Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzy mi się cotygodniowy paraliż miasta

Jacek Antczak
fot. Paweł Relikowski
Rok temu, dokładnie o tej porze naraziłem się na gniew niektórych internautów, przyznając, że "to ja zablokowałem miasto" w dniu wrocławskiego maratonu. Tym razem nie biegłem (dopingowałem), ale chętnie znów przyjmę wszelkie zarzuty o "sparaliżowanym mieście", do którego doprowadziło 10 tysięcy osób uczestniczących w maratonie i imprezach towarzyszących.

Ba, z radością mogę nawet wzmocnić to oburzenie, bo uważam, że trzeba częściej i mocniej "blokować i paraliżować" Wrocław tego typu imprezami. Uważam nawet, że władze zbyt mało inwestują (czytaj: przeznaczają zbyt mało pieniędzy) na masowe imprezy sportowe i rekreacyjne. Marzą mi się we Wrocławiu "blokady miasta", do jakich dochodzi w Berlinie, Paryżu, Londynie (po 40 tysięcy uczestników maratonu i około pół miliona dopingujących), bo na "blokadę" typu Oresund Broloppet - półmaraton po moście łączącym Kopenhagę i Malmö, w którym bierze udział 60 tysięcy uczestników, nie ma co liczyć.

Dziś każde szanujące się miasto w Europie ma swój maraton, półmaraton i jeszcze bieg na 10 kilometrów. To już nie jest prestiż, to konieczność. Bieganie jest najmodniejszą na świecie formą rekreacji, a dla każdego, kto na co dzień "truchta" po parkach, ukoronowaniem tego joggingu jest bieg uliczny, połączony z imprezami artystycznymi, sportowymi, charytatywnymi, które bawią i angażują lokalne społeczności . To jest właśnie życie miasta. Internetowi malkontenci żyją na niby, nawet jeśli rzeczywiście w niedzielę przez godzinę stali w korku. Co tydzień przez wiele małych, średnich i wielkich europejskich miast nie można przejechać. "Rządzą" w nich biegacze uczestniczący w masowych imprezach w centrach miast. Tyle że tam nikomu nie przychodzi do głowy, żeby maraton nazywać "paraliżem miasta". To jest święto!

Bo miasto to nie jest układ ulic i skrzyżowań obudowanych architekturą. A społeczność miejska to nie jest inżynieria ruchu. Nie ma także miast, które komunikacyjnie nie nadają się do organizacji maratonu. Że przez takie biegi raz w roku tworzą się korki i ktoś niezbyt ogarnięty spóźni się do pracy, bo zapomniał, że będą utrudnienia? No i co z tego. Jak pada deszcz, też się tworzą, a jak tramwaj się zepsuje, też się spóźni. Marzy mi się miasto, w którym do takich korków będzie dochodzić co weekend. Bo jednocześnie mecz z Barceloną grają mistrzowie Polski w koszykówce, w drugiej części miasta piłkarze grają w Lidze Mistrzów z Arsenalem, gdzieś dalej rozgrywa się gigantyczne widowisko operowe, festiwal teatrów ulicznych dla dzieci, na kongres lekarzy przyjechało akurat tysiąc specjalistów, a na wystawę owczarków podhalańskich wszystkie owczarki z Podhala. Cud - sparaliżowane miasto, a żyje pełnią życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marzy mi się cotygodniowy paraliż miasta - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska