Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fikcyjny komandos przed sądem. Gerard F. oszukiwał, że szkoli do pracy w ABW

T. Kozłowski, M. Rybak
Gerard F. snuł wizje zagranicznych kontraktów, udziału w misjach wojskowych i potrzebnej ojczyźnie służby w ABW/zdjęcie ilustracyjne
Gerard F. snuł wizje zagranicznych kontraktów, udziału w misjach wojskowych i potrzebnej ojczyźnie służby w ABW/zdjęcie ilustracyjne Janusz Wójtowicz
Krzysztof S. przez pięć lat był przekonany, że pracuje w zgorzeleckiej firmie, która jest tajną jednostką Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Gerard F., faktyczny, choć nieformalny szef firmy, snuł wizje zagranicznych kontraktów, udziału w misjach wojskowych, życia pełnego przygód i ciężkiej, ale potrzebnej ojczyźnie służby w ABW. Dziś Gerard jest oskarżony o oszustwo, a Krzysztof ma status pokrzywdzonego i z pozostałymi poszkodowanymi jest oskarżycielem posiłkowym.

- Oddałem mu wszystko. Zdrowie, oszczędności. Rodzina nie chciała mnie widzieć. F. oszukał mnie na 120 tys. zł - mówi.
Gdyby poznał go kilkanaście lat wcześniej we Wrocławiu, wiedziałby, że Gerard F., wówczas pod nazwiskiem zaczynającym się na literę J. (to na F. przejął po żonie), podawał się za oficera UOP. Przekonywał panią bizneswoman, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo i on z kolegami musi ją chronić. Ona miała tylko... kupić urzędowi samochód. Co też uczyniła.

Ale Krzysztof S. nie wiedział. Skąd niby miał znać przeszłość człowieka, w którym widział polskiego Rambo? Skąd miał wiedzieć, że kilkanaście lat temu pan J. - jako "porucznik Andrzej" - wykiwał nie tylko panią bizneswoman, ale i oficera dolnośląskiej policji. Policjant ten szukał członka zorganizowanej grupy przestępczej. Porucznik Andrzej wskazał miejsce ukrywania się gangstera. Oficer zabrał kolegę na akcję. Fałszywy porucznik uczestniczył w zatrzymywaniu zbója, nawet "konwojowali" go do komendy. Po co to było? Ano "porucznik Andrzej" potrzebował, by oficer policji uwiarygodnił go wobec pani bizneswoman, którą zbajerowali na auto warte kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Zobacz też: Nowe kary dla piratów drogowych. 2 tys. mandatu i 3 miesiące bez prawa jazdy

Nikt w Zgorzelcu o tym nie wiedział. Dlatego Gerard F. brylował w Zgorzelcu jako szef Centrum Szkolenia Specjalnego "Fenix". Oferował szkolenia przygotowujące do pracy w służbach mundurowych. Była to też agencja ochrony i biuro detektywistyczne. W czasie powodzi w Bogatyni w 2010 r. firma Gerarda wyciągnęła od zgorzeleckiego magistratu pieniądze za sprzęt utracony (jakoby) w powodziowej akcji. Dziś magistrat (obok Krzysztofa S. i innych osób oraz instytucji) jest pokrzywdzonym w sprawie.

Pokrzywdzona jest też poczta. Gerard wpadł raz do urzędu pocztowego i zaoferował pomoc w konwojowaniu pieniędzy do odciętej od świata Bogatyni. Naczelniczka poczty dwukrotnie przekazała pieniądze dla pracowników Feniksa, którzy (jak się później okazało) nie mieli żadnych uprawnień do przewożenia gotówki. Dowiózł pieniądze jak należy, a potem wysłał poczcie fakturę za usługę.

Wśród wskazywanych przez prokuraturę jako oszukani są "słuchacze" Centrum Szkolenia Specjalnego. Przekonywano ich, że działają w międzynarodowej organizacji prowadzącej szkolenia z zakresu płetwonurkowania, wspinaczki górskiej, skoków spadochronowych, strzelectwa oraz sportów motorowodnych. Podczas szkolenia wielu zaczęło podejrzewać, że coś jest nie tak, bo to, czego się uczą, jest bardzo powierzchowne. Zaczęli podejrzewać, że F. nie jest człowiekiem, za jakiego się podaje. W końcu odkryli prawdę. Zorientowali się, że uczestniczą w mistyfikacji. Teraz muszą walczyć o swoje pieniądze, które wykładali na szkolenia i wyjazdy.

Policyjny "Patrol Roku" - zobacz najlepszych mundurowych na Dolnym Śląsku (ZDJĘCIA)

Gerard F. nie chciał komentować postawionych mu zarzutów. - Po rozprawie będę mógł odnieść się każdego zarzutu z osobna. Oskarżenia osób z aktu oskarżenia są nieprawdziwe. Ci ludzie to byli pracownicy Centrum Szkolenia Specjalnego Fenix i jest to ich zemsta. Zostali zwolnieni za różne przewinienia, niektórzy za nieetyczne zachowanie i działania na szkodę firmy.

O wrocławskiej przeszłości nie chciał rozmawiać. Zagroził, że jeśli wspomnimy o procesie i wyroku, jaki wtedy zapadł, złamiemy prawo, bo wyrok uległ zatarciu. Fakt: wyroku już nie ma. Zostały zdarzenia, o których wiemy. Gerard F., pytany przez oficjalne instytucje (sąd, kuratorzy), kiedy odda 40 tys. zł, jakie dostał od pani bizneswoman na "radiowóz", odpowiadał, że nie może oddać, bo jest ciężko chory. Wymaga stałej pomocy i opieki innych osób. Nie może sam wychodzić z domu. Pokazywał dokumenty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska