Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podpalił się na oczach 100 tysięcy widzów

Hanna Wieczorek
Jedno z niewielu zachowanych zdjęć zrobione w momencie, gdy Ryszard Siwiec się podpalił
Jedno z niewielu zachowanych zdjęć zrobione w momencie, gdy Ryszard Siwiec się podpalił fot. Instytut Pamięci Narodowej/wikipedia
Ryszard Siwiec na oczach 100 tysięcy widzów dokonał samospalenia w proteście przeciwko inwazji na Czechosłowację. Dramat przeszedł właściwie niezauważony – pisze Hanna Wieczorek

8 września 1968 roku Ryszard Siwiec przyjechał do Warszawy z Przemyśla. Dostał miejsce w delegacji kółek rolniczych na centralne dożynki w stolicy. W pociągu pisał list do żony: „Kochana Marysiu, nie płacz. Szkoda sił, a będą ci potrzebne. Jestem pewny, że to dla tej chwili żyłem 60 lat. Wybacz, nie można było inaczej. Po to, żeby nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność, ginę, a to mniejsze zło niż śmierć milionów. Nie przyjeżdżaj do Warszawy. Mnie już nikt nic nie pomoże. Dojeżdżamy do Warszawy, piszę w pociągu, dlatego krzywo. Jest mi tak dobrze, czuję spokój wewnętrzny jak nigdy w życiu”. Kilka godzin później Ryszard Siwiec, podczas centralnych dożynek, najpierw rozrzucił ulotki, potem oblał się rozpuszczalnikiem i podpalił. Płonął, stojąc. Krzyczał m.in.: „Niech żyje wolna Polska!”, „To jest okrzyk konającego, wolnego człowieka!”, „Nie ratujcie mnie, zobaczcie, co mam w teczce!”.

Warszawa, Stadion X-lecia, południe
Na reprezentacyjnym warszawskim stadionie (dzisiaj w tym miejscu stoi Stadion Narodowy) zebrało się blisko 100 tysięcy ludzi. Z całego kraju przyjechały delegacje, które miały wziąć udział w centralnych dożynkach. Na trybunie honorowej zasiedli dyplomaci, przedstawiciele najwyższych władz z Władysławem Gomułką na czele.
O godzinie 12.15 ludzie siedzący w XII sektorze (w pobliżu trybuny honorowej) się rozpierzchli. Mieszkanka Przemyśla: „To był zupełny przypadek, że się znalazłam na stadionie i nie bardzo śledziłam, co tam się działo, natomiast pamiętam, że był przepiękny dzień. Niebieskie niebo. Młodzież tańczyła, grała muzyka i nagle w sąsiednim sektorze wybuchł ogień, słup ognia. Ludzie zaczęli uciekać. Mówili: »Wódka, wódka się w facecie zapaliła«. Zobaczyłam tego człowieka. Wyrywał się innym mężczyznom, którzy próbowali go gasić. Bardzo szybko stał się nagi. Był potwornie poparzony”.

Milicjant: „Dostrzegłem płonącego mężczyznę. Dobiegłem do tego człowieka, stanął cały w ogniu. Zarzuciłem mu swoją marynarkę od tyłu na plecy. Nie wiem, ile to trwało, dwie sekundy, trzy, płomień został przytłumiony. Po zarzuceniu marynarki owionął mnie od spodu gorący płomień, odskoczyłem, zrywając ją z powrotem. Widziałem, że ten człowiek zmienia się jak kameleon. Płonął cały, kolory od fioletu po zieleń, wymachiwał rękoma”.

Ryszard Siwiec nie stracił przytomności. O własnych siłach, niezdarnie podtrzymywany pod ręce przez milicjantów, zszedł z trybun. Do szpitala zabrał go nieoznakowany samochód Służby Bezpieczeństwa. Zmarł 12 września w szpitalu praskim w Warszawie . Nie miał szans, by przeżyć. Poparzenia II i III stopnia obejmowały 85 procent powierzchni ciała.
Jeden z lekarzy wspominał, że pacjent: „Był przytomny, co zwróciło naszą uwagę, bo na ogół tacy pacjenci nie mają kontaktu psychicznego. Mimo wszystko potrafił wypowiadać się, odpowiadać na nasze pytania. Mimo naszych usilnych starań, zdawaliśmy sobie sprawę, że w tak ciężkim stanie nie będzie mógł długo przetrzymać. Zapadł mi w pamięć. Pacjent tak ciężko, tak rozlegle poparzony, który właściwie powinien umrzeć w ciągu kilku godzin, jednak przetrwał cztery dni”.
Żona przyjechała do Warszawy. Zdążyła pożegnać się z umierającym Ryszardem Siwcem: „Ciężko o tym mówić. Leżał cały przykryty, ręce obandażowane, tylko głowa zostawiona. Twarz miał osmaloną, jakby była ciemniejsza. Może więcej serca mogłam mu wtedy okazać, ale powiedziałam tylko: »Co ty zrobiłeś i jaki ból sobie zadałeś«. A lekarz mówi, że wizyta już skończona, żebym wyszła. To go pocałowałam w nogę i wyszłam. Powiedział: »Dasz sobie radę, jesteś dzielna«. Czyli przekreślał to, że będzie żył. Jeść nie chciał, tylko pić. Kwaśnego mleka bardzo chciał. Siedziałam i patrzyłam na niego. Był wtorek. Już nie męczyłam go żadną rozmową, bo widziałam, że nie ma na to siły. Po południu był już nieprzytomny. A o jedenastej w nocy oczy miał takie za mgłą. Chciałam siedzieć przy nim do rana i żałuje, że nie siedziałam. Położyłam się o wpół do drugiej. Mąż podobno zawołał głośno »Marysiu« i o wpół do drugiej zmarł”.

Pogrzeb Ryszarda Siwca odbył się w niedzielę, na przemyskim cmentarzu. Władze nie zgodziły się na pogrzeb w dzień powszechny. Bały się demonstracji. Klepsydry pozwolono rozlepić dopiero w sobotę wieczorem. Syn, Wit Siwiec, wspominał po latach: „Pamiętam pogrzeb – jak zdjęcie. (...) Ludzi było niesamowicie dużo. No, oczywiście było też bardzo dużo Służby Bezpieczeństwa”.
Protest Ryszarda Siwca w 1968 r. przeszedł właściwie niezauważony. Trzeba było 23 lat, by Polacy poznali jego historię. W 1991 r. Maciej Drygas nakręcił film o Ryszardzie Siwcu „Usłyszcie mój krzyk”.
Kim był Ryszard Siwiec?

Urodził się w 1909 r. w Dębicy. Studiował na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie , który ukończył z tytułem magistra filozofii. Po studiach podjął pracę w Urzędzie Skarbowym we Lwowie. W 1936 r. przeniósł się do Urzędu Skarbowego w Przemyślu. Zresztą właśnie w tym urzędzie poznał swoją żonę – Marię, która przyszła zapłacić zaległe podatki. Miał pięcioro dzieci. Córka, Elżbieta, studiowała we Wrocławiu.
Rodzina wspomina, że był humanistą, sportowcem (świetnie jeździł na nartach, w młodości grał w hokeja w drużynie „Czarnych” Lwów). W czasie wojny należał do AK. Po jej zakończeniu prowadził razem ze wspólnikiem wytwórnię wina. Po znacjonalizowaniu zakładu pracował w nim na stanowisku radcy prawnego i głównego księgowego. Aż do tragicznej śmierci. Mógł zostać nauczycielem, nie zgodził się. Powiedział, że nie będzie uczył bzdur. Przez wiele lat pisał na swojej prywatnej maszynie „Erica” ulotki, podpisywał je pseudonimem Jan Polak.

Decyzja o samospaleniu w proteście przeciw inwazji na Czechosłowację była przemyślana. Dzień przed podróżą udał się na zamek w Przemyślu i w towarzystwie dwójki przyjaciół nagrał na taśmę magnetofonową swoje przesłanie. 7 września rano pożegnał rodzinę. Wziął niedrogi zegarek syna, zostawił mu na pamiątkę swój, znacznie cenniejszy. Prze-słanie, kóre nagrał kończył, tak: „Usłyszcie mój krzyk! Krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie! Opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!”.
Kochana Marysiu, nie płacz

Jadąc do Warszawy Ryszard Siwiec napisał do żony pożegnalny list. Jednak Maria Siwiec dopiero po 22 latach przeczytała ostatnie słowa męża. Zachował się szyfrogram SB wyjaśniający tę sprawę: „9 września 1968 r. o godz. 9.40 do mieszkania Marii Siwiec w Przemyślu zgłosiła się Maria Tchórzewska, kóra chciała przekazać wymienionej list od męża, Ryszarda Siwca. Z uwagi na nieobecność ob. Siwiec w mieszkaniu, list ten pozostawiła w drzwiach mieszkania, który został przejęty przez SB”.

Hanna Wieczorek
Przy pisaniu tekstu korzystałam z publikacji „Całopalny” wydanej przez Ośrodek Karta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Podpalił się na oczach 100 tysięcy widzów - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska