Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zrobienie dobrej komedii, to piekielnie trudne zadanie

Katarzyna Kaczorowska
Wojciech Dąbrowski - jego pasją obok teatru jest tenis. I Paweł Okoński - aktor motocyklista, wielki fan Monty Pythona i Luisa de Funesa
Wojciech Dąbrowski - jego pasją obok teatru jest tenis. I Paweł Okoński - aktor motocyklista, wielki fan Monty Pythona i Luisa de Funesa fot. Paweł Relikowski
Wojciech Dąbrowski i Paweł Okoński. Rozśmieszają z premedytacją, konsekwentnie i z pełną powagą wobec widza i jego oczekiwań. Bo zrobienie dobrej komedii, jak mówią, to piekielnie trudne zadanie. Jak sobie z tym zadaniem radzą w stworzonym przez siebie 15 lat temu Wrocławskim Teatrze Komedia, pisze Katarzyna Kaczorowska

Rozśmieszanie ludzi traktują bardzo poważnie. Zgadzają się z mistrzem Krasickim, który twierdził, że i śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie z ludzi natrząsa, ale od razu przypominają za Gogolem, że tak naprawdę zawsze sami z siebie się śmiejmy. Wrocławski Teatr Komedia - jedyny w mieście, który daje ludziom rozrywkę. Klasę ich zawodowstwa docenia nie tylko publiczność. Po 15 latach istnienia twórcy teatru Wojciech Dąbrowski i Paweł Okoński zostali wyróżnieni tytułem "Zasłużony dla Wrocławia".

Rozśmieszają z premedytacją i konsekwentnie. Rozumieją tak zwany teatr artystyczny, ale uważają, że na scenie nie trzeba udawać życia, wystarczy to, które mamy na co dzień na ulicy, w tramwaju czy sklepie. - Dlaczego pięć, dziesięć, piętnaście razy mam słuchać "kurwy" w teatrze? - pyta retorycznie Wojciech Dąbrowski, który nie kryje, że stawia na inny rodzaj ekspresji.

Po pierwsze publiczność
Mają wierną publiczność. I zasady. Nie rozdają biletów w prezencie, choć ludzie nie od razu zrozumieli, że na rynku pojawił się teatr całkowicie przestrzegający twardych reguł rynkowych, bo prywatny.

Dąbrowski z uśmiechem przyznaje, że początki nie były komiczne. - Ludzie byli przyzwyczajeni, że bilety się dostawało. Szedłem do kolegi lekarza na badania. Ja wyciągam portfel na koniec wizyty, a on mi mówi: "Stary, ale co ty? Dasz dwa bilety i będziemy kwita". No ja mu odpowiadałem "Ale stary, u ciebie wizyta kosztuje 50 złotych, a u mnie dwa bilety 100. Ja zapłacę za twoją pracę, ty za moją i tak będzie uczciwie" - opowiada Dąbrowski i dodaje, że przez te kilkanaście lat udało im się stworzyć pozytywny snobizm na Wrocławski Teatr Komedia. Mają wierną publiczność, nadkomplety, a na premierach u nich się bywa, choć za jeden bilet trzeba zapłacić 150 złotych.

- Goście premier mają poczucie, że tworzą wyjątkową społeczność, a my po spektaklu zapraszamy ich na bankiet do restauracji w teatrze, gdzie przy muzyce i jedzeniu mogą dalej świetnie się bawić - Dąbrowski nie kryje, że ten nowy obyczaj jest jedną z miar ich sukcesu.
Po drugie poczucie humoru
Pawłowi Okońskiemu dużo nie trzeba, by nagle zaczął pokazywać genialność Luisa de Funesa (ja go po prostu uwielbiam!). Oto w restauracji przy stoliku jest dwójka ważnych gości. Jeden z nich, Herr Miller, to szef niemieckiej policji. Jego francuski towarzysz prosi szefa restauracji - oczywiście Luisa de Funesa. "Pan Miller słyszał o pańskiej sałatce z kartofli. Niech pan poda przepis na tę sałatkę". De Funes zaczyna się krygować. "Monsieur Miller…" (Okoński podnosi się z krzesła) - zaczyna pomalutku i skromnie.

- A cień żyrandola na czaszce robi mu charakterystyczną grzywkę i wąsik. I najpierw słyszymy "bierzemy kilogram kartofli…", gdy nagle z gardła de Funesa (Okońskiego też) wydobywa się chrapliwo-nosowe "Wir haben!....". I pan Miller zaczyna się kurczyć - Okoński raz jest Luisem de Funesem, a raz Adolfem Hitlerem. Ktoś obok dyskretnie się przygląda aktorowi, który po chwili przyznaje, że kocha też Monty Pythona, absurd, groteskę, słowem zawodowstwo, które sprawia, że na scenie jest rytm, energia i tempo. - I jest jeszcze jedna, najważniejsza rzecz - trzeba mieć poczucie humoru - śmiech Okońskiego jest najlepszym dowodem, że on je ma. Ale śmiertelnie poważnym tonem dodaje, że nie znosi dopychania kolanem, grania po bandzie, bo zawodowstwo polega na graniu całym sobą, ale świadomie, tak że rola, gest są rozpisane na centymetry niemalże.
Po trzecie dobry tekst
Nauczyli publiczność, że angielska farsa jest śmieszna (- Bo Anglicy, trzeba im to przyznać, stworzyli szkołę pisania takich komedii - mówi Dąbrowski. - Ale jednocześnie tam trzeba grać. Widziałem w Londynie "39 stopni", genialne. A w Warszawie klapa, nieczytelna, hermetyczna, nieśmieszna - dodaje Okoński). I teraz dostają od agentów teksty do oceny - mogą wybierać to, co im pasuje. Czytają więc i czytają między słowami, bo niezależnie od dialogów, "czytają obrazami", czyli widzą to, co się stanie na scenie obok padających na niej słów.

Dlatego szykują się do pierwszej premiery czeskiej komedii (- W wypożyczalni filmów miałem półkę z czeskim kinem, wszystko obejrzałem - śmieje się Okoński. - A ja ich uwielbiam za Zimmermanna. Wymyślili faceta, który ma życiorys, pomniki i nawet wygrał sondaż na prezydenta - kiwa głową z niedowierzaniem Dąbrowski). Ale mają też sprawdzone hity - wielkim przebojem były "Kochane pieniążki" w reżyserii Wojciecha Pokory. Hitami są też "Edukacja Rity", "Kolacja dla głupca", "Trzy razy łóżko". A Dąbrowski przyznaje, że w teatrze najbardziej lubi żywy kontakt z widzami, kiedy wciąga się ich w interakcję.

- Nie, nie mamy górnolotnych ambicji wstrząsania ludźmi, ale wiemy, że każdemu z nas potrzeba wzruszenia, refleksji i śmiechu. Rzecz w tym, by ta mieszanka była idealna, by po wyjściu z teatru coś w nas jeszcze zostało, na chwilę, a czasem na dłużej - podkreślają twórcy Wrocławskiego Teatru Komedia.
Po czwarte: najtrudniejsza ze sztuk
Przyznają, że komedia jest lekceważona, choć wszyscy wiedzą, że to piekielnie trudny gatunek: i do napisania, i do zagrania.
Dąbrowski podkreśla, że tego, jak traktować komedię, nauczył się od Sylwestra Chęcińskiego - bo twórca trylogii o Pawlakach i Kargulach rozśmieszanie ludzi traktował bardzo poważnie.

Paweł Okoński nie kryje wrażenia, jaki robi na nim pomysł podpatrzony w Niemczech: teatralny ring. - Wygląda to jak mecz bokserski. Jest publiczność, aktorzy i temat, na przykład "Sen nocy letniej" Szekspira. Widzowie decydują, co na tym ringu będzie grane. Kto będzie Pukiem, a kto Oberonem, a kto Tytanią. A aktorzy zapraszają do udziału publiczność. Totalny performance, za każdym razem inny - mówi, nie kryjąc, że kocha żywy, reagujący teatr.

Tak jak wtedy, gdy nagle coś wybije normalny rytm. - Ale wpadka też może wyglądać tak, że widz jej nie zauważy. Jak wtedy, gdy Wojciech Szopa biegał po scenie i mówił: "Boże, co ja teraz mówię? Co ja teraz mówię?", nerwowo poszukując suflerki. A publiczność myślała, że tak właśnie ma być - tłumaczy Dąbrowski.

- Pierwsza premiera naszego teatru. "Kochane pieniążki". Elegancka widownia. Jednym z elementów kluczowych spektaklu są trzy walizki. W jednej jest kanapka z serem, w drugiej pieniądze, a w trzeciej narkotyki. Oczywiście są takie same i oczywiście chodzi o to, by się nie otworzyły. Cały czas się zamieniamy walizkami i tylko po twarzy aktora można się domyślać, co jest w środku. Walizki oczywiście nowe, z zameczkami. Widownia kamienna, garniturowa, poważna. I nagle, tak jak nie powinno być, ta z pieniędzmi otworzyła się, a pieniądze fru, poleciały. Scena obsypana. My siedzimy, jakby nas zamurowało. W końcu kolega mówi do kurtyniarza "Grzesiu, jesteś?". "Jestem". "Trzeba opuścić kurtynę". No bo nie ma co grać. W milczeniu poskładaliśmy te pieniądze. Katastrofa. Pierwsza premiera prywatnego teatru, sponsor, VIP-y, czerwony dywan. No, już nie mamy co grać. Ale otworzyliśmy kurtynę, a widownia nagle inna. Rozluźniona, uśmiechnięta, nie ta sama - opowiada Okoński i rozbawiony dodaje, że ich wiernym widzem jest wybitny teatrolog prof. Janusz Degler, który zawsze powtarza: "Proszę pana, ja o was uczę studentów, uczę, co się może wydarzyć w teatrze na premierze".
Zamiast pointy
Nie mają swojej sceny, choć mają projekt i wybrane miejsce. Od początku są gośćmi we Wrocławskim Teatrze Lalek. Uznali, że latem ludzie też chcą się śmiać, więc dają spektakle w szczycie wakacji na letniej scenie WTL. Ba, pomyśleli nawet o turystach z Niemiec - jeden spektakl grają po niemiecku. I od 15 lat udowadniają, że można. Trzeba tylko mieć pomysł i wiedzieć, jak go zrealizować.

K. Kaczorowska

Wrocław teatrami prywatnymi stoi. Obok WTK jest też Ad Spectatores
* Rok po Wrocławskim Teatrze Komedia działalność rozpoczął drugi prywatny teatr w mieście - Ad Spectatores - wystawiając "Kobrę". Hołd złożony kryminalnym teatrom telewizji, pokazywanym w czwartkowe wieczory, pełen był tego, z czego Spectatorsi znani są do dziś: opowieści z dreszczykiem, wątków historycznych i poczucia humoru. Od początku grupie szefuje jej założyciel Maciej Masztalski, który jest także reżyserem i scenarzystą większości przedstawień. Podczas "Rzeczy o życiu" (2001) jako pierwsi zabrali stuosobową publiczność na przeprawę statkiem przez Odrę, a Masztalski stworzył "The meeting place" - pierwszy serial teatralny o Wrocławiu. Ze spektaklami udało im się dotrzeć tam, gdzie nie dotarł nikt inny: do wrocławskiej wieży ciśnień i na dworzec PKP. Dziś mają swoją stałą siedzibę w Browarze Mieszczańskim we Wrocławiu. O frekwencję też nie muszą się martwić. Od początku istnienia zagrali ponad tysiąc spektakli, w tym około 60 premier. Wraz z moskiewskim Teatrem.doc zrealizowali sztukę "1612", która była pokazywana także na scenie legnickiego teatru im. Modrzejewskiej. W sztukach Ad Spectatores pojawiają się także doświadczeni aktorzy, m.in. Wiesław Cichy, Anna Ilczuk i Michał Opaliński z Teatru Polskiego. MW

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zrobienie dobrej komedii, to piekielnie trudne zadanie - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska