu spraw szybko dojrzewałem? Pewnie tak, jako 19-latek byłem wicemistrzem olimpijskim, syn urodził się rok później, pierwszą siłownię otworzyłem w wieku 25 lat, a w dwa lata potem otworzyłem sklep jubilerski. W czwartek może się mi się urodzić czwarte dziecko, córeczka. Poprosiłem tylko żonę, by wytrzymała do godz. 18, bym zdążył wrócić do Ciechanowa z Wrocławia. Imię? Będzie Magda. Albo Aneta. Nie wiem, mamy jeszcze trochę czasu. A są już Daniel (najstarszy, 12 lat), Agata i Aleksandra.

D – jak Dołęgowie, choć pierwszy przyszedł mi na myśl Dolny Śląsk. Niech będą jednak bracia Robert, Marcin i Daniel – każdy chłop powyżej 100 kg, wszyscy dźwigają, z dwoma najstarszymi ćwiczyłem. Obaj bardzo pracowici, w odróżnieniu od Daniela, najbardziej leniwego. Ale Marcin i Robert są stworzeni do ciężkiej pracy. Myślę, że mimo tego, co wielu sądzi po londyńskich igrzyskach, z całej trójki najmocniejszą głowę ma Marcin i udowodni to na igrzyskach w Rio. A wcześniej na MŚ we Wrocławiu. Wracam jeszcze do Dolnego Śląska. To pierwsze 15 lat mojego życia. Bardziej niż z Wrocławiem jestem związany z Dolnym Śląskiem, tzn. z regionem. Duży sentyment. Zawsze dobrze mi się tam wraca i ciężko wyjeżdża. Zwłaszcza z rodzinnego Wierzbna. No i syn Daniel. Gdy się urodził, to już byłem spełniony, jeśli chodzi o dzieci. Bo miałem syna. Wychowuje się w sporcie, dźwiga, jest zawodnikiem KS-u Ciechan Ciechanów. Ostatnio się ucieszył, że igrzyska 2020 roku będą w Tokio. Bo on uwielbia Tokio, więc jest zadowolony, że pojedzie do miejsca, które mu się podoba. Będzie miał wówczas 19 lat, więc może pojedzie.

E – jak elita. Nie chodzi o kabaret, lecz o elitę sportową. Moim celem zawsze było w takiej elicie się znaleźć, ale się nie udało. Dla mnie pod tym słowem kryją się ci, którzy trzykrotnie sięgnęli po olimpijskie złoto: Pyrros Dimas, Kakiasvilis, Naim Süleymanoğlu i Halil Mutlu. Dwukrotni mistrzowie olimpijscy, z Baszanowskim, to też elita. Nawet pojedynczy mistrzowie. Ale liczy się tylko złoto olimpijskie.

F - jak forma. Staram się ćwiczyć cztery razy w tygodniu. To krótkie treningi, po godzinie, bo czasu mało. Ale bez treningu się nie da, wpływa na lepsze samopoczucie. To uzależnienie, które bardzo lubię, a które na szczęście mi nie szkodzi. W listopadzie, po MŚ, bardziej się skupię na przygotowaniach do imprezy, która odbywa się w moim klubie fitness w Ciechanowie. 7 grudnia chłopaki organizują mistrzostwa w wyciskaniu sztangi leżąc. Na razie jest słabiutko, 170 kg nie przekraczam. Kluczowy będzie listopad.

G – jak Grikurow. Iwan. Trener. Gdy miałem 15 lat, zacząłem z nim trenować, choć w tych początkach dźwigałem też pod okiem Zygmunta Smalcerza. Mieliśmy z trenerem Grikurowem dwuletnią przerwę (1999-2000), a całe nieszczęście polega na tym, że większość czasu, który przy nim spędziłem, znaczona była kontuzją grzbietu. Od 2001 do 2006 roku ciągnęło się pasmo problemów z plecami. Może dziewięć miesięcy było OK. Życiową formę miałem na ME do lat 20 w Spale (1998) i mniej więcej wtedy właśnie mogliśmy normalnie popracować. 237 kg nie podrzuciłem minimalnie, ważąc 96 kg.

H – jak historia (w 2008 roku Kołecki wygrał zorganizowany przez TVP Wielki Test z Historii, pokonując polityków, artystów etc.). Kilka takich książek przeczytałem, ale specjalistą nie jestem, z pewnością mógłbym się wyłożyć na paru wręcz podstawowych rzeczach. Interesuje mnie I i II wojna światowa oraz lata 80., czas komuny, z punktu widzenia konfidentów i służby bezpieczeństwa. To strasznie ciekawe, zgłębiać historię takich ludzi i dowiedzieć się, kim musieli być, by wykonywać swoje obowiązki, niektórzy nawet z pasją. Może nie rozpoznaję ludzi, ale nie spotykam w swoim otoczeniu takich, którzy byliby zdolni torturować, zamykać.

I – jak Iljin. Jedna z największych gwiazd nie tylko podnoszenia ciężarów, ale całego sportu. W Londynie wygrał z wynikiem 418 kg (kat. 94), podczas gdy najlepszy w wyższej kategorii zaliczył 412 kg. No ale w Londynie chłopcy ze 105 mieli szczęście, bo okazała się najsłabsza. W Pekinie zrobił wszystko, bym mógł zdobyć olimpijskie złoto. Przy rwaniu 180 kg rozluźnił się i doznał kontuzji łokcia, pewnie w konsekwencji tego nie zaliczył pierwszej próby w podrzucie. W końcu podrzucił 226, a ja musiałem 228 i wydawało mi się, że będzie dobrze. Ale nie było. Po tych igrzyskach Ilja został pchnięty nożem w okolice serca na weselu, jednak szybko z tego wyszedł. W oficjalnych składach na wrocławskie MŚ pojawił się jako trener kazachskiej ekipy. Nie wiem kogo trenuje, bo teraz siedzi w Londynie i uczy się języka. Dzwoniłem do niego trzy miesiące temu, obiecał wtedy, że będzie naszym gościem.

J – jak Jędra, wiceprezes związku, nie może być inaczej. Dołeczki na uśmiechniętych policzkach. Krasnal Sztangista, który 15 października zostanie odsłonięty przy Hali Ludowej, w ramach promocji imprezy, będzie miał takie właśnie dołeczki. Parę ładnych lat razem na zgrupowaniach, wspólne starty. Czy za trzy lata zastąpi mnie na stołku szefa PZPC? W ogóle się dziś na tym nie skupiam. Ale jeśli ktoś by mnie zapytał, czy Mariusz taką funkcję mógłby pełnić, to bez cienia wątpliwości odpowiem – tak, mógłby.

K – jak kontuzje. Mój brat Sylwek dostał ostatnio ksywę Kontuzjusz. W tym roku załapał już jakiś uraz, a i w poprzednim też. Wielu swoich kontuzji mogłem się ustrzec, wszystkie są efektem złego treningu lub złego odżywania. Moja budowa anatomiczna nie miała jakichś wad w stosunku do tego, co robiłem. Gdybym to robił dobrze i odpowiednio trenował, to większość urazów nie powinna mieć miejsca. Weźmy choćby moją fatalną w skutkach operację kolana z 2008 roku. Gdybym zgłębił temat analitycznie, poświęcił na to kilka godzin, to bym wiedział, jak się ustrzec rzeczy, które później miały miejsce. Po części jest to wina ludzi, którzy nie zwracali uwagi na naszą edukację. Byliśmy maszynkami do robienia medali. Zwłaszcza ja.

L – jak La Coruna. W 1999 roku zdobyłem tam mistrzostwo Europy. Jeśli dobrze pamiętam, startowałem dokładnie w rocznicę ślubu moich rodziców. I jeden jedyny raz wygrałem wtedy z Kakiasvilisem. Dwa razy z nim przegrałem, a raz się wycofał, w Sofii. Myślę, że wtedy stchórzył. Mówił, że jest trochę przeziębiony, ale nie był w formie. Ja natomiast po tygodniowej kuracji antybiotykowej też byłem dosyć mocno rozluźniony. Ledwo podrzuciłem 232, a tydzień wcześniej podchodziłem do 240.

Ł - jak łódka. Kaczuszka na Odrze, którą będę musiał popłynąć pod prąd, jeśli na MŚ we Wrocławiu nie zdobędziemy trzech medali. Taki poszedł zakład z wiceprezesem Jędrą. Jak się wjeżdża na Most Zwierzyniecki, jadąc do Hali Ludowej, to ta kaczuszka stoi po prawej stronie. I ja być może będę musiał ją zapierniczać pod prąd. Po prostu Mariusz martwił się raz, co to będzie na naszych mistrzostwach, więc uspokoiłem go i zadeklarowałem, że wyjdą trzy medale. Za każdym razem gdy przejeżdżamy teraz przez ten most, on włącza prawy kierunkowskaz i się śmieje. Bym zwrócił uwagę, że łódeczka stoi (ostatnio, mając już wiedzę o zakładzie, sami tam spojrzeliśmy i rzeczywiście stał... łabądek, pewnie to o niego chodzi – WoK).

M – jak mistrzostwo olimpijskie. Zresztą do tego hasła pasuje więcej literek. N jak niezdobyty medal albo w jak wielkie nadzieje na medal. To był po prostu cel, reszta się w ogóle nie liczyła. Oddałbym wszystkie swoje medale za jeden złoty. Olimpijski. W sporcie nic innego nie ma znaczenia. No, może poza rekordami świata. Mój rekord świata w podrzucie (232) zabrał jednak w Londynie Ilja (233). Zostały za to moje rekordy juniorskie.

N – jak Naim Süleymanoğlu. Mój idol z dawnych lat. Gdy byłem dzieckiem i zacząłem dźwigać, tylko to nazwisko znałem, jeśli chodzi o sztangistów. Nawet kilka razy się nim posłużyłem. Kłócąc się z trenerem, pytałem, czy Süleymanoğlu też musiał to robić. I trener złapał mnie na tym, że nie wiem nawet, jak ten Süleymanoğlu wygląda. Że znam tylko nazwisko tego wybitnego sportowca.

O – jak ojciec, Leszek. On mnie zaprowadził na salę, był trenerem w klubie, wcześniej sam dźwigał. Choć początkowo systematycznie ciężarami się nie zajmowałem. Trenowałem też akrobatykę i gimnastykę, cały ogólnorozwój. Zawsze był przy mnie przez pierwsze lata, wspierał. Teraz ma telewizję internetową, nagrywa zawody. Czy dostał ode mnie koncesję na kręcenie wrocławskich MŚ? My, jako związek, to nagrywanie mu zlecamy. Będzie kręcił grupy B, C i D, którymi nikt się nie zajmuje, a kibice i znajomi zawodników z wielu krajów chcieliby na pewno tę rywalizację obejrzeć. Grupy A są objęte specjalnymi obostrzeniami.

P – jak przegrane igrzyska, jeśli miałbym być monotematyczny. W ogóle przegrana kariera, bo za taki właśnie czas uważam okres, w którym uprawiałem sport. Okres niespełniony i niewykorzystany. P jak polityka? Można się dzięki niej wiele nauczyć, ale na razie mnie nie interesuje. Przyszłość? Nie mam konkretnych planów, choć mam kilka p jak propozycji. Na razie jestem jednak skupiony na p jak pracy w związku. Ale chciałbym robić w przyszłości pieniądze. Mam jakieś związki z mediami, lecz myślę raczej o swoim biznesie. Brzmi grubo, choć nie porywam się na nie wiadomo co. Jest po prostu kilka dziedzin, w których potrafię się poruszać i zarobić na w miarę wygodne życie.

R – jak rekordy. Dla mnie, gdy trenowałem, liczyły się dwa – w liczbie zdobytych złotych medali olimpijskich i rekordy świata. Nie wszystko się udało, w seniorach był ten jeden rekord (232 w podrzucie), ale to zawsze coś. Na szczęście tych juniorskich wyszło z 15. Ale prawdziwych – tylko jeden.

S – jak supersiła, superforma. Albo srebro, czyli... przegrane igrzyska. Szewczyk (Ryszard, trener kadry)? Nie przychodzi mi do głowy w pierwszej kolejności. Start, srebro, Sydney, spartolone zawody – można to ująć w jednym zdaniu. I Szewczyka też w nie zmieścić (śmiech).

T – jak talent, może być. Talent talentem, ale w sporcie liczy się ciężka praca. Talent jest podstawą, lecz w pojedynkę niczego on nie zwojuje. Ci najbardziej utalentowani z reguły są najmniej pracowici. Nie mogę powiedzieć, że byłem beztalenciem, bo to nieprawda, ale wykonywałem więcej pracy niż moi koledzy i to zdecydowało o tym, co zdobyłem.

U – unikalne wyniki może. Albo unikanie kontroli trenera Szewczyka. Na obozy to zawsze ja woziłem ekipę. I też przywoziłem, zawsze za kółkiem. Cisza nocna obowiązywała od godz. 22, nie można było wychodzić z pokoju. A to się nie zawsze udawało. Jeśli przebywasz na zgrupowaniu kilka tygodni, to trzeba w końcu wyjść, odprężyć się. Oka trenera należało wtedy unikać. Ale działo się to niezwykle rzadko.

W – jak waga. Zawsze ją musiałem trzymać (kat. 94 kg), trochę zbijać. Ale nie było to męczące. W ostatnich latach dźwigania, gdy już poszerzyłem wiedzę i podniosłem samoświadomość, obywało się bez słodyczy. Wiedziałem, że korzystam z lepszych rzeczy. Mistrz olimpijski Adrian Zieliński we Wrocławiu po raz ostatni wystąpi w kat. 85 kg. Mocno ją kontroluje, ale jest 5-6 kg nadwagi. Adrian ma 24 lata, dojrzał, stał się mężczyzną i ciężko jest pozostać w swojej juniorskiej kategorii. 94 powinno być jego kategorią naturalną, choć jak znam Adriana – i z tego, co widzę – to też się może naturalnie nie mieścić. Ale zbić 2-3 kg to już nie problem.

Z – jak Zieliński albo Zygmunt Wasiela? W jednym akapicie nie mieszałbym Adriana z byłym prezesem związku. Do dziś mam go na liście płac i męczy nas tymi swoimi zwolnieniami. Z jak zwycięstwa. Już nie te, których nie odniosłem, lecz te, które odniosą we Wrocławiu nasi reprezentanci. Liczę na takie dwa, to plan maksimum. Nie można jednak tak stawiać sprawy przed zawodnikiem, że ma być złoto.

Ż – jak żona Magdalena? Oczywiście. Na końcu, ale jest najważniejsza. Te wszystkie wcześniejsze literki to dzięki niej. Cechuje ją wyrozumiałość, bo w domu jestem tylko gościem. I cały ten dom w Ciechanowie na jej głowie. Ona go prowadzi, a ja mam pewność i spokój, że wszystko będzie dobrze zrobione. Nasze dzieci? To czwarte będzie ostatnie. Już wystarczy.

Z alfabetu przepytał Wojciech Koerber

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska