Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Fajdek lubi nosić biżuterię i grać w koszykówkę. "Fajdkomanii" mówi ostre "nie"

Małgorzata Moczulska
Lubi nosić biżuterię, jeść gołąbki i słuchać polskiego rapu. Na treningach oddaje rocznie 5 tysięcy rzutów młotem, ale gdy wraca do rodzinnego Żarowa... gra w kosza. O Pawle Fajdku, 24-letnim mistrzu świata, pisze Małgorzata Moczulska.

Jesteście zajebiści!!!! Dziękuję... ale dajcie mi trochę pospać - napisał na swojej tablicy na Facebooku Paweł Fajdek kilka godzin po poniedziałkowym finale konkursu rzutu młotem w Moskwie. Setki znajomych gratulowały mu złotego medalu mistrzostw świata. Pisali, że dał czadu, że swoim pierwszym rzutem odebrał rywalom chęć do walki, że jest wielki.

Kilka osób zauważyło słusznie, że medal sprawił, iż Fajdek stał się popularny, w ciągu kilkudziesięciu minut blisko sto osób chciało zostać jego znajomym. - Sława? Raczej szaleństwo. Ale żadnej Fajdkomanii nie będzie. Bez przesady... - żartuje sam lekkoatleta, podkreślając skromnie, że to dopiero jego pierwszy medal mistrzostw świata, ale zaraz dodaje, że ma jeszcze wiele sportowych marzeń i to nie koniec jego sukcesów. W to nikt nie wątpi. Jest najmłodszym mistrzem świata w w tej dyscyplinie. W czerwcu skończył 24 lata.

Czytaj też: Paweł Fajdek, młociarz z Żarowa, mistrzem świata! (ZDJĘCIA, FILM)

Znajomi mówią o nim - normalny facet, mięśniak z twarzą sympatycznego chłopaka, na którego można liczyć i któremu sodówa do głowy nie uderzyła. Na co dzień mieszka w Poznaniu, gdzie trenuje pod okiem Czesława Cybulskiego, ale wolny czas stara się spędzać w rodzinnym domu w Wierzbnej, koło Żarowa. Na sparingi dojeżdża pociągiem, choć akurat to się niebawem zmieni. Za zdobycie mistrzostwa świata otrzyma 60 tysięcy dolarów i jak wyznał, za część tych pieniędzy kupi sobie samochód.

Znajomi: To normalny facet, mięśniak z twarzą sympatycznego chłopaka, na którego można liczyć

W Moskwie francuscy komentatorzy nazwali go cudakiem. Wszystko przez jego kolczyki i okulary na kolorowej tasiemce. On sam wylicza, że ma trzy kolczyki w uchu i jeden w języku. Ten ostatni to prezent po zabiegu wycięciu migdałów. Nie kryje, że lubi biżuterię, podobnie jak tego, że lubi się wyróżniać.
Na co dzień ogląda horrory, słucha polskiego rapu i gra w koszykówkę. Razem z kolegami bierze nawet udział w rozgrywkach amatorskiej ligi na pozycji skrzydłowego w drużynie Chemika Żarów. Tu nie może się jednak pochwalić takimi sukcesami jak w młocie. Ostanie rozgrywki jego drużyna zakończyła w dolnej części tabeli.

Rzut młotem trenuje pół swojego życia. Od szóstej klasy szkoły podstawowej. Rocznie oddaje kilka tysięcy rzutów, a to nie jest łatwe. - Zawsze ciężko pracował, a ten sukces to są lata treningów, wyrzeczeń, lepszych, ale i tych gorszych chwil. Zasłużył na ten medal - mówi Waldemar Fajdek, ojciec lekkoatlety.

Opowiada, że Pawła zawsze do sportu ciągnęło. Zresztą to rodzinne - on uprawiał kolarstwo, żona biegała, a starszy brat Pawła próbował swoich sił w młocie. On sam początkowo namawiał Pawła do jazdy na rowerze, ale chłopak buntował się, więc ojciec koniec końców się poddał zrezygnował z robienia z niego kolarza. W poniedziałek całą rodziną kibicowali Pawłowi. Wierzyli, że może zdobyć złoto, ale że rzuci tak daleko od razu za pierwszym razem, nawet nie marzyli.

- Już jako dziecko na boisku był zadziorny i nienawidził przegrywać. Strasznie go to denerwowało - wspomina Jolanta Kumor, pierwsza trenerka Pawła, która wypatrzyła go jeszcze w szkole podstawowej. Dodaje, że to był dla lekkoatletyki w małej gminie Żarów bardzo dobry czas. Zygmunt Worsa, dziś starosta świdnicki, utworzył tu świetny klub Zielony Dąb, którego zawodnicy zdobywali mnóstwo medali na juniorskich imprezach w kraju. Co jakiś czas miasteczko odwiedzali też znani sportowcy: Paweł Januszewski, który nie miał wtedy sobie równych w biegach na 400 metrów przez płotki, i Szymon Ziółkowski, który zdobył złoty medal mistrzostw świata w rzucie młotem, a który przyjechał do Żarowa z trenerem Cybulskim. To ta wizyta miała dla Pawła kariery przełomowe znaczenie.

- Pomyślałam wtedy, że zajmę się trenowaniem rzutów. Czytałam książki i jeździłam na szkolenia, ale Pawła, który już na pierwszy rzut oka miał do tej konkurencji predyspozycje, długo musiałam namawiać - opowiada Jolanta Kumor. - Chodziłam za nim chyba z pół roku i prosiłam, żeby przyszedł na trening. W końcu wyprosiłam, a jak już przyszedł, to został. Zresztą sukces przyszedł szybko. Niespełna siedem miesięcy później zdobył swój pierwszy medal na imprezie juniorskiej. To dało mu motywację do dalszej pracy - podkreśla trenerka.

Kiedy czyta, jak dziennikarze sportowi rozpisują się o trudnym charakterze Pawła, uśmiecha się pod nosem. Przyznaje, że to nie nie jest człowiek, który bez zmrużenia oka wykonuje polecenia. Potrafi się buntować, zadawać pytania. - Ale przecież taki powinien być wielki sportowiec: pewny swego i potrafiący o swoje zawalczyć - mówi i dodaje, że w przypadku Pawła pozory mylą, bo to wrażliwy chłopak. Podoba jej się jego skromność i samokrytyka. Kiedy wie, że nawalił, mówi o tym bez ogródek. Tak było po olimpiadzie w Londynie, gdzie był pewniakiem do medalu, a wszystkie swoje rzuty spalił.

Kumor wspomina jedne z pierwszych zawodów, kiedy nie szło najlepiej i przed ostatnim rzutem poradziła mu: - Paweł, tym rzutem zdobędziesz medal. Na co on spokojnie odparł: - Wiem. I zdobył brązowy. Po zawodach stwierdziła, że to nie był najlepszy technicznie rzut i gdyby go wykonał lepiej, miałby złoto. Odparł, że wie, ale nie był jeszcze na to złoto gotowy. Teraz jest i fachowcy wróżą mu wielką przyszłość!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska