Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

PPA: Nuda, Camille, nuda

Marta Wróbel, Krzysztof Kucharski
- Wrocławska publiczność zakocha się w tej damie - obiecywał szef PPA, Konrad Imiela. Miał rację. Camille O'Sullivan była na scenie zjawiskowa
- Wrocławska publiczność zakocha się w tej damie - obiecywał szef PPA, Konrad Imiela. Miał rację. Camille O'Sullivan była na scenie zjawiskowa
Remis. Z dwóch widowisk zapowiadanych jako wielkie wydarzenia tegorocznego PPA tylko jedno okazało się warte wydanych pieniędzy.

- Panie i panowie! To show na żywo, dlatego mogę robić wszystko, na co mam ochotę - powiedziała do zgromadzonej w sobotni wieczór w Teatrze Muzycznym Capitol publiczności Camille O'Sullivan. Dotrzymała słowa: rozbierała się, pluła winem, miauczała i przytulała do swojego biustu siedzącego w pierwszym rzędzie dżentelmena. Ale przede wszystkim dała wspaniały dwugodzinny muzyczno-teatralny spektakl. Czerpiący z tradycji burleski, kabaretu i dokonań Toma Waitsa, Nicka Cave'a, Kurta Weila czy Jacques'a Brela, pełen energii występ stał się podróżą po świecie emocji irlandzkiej artystki. Było szaleństwo, był śmiech, strach i spokój. A wszystko malowane dość niskim, mocnym głosem.

ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ

We Wrocławiu artystka zaśpiewała utwory ze swojej debiutanckiej płyty "A Little Yearning" (2005) i minialbumu "4 Songs". Wszystkie kompozycje były interpretacjami tuzów autorskiej piosenki. W każdej z nich O'Sullivan wcielała się w inną postać. W "Rock'n'Roll Suicide" Davida Bowie była energetyczna i bardzo ekspresyjna, w "Amsterdamie" Jacques'a Brela smutna i skupiona, a w "People Ain't No Good" Nicka Cave'a rozczarowana życiem. Uwierzyliśmy jej za każdym razem.

Towarzyszący jej, złożony z pięciu wyglądających przy gwieździe wieczoru jak grupa urzędasów, zespół muzyków też spisał się znakomicie. Koncert zakończył się dwoma bisami i owacjami na stojąco. Irlandka podziękowała po polsku, obiecała, że jeszcze do nas wróci i... wyszła z sali koncertowej bocznym wejściem.
Camille O'Sullivan podbiła w zeszłym roku słynny festiwal teatralny w szkockim Edyn- burgu. Konrad Imiela, dyrektor artystyczny tegorocznego Przeglądu Piosenki Aktorskiej, właśnie tam ją wypatrzył. Miał nosa.

Nie tak jak w przypadku spektaklu "Muszka owocówka" berlińskiego Volksbühne am Rosa-Luxemburg-Platz w reżyserii Christopha Marthalera. Widzieliśmy przed laty na PPA kilka przedstawień Andrzeja Strzeleckiego (dziś niespełnionego golfisty), który smakowicie bawił się połączeniem muzycznych standardów (hitów) z przewrotnym tekstem niemal kabaretowym. W tym gatunku Andrzej był nawet awangardą, bo pierwszy tak mocno dotknął mniejszości seksualnych. Strzelecki, wówczas dyrektor warszawskiego musicalowego teatru "Rampa", zrobił przedstawienie pt. "Love", na którym publiczność spadała z foteli ze śmiechu.

Pomysł reżysera i scenarzysty był nie tylko przewrotny, ale też piekielnie dowcipny. Różne frazy z najbardziej znanych polskich piosenek - tak zwanych przebojów do dziś biegających na radiowych antenach - ułożył w śpiewane dialogi, jak w operze. Europa tego nie zauważyła. Bo kto ogląda teatry nawet w naszej stolicy, która, notabene, ma kiepski rynek teatralny? Nikt. Dlatego dziś u nas awangardą musi być wtórny Marthaler. Muzyczne żarty berlińskiej sceny były dwa razy gorsze, a sceniczne grepsy trzy niż u Strzeleckiego.

Wstyd, bo publiczność przyjęła niemieckich artystów bardzo życzliwie i kilka razy ich wywoływała. Cóż, rację ma publiczność. To przecież dla niej.

Jeszcze tu wrócę. Na pewno

Po koncercie z Camille O'Sullivan rozmawiała Marta Wróbel

We Wrocławiu zostawiłaś królową burleski Ditę von Teese daleko w tyle.

Dziękuję. Myślę jednak, że nie ma nas co porównywać. Ona tańczy, rozbiera się, ale nie śpiewa. Poza tym jest aktorką. Ja stawiam przede wszystkim na interpretację piosenek. No i nie rozbieram się do naga, tylko prowokuję. Myślę, że stawia się nas w jednym rzędzie, bo wygląd jednej i drugiej inspirowany jest stylem kabaretu z lat 50. To wszystko.

Skoro jesteśmy przy prowokacji - podczas występu oparłaś się o szefa wydziału kultury Urzędu Miejskiego i przez chwilę udawałaś, że śpisz!

A tak, powiedzieli mi potem, kto to był. Ale nie wydawał się z tego faktu niezadowolony (śmiech).

Lubisz zadziwiać widzów?

Moim celem jest wywołanie emocji. Wszystkich. Po to jest sztuka. Mam taki sprytny plan: najpierw śpiewam energetyczne utwory, zagaduję widzów między piosenkami, staram się ich rozbawić, a kiedy czuję, że już jedzą mi z ręki, zwalniam tempo i śpiewam na przykład bardzo smutne "Misery Is The River" Toma Waitsa. Lubię też, kiedy czują się niekomfortowo, dlatego ich dotykam, częstuję winem. A kiedy smaruję twarz białym kremem, maluję usta intensywną czerwienią i stroję brzydkie miny, chcę, żeby się mnie bali. Nie wszyscy są do tego przyzwyczajeni i nie wszystkim się to podoba.
Wrocławskiej publiczności się podobało. Tej na zeszłorocznym festiwalu w Edynburgu też.

Polska publiczność jest cudowna. Reagowała na wszystko bardzo spontanicznie. Jestem pewna, że jeszcze tu wrócę. A jeśli o Edynburg chodzi, wszystko, co się tam zdarzyło, było niesamowite. Pięć gwiazdek od wszystkich najważniejszych recenzentów to było coś. Od tamtej pory cały czas jeżdżę po świecie. Prawie codziennie gram jakiś koncert.

Nie podajesz swojego wieku. Dlaczego?

To by mogło mnie w jakiś sposób ograniczyć, sprawić, że inni postrzegaliby mnie w jakiś konkretny sposób, a tego nie chcę.

Z wykształcenia jesteś architektem. Ponoć świetnie Ci szło i na uniwersytecie w Dublinie miałaś najlepsze wyniki od dekady. Wybrałaś jednak muzykę.

Od dzieciństwa śpiewam Waitsa i Brela, mimo to długo nie potrafiłam wybrać. Nawet kiedy zrobiłam sobie rok przerwy od studiowania i wyjechałam do Berlina, gdzie występowałam w kabaretach, wciąż zastanawiałam się, czy śpiewanie to jest to. Dopiero dziewięć lat temu zdecydowałam się rzucić na dobre architekturę. Wszystko przewartościował wypadek samochodowy, po którym miałam długo rehabilitację. Wtedy zrozumiałam, że życie jest zbyt krótkie, żeby nie robić w nim tego, co się naprawdę kocha. Teraz czas na płytę z moimi autorskimi kompozycjami.

ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ

W poniedziałek na PPA
E. Geppert, Capitol, g. 18
Bente Kahan & Carolyn Dorfman, Opera Wrocławska, g. 20
"Maria Awaria", Impart, godz. 22

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska