Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak zmieniała się szkoła? Jak uczyła się babcia, mama i ja?

Hanna Wieczorek
Jesień 1978 r. Klasa I SzkołyPodstawowej nr 103 przy ul.Zachodniej, do której chodziła Anita Głąb
Jesień 1978 r. Klasa I SzkołyPodstawowej nr 103 przy ul.Zachodniej, do której chodziła Anita Głąb fot. archiwum rodzinne
Mundurki są tylko wspomnieniem, a na zabawy nie trzeba zakładać białej bluzki i granatowej spódnicy. Jednak czy to jedyne zmiany, jakie zaszły w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat w polskiej szkole?

Bożena Woźniak do podstawówki w Warszawie poszła w roku 1950. Technikum ekonomiczne kończyła już we Wrocławiu. W roku 1950 wzorcowy uczeń ubrany był w granatowy mundurek z białym kołnierzykiem (odpinanym) i tarczą (przyszytą) na rękawie. Na plecach miał tornister, a w ręce granatowy worek na kapcie.

– Na głowie nosił granatowy beret, ostatecznie granatową czapkę – uśmiecha się. – Mama kupiła mi czapeczkę z kolorowego misia. Przed wejściem do szkoły zdejmowałam ją i chowałam do torby, bo w drzwiach stała dyrektorka i cofała do domu uczniów w nieodpowiednim nakryciu głowy.
Tornister (taki półokrągły ze wzmacnianej tektury) starsi uczniowie zastępowali teczkami.
– Mamo, jakimi teczkami? – pyta Anita Głąb.
– Takimi zwykłymi, z rączką na grzbiecie.
– Dyrektorskimi?
– Można tak powiedzieć.

W teczce były książki, na przykład szóstoklasista nosił zeszyty (koniecznie z bibułą) i podręczniki do: polskiego, matematyki, fizyki, historii, geografii, biologii, śpiewu, wychowania technicznego, no i religii. Tak, do religii, bo wtedy uczono jej jeszcze w szkołach. I obowiązkowo piórnik (w młodszych klasach prostokątne, drewniane pudełko z wysuwanym wieczkiem), a w nim ołówki, temperówkę, gumkę, kredki, stalówki i obsadki, jakaś szmatka do wycierania stalówki. Bo wieczne pióro było dla starszych uczniów. Małolaty pisały zwykłymi piórami. W ławkach były nawet specjalne otwory na kałamarze.

– Takie ławki to ja jeszcze pamiętam – śmieje się Grzegorz Głąb.
Anita i Grzegorz Głąbowie rozpoczęli naukę praktycznie w tym samym czasie. Grzegorz w roku 1976, Anita dwa lata później. Uczniowie obowiązkowo nosili wtedy fartuszki (stylonowe, brrr), z białym kołnierzykiem (przyszywanym lub przypinanym) i tarczą na rękawie. W worku mieli obuwie zmienne – nieśmiertelne juniorki. Jeśli zostały w domu, nie raz, nie dwa trzeba było po nie wracać.
– W starszych klasach po wyjściu ze szkoły zdejmowałam fartuch, bo to wstyd był wracać w nim do domu – śmieje się Anita Głąb. – Szczególnie kiedy dostałam rewelacyjny sweter, francuski, z paczki.
W pierwszych klasach obowiązkowo książki i zeszyty nosiło się w tornistrach. Te może nie były szczególnie atrakcyjne, ale już piórniki stanowiły powód do dumy.
– Najmodniejsze były chińskie, zamykane na magnesy – mówi Grzegorz.
– I koniecznie chińskie, pachnące gumki – dodaje Anita.

Inna sprawa, że zaraz przyszedł kryzys i szkolna wyprawka zrobiła się bardziej siermiężna, rodzice polowali na zeszyty, kredki i flamastry.
W szkole średniej rygory były już luźniejsze. Mundurków nie było, od uczniów wymagano „schludnego” i niezbyt ostentacyjnego ubierania się. Makijaż nie był mile widziany, farbowanie włosów także. Chłopcom zalecano marynarkę. – Ja kończyłem technikum żeglugi śródlądowej – mówi Grzegorz. – Mundur nosiłem więc do matury. Inna sprawa, że za moich czasów większość nauczycieli tolerowała dżinsy, jeśli ktoś wymagał pełnego munduru, to na dżinsy zakładało się szkolne spodnie.
– A pamiętacie reklamówki? – uśmiecha się Anita. – Zeszyty i książki nosiłam w zachodnich reklamówkach kupowanych za pięć złotych pod Feniksem (wrocławski dom towarowy). Z napisem Aldiczy zdjęciem galopującego konia.
– Modne były też raportówki – mówi Grzegorz. – I kurtki moro farbowane na czarno. Za te kurtki ganiało nas ZOMO.
Zestaw książek niewiele się zmienił od lat 50. Z tornistrów zniknęły podręczniki do religii, znalazły się za te do przysposobienia obronnego.

Monika (rocznik 1993) i Michał (rocznik 2002), dzieci Anity i Grzegorza, zaczynały szkołę już w XXI wieku. Poza krótką przygodą z mundurkami za czasów ministra Romana Giertycha, właściwie ograniczeń w stroju szkolnym nie odczuwają.
– Ograniczeń nie było, był za to festiwal mody – wzdycha Monika. – Przychodziła moda na jakieś buty, spodnie czy bluzki i obowiązkowo trzeba było je mieć. Metka była najważniejsza.
O współczesnych tornistrach można napisać pracę naukową. Monika zwracała uwagę na to, jaki bohater kreskówki zdobi jej plecak i piórnik. W szkole Michała pojawili się już uczniowie z plecakami na kółkach... Żeby nie było wątpliwości, ciągną je zwykle rodzice. W tornistrze (teczce, reklamówce czy raportówce) musiało starczyć miejsca na drugie śniadanie. W latach 50. i 60. ubiegłego wieku zapakowane, zamiast w śniadaniówkę, w specjalny płócienny woreczek. Czasem na zajęciach technicznych dziewczynki pracowicie szyły, a potem wyszywały takie woreczki.
Bożena Woźniak pamięta, że w pierwszych klasach do śniadania dostawała kakao, Anita i Grzegorz na przerwie śniadaniowej pili ciepłe mleko (zawsze były awantury o kożuchy pływające w tym mleku). Monice herbatkę parzyła w klasie nauczycielka, ale na herbatkę musieli wcześniej zrzucić się rodzice. Michał podtrzymuje tradycję rodziców – dostaje do śniadania szkolne mleko w kartoniku, a na dodatek dwa razy w tygodniu warzywa lub owoce.

– Śniadanie najlepiej jadło się w toalecie – śmieje się Anita. – Siadałyśmy z dziewczynami na szerokich parapetach, wcinałyśmy kanapki i na potęgę plotkowałyśmy.
Potem był obiad w stołówce. Nauczyciele siadali przy swoim stole, a uczniowie przy swoich stolikach.
– Wszystkie przykryte były obrusami z ceraty – wspomina Bożena Woźniak – a jedzenie podawała nam jedna z dwóch zatrudnionych w szkole kucharek.
Anita pamięta zupę nalewaną z wiadra. Zupę mógł zjeść każdy uczeń, płaciło się tylko za drugie danie.
– U był katering – uśmiecha się Monika. – Skończyły się darmowe zupy dla uczniów.
Najedzony uczeń mógł się zabrać do pracy na lekcjach. Monika i Michał śmieją się, patrząc na zdjęcia ławek z kałamarzami. Oni znają już tylko stoliki z krzesełkami dopasowanymi do wzrostu uczniów. Tablica niewiele się różni od tej z połowy dwudziestego wieku – ma inny kolor. Jest zielona, a nie czarna.

– U nas w podstawówce i gimnazjum w niektórych gabinetach były tablice na specjalne mazaki – uśmiecha się Asia, szesnastoletnia sąsiadka Anity i Grzegorza. – Mieliśmy także cud techniki, tablice interaktywne. W gimnazjum nie pamiętam, żeby wykorzystano je do jakieś lekcji. A w podstawówce może ze trzy razy. Zresztą wisiała w gabinecie do religii, a nasza katechetka nie miała ochoty pokazywać nam jej możliwości.
Monika, Michał i Asia znajdują jeden wspólny element wszystkich klas: głośnik zawieszony nad tablicą.
Bożena Woźniak pamięta, że w technikum ekonomicznym był projektor i w auli puszczano uczniom filmy. Anita i Grzegorza zamyślają się – może w świetlicy stał jakiś telewizor, ale szkoła lat 80. nie była szczególnie dobrze wyposażona. Do nauki wystarczały normalne pomoce: mapy, różne tablice, mikroskop i nieśmiertelne drewniane linijki, którymi posługiwano się przy tablicy na matematyce. – Taką linijką można było oberwać po łapie – mówi Grzegorz. – W technikum mieliśmy nauczyciela, który potrafił strzelić wskaźnikiem po karku. Ale nikt się nie skarżył.

Bożena Woźniak kręci głową. U niej w szkole nie stosowano kar cielesnych. Zdarzyło się stanie w kącie lub za drzwiami na korytarzu. I przepisywanie po kilkaset razy: „Nie będę rozmawiał na lekcjach”.
Monika i Michał patrzą na siebie zdumieni: – Linijką po łapach? W jakich czasach wy żyliście? Dzisiaj nauczyciele nawet za bardzo nie krzyczą...
– Byli tacy profesorowie, przed którymi uczniowie stawali prawie na baczność – mówi Bożena Woźniak. – Ale byli i tacy, którzy nie potrafili zapanować nad klasą.
– Nauczycielka francuskiego, jak chciała żebyśmy się uczyli lub odpowiadali na jej pytania to przekupywała nas cukierkami – śmieje się Grzegorz.
Asia wzrusza ramionami: – Teraz jest tak samo, są nauczyciele, których uczniowie szanują i tacy, którzy nie mają żadnego posłuchu w klasie.
Zmieniło się za to biurko nauczyciela. Anita, jej mama i Grzegorz pamiętają, że na stoliku leżał dziennik, jakiś kalendarz i obowiązkowo stała szklanka z kawą lub herbatą.
– Nauczycielki gotowały wodę w klasie, takimi grzałkami turystycznymi – mówi Grzegorz.

Dzisiaj na biurku, obok dziennika, jest stos papierów do wypełnienia, a w młodszych klasach sporo kserowanek dla uczniów. Asia dodaje, że w jej gimnazjum nauczyciele mieli też komputery. Inna sprawa, że w większości były to stare rzęchy.
Jeszcze w latach 80. uczniowie biegali po dziennik klasowy, jeśli nauczyciel go zapomniał. Teraz to ważny dokument, którego uczeń nie ma prawa wziąć do ręki. I są szafki. Anita wzdycha, że to prawdziwa rewolucja. Szafki w szatniach i te w klasach na podręczniki i przybory szkolne. Zmieniły się sposoby porozumiewania się nauczycieli z rodzicami.
– Każdy obowiązkowo miał dzienniczek, do którego nauczyciel wpisywał każdą ocenę – mówi Anita.
– Czasem nawet dwa dzienniczki, jeden dla nauczycielki, drugi dla mamy – śmieje się Grzegorz.
– Dzisiaj są e-dzienniki, które teoretycznie pozwalają rodzicom na codzienną kontrolę szkolnych poczynań dzieci – dodaje Anita. – Ale ja wolałam papierowe dzienniczki, mam problemy z internetem.
Anita nie ukrywa, że tęskni za szkolnymi zabawami i żałuje, że nie można już w szkole organizować studniówek czy balów gimnazjalnych.

– Szkolna zabawa miała swój urok – śmieje się Anita, absolwentka sfeminizowanego liceum pielęgniarskiego. – Kiedy przyszli zaprosić nas na potańcówkę chłopcy z technikum, omal nie pospadałyśmy ze schodów z wrażenia.
Bożena Woźniak wspomina swoje zabawy szkolne: – Tylko do godziny ósmej i tylko w białych bluzeczkach do granatowych spódnic.
– W białej bluzce? Żartujesz, mamo – mówi Anita.
– Skądże, bluzka i spódniczka, żadnych sukienek.
Grzegorz uważa, że dzisiaj w szkole jest więcej procedur – regulamin szkoły, regulamin oceniania, papierologia.
– Kiedyś uczeń miał prawa i obowiązki, dzisiaj ma same prawa – stwierdza. – Niestety, nie przekłada się to na wiedzę. Jest taki dowcip o maturach. Matura z matematyki, rok 1963: drwal dostaje 100 złotych za metr ściętego drewna. 4/5 z tych stu złotych to koszty uzyskania. Oblicz, ile zarobi drwal. Matura z matematyki, rok 2013: drwal dostaje sto złotych za metr ściętego drewna. Pokoloruj drwala...

Reformy, które zmieniały szkołę

Zaraz po II wojnie światowej szkolnictwo wyglądało tak, jak pod koniec 20-lecia międzywojennego. Ale nie trwało to długo.
Tuż po wyborach do Sejmu Ustawodawczego w 1948 roku władza zakasała rękawy, by ofensywę ideologiczną przeprowadzać też w szkołach. Podstawą miała być ideologia marksistowsko--leninowska, przedstawiająca Związek Radziecki jako głównego sojusznika Polski Ludowej. W programie obowiązkowym pojawił się język rosyjski. Wprowadzono także 7--klasową szkołę podstawową, która była obowiązkowa. Chodzili do niej uczniowie w wieku od 7 do 14 lat. Edukację można było kontynuować w szkołach ogólnokształcących lub zawodowych, przygotowujących młodzież do pracy w rozrastającym się przemyśle. Ustawa z 1958 roku umożliwiała zatrudnienie młodych ludzi w fabryce, o ile kontynuowali swoją edukcję. By wyjść naprzeciw tym potrzebom, tworzone były szkoły przyzakładowe.

Kolejną reformę szkolną wprowadzono ustawą z 1961 roku. Reorganizowała ona szkoły podstawowe, dodając im jedną klasę. Na mocy prawa obowiązek szkolny przedłużony został do 17. ro-ku życia. Potwierdzono także świecki charakter szkoły, przenosząc naukę religii do sal katechetycznych. W latach 1962-1971 zwiększono nakłady na oświatę, która otrzymała dodatkowy zastrzyk pieniędzy zebranych pod hasłem „1000 szkół na 1000-lecie Państwa Polskiego”. W efekcie w ciągu sześciu lat wybudowano blisko 1200 „tysiąclatek”.

W 1971 r. rozpoczęto prace nad nowym modelem edukacyjnym, które miały np. stworzyć 10-letnią szkołę średnią. Koncepcję porzucono 10 lat później ze względu na niezbyt jasny charakter zmian oraz brak środków finansowych.
System szkolnictwa przeorganizowała reforma oświatowa, która została opracowana przez rząd Jerzego Buzka w 1999 roku. Czas nauki w szkole podstawowej skrócono do 6 klas. Stworzono od postaw gimnazjum, do którego uczniowie chodzą przez trzy lata. Kolejnym etapem edukacji są szkoły ponadgimnazjalne: trzyletnie licea ogólnokształcące, czteroletnie technika lub trzyletnie szkoły zawodowe. Powstały też trzyletnie licea profilowane. Nad systemem zewnętrznych egzaminów czuwa Centralna Komisja Egzaminacyjna.
Kolejny przełom dokona się w 2014 roku, kiedy to rodzice nie będą mieli już wyboru i poślą sześciolatki do pierwszej klasy. AMW

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jak zmieniała się szkoła? Jak uczyła się babcia, mama i ja? - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska