Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Giełdy staroci we Wrocławiu: Zbieracze, tu eldorado na was czeka

Jacek Antczak
Jerzy Tomaszewski pracuje w antykwariacie przy  placu Kościuszki od 40 lat
Jerzy Tomaszewski pracuje w antykwariacie przy placu Kościuszki od 40 lat fot. Jarosław Jakubczak
Dlaczego kiedyś były to wyspy skarbów, a dziś jest tam "sama Holandia", kim są handlujący, a kim kupujący, i skąd fenomen giełd staroci. Z Jerzym Tomaszewskim, antykwariuszem i dziennikarzem, autorem programu "Antykwaryczne polowania" i książki "Antykwaryczne polowania", rozmawia Jacek Antczak

============11 (pp) Zdjęcie Autor(35588953)============
Giełdy staroci stały się fenomenem, wielu Dolnoślązaków dostało pozytywnego fioła na ich punkcie. Pamięta Pan, kiedy to się zaczęło?
- Dokładnie, bo byłem uczestnikiem pierwszych giełd. Odbywały się w Bielawie, a chwilę potem pojawiły się we Wrocławiu, najpierw przy placu Gottwalda, czyli dzisiejszym placu Piłsudskiego. To było 38 lat temu, w 1975 roku. Kończyłem studia na historii sztuki i już pracowałem w tym samym miejscu, w którym rozmawiamy, czyli w Desie przy placu Kościuszki. A Dolnoślązacy tego fioła mieli od samego początku - pod względem emocji nic się nie zmieniło, aczkolwiek giełdy już nie są wyspami skarbów, jakimi wtedy bywały.

Przed 1975 rokiem nie było giełd staroci we Wrocławiu?

- Były enklawy - przy placu Nankiera i na legendarnym już targowisku przy Krakowskiej, gdzie pomiędzy jeansami, ciuchami i starymi butami królowali starzy handlarze, choć niemający jeszcze ambicji by-cia przenośnymi antykwariuszami. Pamiętna do dziś jest postać pana Szulca ze Lwowa, który handlował zegarami i gonił wszystkich niepowołanych w sposób bardzo zdecydowany, momentami na granicy dobrego wychowania.

Krzyczał na kupujących?

- "A ty rymundo francowata, gdzie z łapami do tego zegara, takie coś nie dla ciebie, poszła stąd". Trzeba było sobie zasłużyć na jego uznanie, nie wszyscy mogli dostąpić przywileju, by porozmawiać z nim o skarbach, którymi handlował.

Właściwie co to oznacza "staroć"? W tamtych czasach to były rzeczy poniemieckie?
- Tak, to były rzeczy mocno związane z tym miejscem, "przypadkowo" należące do przejściowych właścicieli, jak się mówiło "po wujku Niemcu". Przedmioty, które nie były przez nas oswojone, nie były związane emocjonalnie z nami, nowymi mieszkańcami Dolnego Śląska, więc stanowiące dobry, czasem wyjątkowo cenny towar.

Jakimi przedmiotami handlowano?
- Wszystkimi. Wyobraźmy sobie ogromny antykwariat, w którym jest wszystko, co ludzie wynieśli z mieszkań, zniszczonych dworów śląskich, pałaców i innych miejsc, których ciągłość kulturowa została przerwana. Te przedmioty trafiały na giełdę staroci. Nie było wtedy jeszcze żadnej specjalizacji. Ci, którzy handlowali, mieli więc to, co zdobyli, a ci którzy szukali okazji, buszowali między tymi stoiskami i trafiali na wyjątkowości. Tym bardziej że zarówno sprzedający, jak i większość kupujących nie do końca była przygotowana merytorycznie na handlowanie antykami, a czasem wręcz zabytkami.

Na jakie skarby się trafiało?
- Można było trafić na bieder-meierowskie szkło, pięknie grawerowane w śląskie uzdrowiska albo ciekawą białą broń, barokowe kielichy czy ładną miśnieńską porcelanę z początku XVIII wieku, czyli początków porcelany europejskiej. Targując się, można było to kupić za nieduże pieniądze. Pracując w antykwariacie, kupowaliśmy rzeczy, które nas interesowały i byliśmy uczuleni na naprawdę wartościowe historie. Nawet dzisiaj chodząc po Pałacu Królewskim, czyli Muzeum Miasta Wrocławia, na ekspozycji widzę rzeczy, które na tej giełdzie wyłowiliśmy i nakazali właścicielom przyjście do Desy na wycenę, by nie dostały się w ręce ludzi, którzy z muzealnictwem czy kulturą nie mieli nic wspólnego. To na giełdach wypłynęły przepięknie oprawiony w srebra mszał głogowski czy wspaniała Madonna z dzieciątkiem z kości słoniowej, absolutnie wyjątkowa rzecz, która jest u dyrektora Łagiewskiego na ekspozycji w Muzeum Miejskim. Kolekcjonerzy mieli więc możliwość złowienia rzeczy bardzo cennych. To nie była jeszcze druga Holandia, trzecia Francja, czwarta Anglia, to był Dolny Śląsk z całym swoim bogactwem, jeszcze nierozszabrowanym do końca przez tych, którzy po wojnie traktowali go jako prawdziwe antykwaryczne eldorado.

Jacy byli ci pierwsi handlarze? Fachowi?
Są ludzie, którzy mają umiejętność sprzedawania butów czy uprawiania handlu bławatnego, są i tacy, którzy godzinami pochylają się nad znaczkami i ci, którzy handlują wszystkim, czyli antykami czy starociami, jak zwał tak zwał. I oni z czasem wciągali się, uczyli, nabywali doświadczenia, podsłuchiwali i wyciągali wnioski. Następował proces spontanicznej edukacji, nie- popartej literaturą, nie było wtedy nawet książek i tego, co dziś jest na wyciągnięcie palców w stronę klawiatury komputera. Kiedyś posiadanie katalogów aukcyjnych, tak zwanych kunstpraisów, czyli opracowań dotyczących wycen an-tyków, było dostępne nielicznym, którzy uchodzili za tych guru i znawców przedmiotu.
A kupujący?
To była jedna wielka rodzina, kupujący ze sprzedającymi nawiązywali nić porozumienia. Zdarzało się, że profesor zaprzyjaźniał się z panem, który sprzedawał jakieś ceramiki, i giełda po giełdzie te znajomości się zawiązywały ku obopólnemu zadowoleniu, bo jak w handlu, obowiązuje tu zasada: "Kupić tanio, sprzedać drogo" - każdy kolekcjoner chce kupować taniej. To dopiero sprawia przyjemność, jeżeli możemy powiedzieć: "Okazyjnie kupiłem, za grosze, a to jest tyle warte". I zabawa w "tyle warte" miała inny wy-miar, ponieważ żyliśmy w innym świecie. To nie był świat nienormalnych pieniędzy, wartości i relacji. Jeśli tu przyjeżdżał Niemiec, to za 100 marek mógł sobie poszaleć. Dzisiaj, jeżeli ma 100 euro, może kupić, dwa, najwyżej trzy mosiężne moździerze.

Tych dawnych sprzedających można spotkać na giełdzie?

Trafiają się jeszcze kupcy, którzy pamiętają tamte czasy, ale następuje naturalna wymiana pokoleń. To jest biznes rodzinny, sposób życia, przenoszenia się z punktu A do B z tymi starociami, nocowanie na parkingach, rozkładanie tego kramu.

Jeżdżą z giełdy na giełdę?
- Jeżdżą. Ci, którzy handlują na Gnieźnieńskiej czy pod Halą Ludową, jadą potem do Świdnicy czy innych miast, gdzie są organizowane giełdy, teraz pewnie pojechali na Jarmark Dominikański, bo tam "proszę pana przyjadą Ruscy i będą kupować". To zresztą inna his-toria, pewnego mitologicznego podchodzenia do pewnych zjawisk. Czasami handlujący opowiadają klientom niesamowite historie. "Proszę Pana, to jest secesja, szesnasty wiek", mówią, "to secesja z okolic I wojny światowej". Jeden z handlujących do naszego kolegi powiedział: "Jurek, przywiozłem ci mongolską zbroję płytową". Na co kolega odpowiada: "Słuchaj, Mongołowie zbroi płytowych nie nosili, mieli wojłoki, kolczugi, ale na pewno nie płytowe". "Nie masz racji, jeden mógł mieć". To powiedzenie, "jeden mógł mieć" stało się dla nas has-łem, bo jak ktoś powie: "To niemożliwe", zawsze można odpowiedzieć: "Jeden mógł mieć".

To dlaczego ludzie tak lubią te giełdy?
- Właśnie dlatego, że to ostatni kawałek normalnego handlu, twarzą w twarz. To nie jest handel z sakramentalnym zakończeniem "dziękuję, zapraszam ponownie" jak w sieciowym sklepie. To handel, w którym można się zakochać, posprzeczać, który staje się czymś tak wplecionym w kalendarz, że ci, którzy ulegli tej manii, stają się nieszczęśliwi, jeśli nie pójdą na giełdę: "Nie byłem na giełdzie. Wprawdzie tam nic nie ma, ale nie byłem".

A kim są kupujący?
- To jest w zasadzie stała klientela, w dziewięćdziesięciu procentach inteligencja - profesorowie, lekarze, adwokaci, nauczyciele. Gdybym powiedział, że klasa średnia, to bym przesadził, bo klasa średnia jest jeszcze bardzo średnia i będzie klasą średnią, jeśli inteligencja spotka się z pieniędzmi, a pieniądze z inteligencją.

Skąd handlarze biorą nowe starocie?

- Bardzo istotne pytanie. Kiedyś te nowe starocie brały się z wędrowania po regionie, jeżdżenia od miasta do miasta, od wsi do wsi, od PGR-u do PGR-u i i ściągania od ludzi naprawdę przeróżnych poniemieckich rzeczy, często bardzo cennych. Ale teren został już tak dokładnie spenetrowany, że dziś trafienie na skarby jest o niebo trudniejsze niż to drzewiej bywało. I w tej chwili 90 procent zaopatrzenia w starocie przychodzi do nas z Zachodu, z przeróżnych flomarków, giełd, pchlich targów i wystawek z Niemiec, Holandii, Belgii, Francji. Teraz jeszcze troszeczkę rzeczy z Anglii przyjeżdża, bo nasza nowa emigracja czasami sobie pobuszuje i coś tam przywiezie. To są przedmioty, które są opatrzone pogardliwą nazwą: "Wie Pan, tam jest sama Holandia". I ta "sama Holandia" stała się już synonimem byle czego, czyli przedmiotów antykopodobnych, których jest najwięcej.

"Sama Holandia", czyli co?

- W większości antykopodobne przedmioty, czyli takie, które są robione po to, by pasowały do wnętrz antycznych. To stylizowane na stare nowe świeczniki, foremki do ciasta, mosiężne doniczki. Czasami bardzo porządnie zrobione i z dobrych materiałów, ale niemające już nic wspólnego z tym, nazwijmy to, "stuletnim antykiem". I dlatego obraz giełdy się zmienił. Z jednej strony nabierają wymiaru międzynarodowego, ale z drugiej ubożeją, jeśli chodzi o jakość przedmiotów. Rzadko się na coś jeszcze trafi. Pozostaje rodzaj towaru bez ambicji bycia antykami czy zabytkami, ale to na Zachodzie funkcjonuje w sposób normalny: ktoś potrzebuje do kuchni jakieś tak zwane durnostojki i sobie kupuje za parę euro, a nie za ciężkie pieniądze. I tak jest też u nas, bo się zmieniają gusta, nastają kolejne pokolenia, a dzieci już niekoniecznie podzielają gusta rodziców.

To kim są dzisiaj klienci giełd staroci, dalej ci profesorowie i lekarze?
- Klientela się starzeje. My, siedząc w antykwariacie, wiemy doskonale, jak niewielu młodych ludzi czymś się interesuje. Na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy czegoś szukają, jakiejś ładnej ceramiki japońskiej czy szabel austriackich. Miłośnicy antyków sami stają się powoli antykami. Ktoś dowcipnie powiedział, że to już nie jest giełda staroci, tylko giełda starości. Tak jest i trudno się obrażać na rzeczywistość.

Chodzi Pan jeszcze na giełdy?

- Proszę pana, jak ja przez cały tydzień siedzę wśród antyków, to w niedzielę chcę poleżeć w domu i pooglądać Euro-sport. A najlepsze okazje i tak do mnie trafią. Dziś był młody człowiek, który mi przypomniał, że niedawno chciałem kupić obrazek, który mi się spodobał, ale był dla mnie za drogi. Pochwalił się: "Wie pan, ale ja go sprzedałem nie za 600 złotych, które chciałem od pana, tylko za 1500 euro". Odpowiedziałem mu: "No i widzi pan, to znaczy,że ja się na tym znam". Kiedy robiłem program "Antykwaryczne Safari" na wrocławskiej giełdzie staroci, ku zaskoczeniu wielu moich kolegów przyjęcie nas pośród tych stoisk było miłe. Ci ludzie dali się wciągnąć w zabawę. Zorientowali się, że nie robię interwencyjnej audycji pod tytułem "Skąd pan to ma?", tylko, opowiadając o tych przedmiotach, robię reklamę giełdzie i samym przedmiotom, budzę do nich sympatię.

A co w nich sympatycznego? Po co właściwie kupować te starocie?
- My przecież nie będziemy zbierać komórek. Nikt nie będzie zbierał tego, co się dziś produkuje. Mamy ostatnią szansę na to, by kupić rzeczy- nawet zwyczajne, które przez to, żeby były zrobione w innym czasie, innym wymiarze i z innym podejściem, są nadzwyczajne. Nawet stare liczydło ma o wiele więcej wdzięku niż dzisiejszy kalkulator, bo jest czystą funkcją. Mamy w rodzinie wspaniałą niemiecką, żeliwną maszynkę do mielenia maku. Trzeba się nad nią namęczyć, bo jest na korbę, ale jak się ten mak w niej zmieli, a raczej zgniecie, to tort makowy albo makowiec jest o niebo lepszy niż ten z maku przepuszczonego przez nie wiadomo jak nowoczesne miksery. I ta maszynka w naszej rodzinie będzie zawsze - bo ona jest bardzo cenna. Świetnie wygląda, ma wdzięk, spełnia swoje zadanie i się nie zepsuje, bo nie ma się w niej co zepsuć. Taka zwyczajna, żeliwna maszynka, a mówiąc wprost: zwyczajnie nadzwyczajna.

Rozmawiał Jacek Antczak
============40 (pp) Apla Tytuł 12/14.5 Bk benton(35588954)============
Giełdy staroci na Dolnym Śląsku
============41 (pp) Ramka Tekst 8.5/10 Bd benton(35588955)============

  • Wrocław, ul. Wystawowa 1 przed Halą Ludową, ostatni weekend miesiąca, godz. 8--16, wstęp 4 zł
  • Wrocław, ul. Piotra Skargi przy Wzgórzu Partyzantów, piątek - niedziela, godz. 8--15, wstęp bezpłatny
  • Wrocław, ul. Gnieźnieńska 6-8, każdy ostatni czwartek, piątek i sobotę miesiąca, wstęp bezpłatny
  • Jelenia Góra, Jarmark Staroci i Osobliwości, plac Ratuszowy, 28-29.09.2013
  • Świdnica, Rynek, pierwsza niedziela miesiąca
  • Kamienna Góra, Rynek, ostatnia sobota miesiąca, wstęp wolny
  • Legnica, Rynek, druga niedziela miesiąca w godz. 6--14, wstęp wolny
  • Oleśnica, Rynek, każda trzecia niedziela miesiąca
  • Lądek-Zdrój, 19-21 lipca, 16-18 sierpnia, 20-22 września, 18-20 października, w godz. 8-15
  • Wałbrzych, OSK SM "Podzamcze", aleja Podwale 1, ostatni wtorek miesiąca (z wyjątkiem lipca i sierpnia), godz. 16-19

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska