Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeszedł pieszo wzdłuż Amazonki. Ed Stafford: Na wyprawie przesuwam granice

Maciej Dudzik
Piesza wyprawa wzdłuż Amazonki zajęła mu  dwa lata, cztery miesiące i dwa tygodnie. Tak stał się sławny
Piesza wyprawa wzdłuż Amazonki zajęła mu dwa lata, cztery miesiące i dwa tygodnie. Tak stał się sławny fot. Dzięki uprzejmości discovery networks
Tanie loty i telewizja penetrująca najdziksze zakamarki świata sprawiły, że świat skurczył się do rozmiarów plecaka. Wystarczy wrzucić go na ramię i za parę godzin stanąć w dowolnym kraju. Kiedy wszyscy wydajemy się sobie podróżnikami, próżno szukać wiadomości o podróżnikach prawdziwych. Ja spotkałem ostatniego z nich. O Edzie Staffordzie, który w dwa lata przeszedł pieszo wzdłuż całej Amazonki i został zrzucony nagi na bezludną wyspę, pisze Maciej Dudzik

Kiedyś bohaterowie gazet, wzory dla młodzieży i inspirujący kolejnych śmiałków odkrywcy naprawdę zmieniali świat. Chyba najbardziej zmieniła go tzw. wymiana kolumbiańska, czyli wzajemne wpływy Ameryki i reszty świata, która wstrząsnęła podstawami gospodarczymi - ziemniaki zlikwidowały praktycznie klęski głodu w Europie, tytoń zmienił rynek Chin i Dalekiego Wschodu - i politycznymi Starego Lądu.

W powszechnym mniemaniu dzisiaj już nic nie zostało do odkrycia, więc na czołówki gazet trafiają głównie podróżnicy walczący z własnymi ograniczeniami. W Polsce podziwiamy wyczyny Jasia Meli, porażonego prądem chłopaka o silnym charakterze, który pchnął go do zdobycia obu biegunów w ciągu jednego roku. Chłopak z Gdańska został jednocześnie pierwszym niepełnosprawnym i najmłodszym autorem takiego wyczynu. Cały świat podziwia Erika Weihenmayera, który stracił wzrok w wieku 13 lat, ale później zdobył góry McKinley, Kilimandżaro i w końcu, jako pierwszy niewidomy, Mount Everest. Dziś pracuje w Tybecie przy projekcie Climbing Blind, czyli dokładnie pasuje do modelu współczesnego awanturnika - człowieka z misją.

Do panteonu bez misji
W czołówce wymienianych jako najbardziej inspirujący podróżnicy naszych czasów zawsze znajdziemy Eda Stafforda, z wyglądu łobuza po trzydziestce, chłopaka o zniewalającym uś-miechu i ogromnej sile woli. Z dzisiejszej perspektywy pewnie nieźle musi się bawić, kiedy spływają na niego kolejne splendory, a pamięć nie wymazała ciężkich początków.
Dwa lata, cztery miesiące i dwa tygodnie zabrała mu podróż życia, brama do panteonu sław, do którego wszedł 9 sierpnia 2010 roku. Stafford jako pierwszy i jedyny dotąd przesze-dł wzdłuż całą Amazonkę: najdłuższą rzekę świata, od jej źródeł w peruwiańskich Andach do ujścia do Atlantyku na brazylijskim wybrzeżu (i co do rzeczywistych źródeł Amazonki, i co do tego, czy jest ona dłuższa od Nilu wciąż trwają spory wśród naukowców). Pokonał ponad 7000 km dżungli, korzystając wyłącznie z siły mięśni. Swoich.

Więcej czytaj na kolejnych stronach:
Miłośnik mokradeł i geograf
Porzucony przez młodocianą matkę i wychowany przez rodzinę Staffordów na wsi w hrabstwie East Midlands w Anglii, od małego czuł pociąg do otwartych przestrzeni, lasów i mokradeł, co nie przeszkodziło mu ukończyć studiów geografii z wyróżnieniem.

Niechętny wszelkim podległościom, niewidzący siebie w biurze, Stafford wstępuje do armii i służy na misjach w Iraku. Po zdjęciu munduru krótko próbuje sił w biznesie, ale szybko skupia się - korzystając z doświadczeń wojskowych - na prowadzeniu i zaopatrzeniu misji naukowych w dalekich krajach.

Chociaż amazoński wyczyn Stafforda wart był rekordu Guinnessa, setek artykułów w prasie brytyjskiej i amerykańskiej, jego idea była dość luźno związana z misją ekologiczną.

Owszem, chciał zwrócić uwagę na sytuację lasów tropikalnych, ale pomysł wyprawy narodził się podczas zwykłej rozmowy z kolegą, Lukiem Collyerem. Kierowała nimi ułańska, - jeśli oczywiście Anglicy mieli ułanów - fantazja: że drzewa w Amazonii są większe niż te, jakie dotychczas widzieli, a mieszkańcy bardziej dzicy niż znajomi Anglicy, no i w ogóle fajnie będzie przepłynąć tę rzekę.

Zamiast kajaka własne stopy
Dopiero w trakcie planowania wyprawy pomyśleli o tropikalnych lasach, ale bardziej na użytek sponsorów, i po cichu, by nie wkurzyć rządu Brazylii, który krzywym okiem patrzy na radykalnych ekologów, hamujących, wedle urzędników, rozwój kraju. Kajaki porzucili, bo po co powtarzać coś, co zrobili przed nimi inni? Stafford i Collyer znaleźli informacje o kilku wyprawach, które przepłynęły Amazonkę. Pierwszy był Polak Piotr Chmie-liński, pierwszy człowiek, który w kajaku pokonał tę rzekę od źródeł do ujścia. Do dzisiaj wyczyn ten powtórzono kilkakrotnie, podobnie jak przepłynięcie Amazonki wpław (Martin Strel dokonał tego w ledwie 2 miesiące!).

Sposób na sponsora

W książce Stafforda "Wyprawa wzdłuż Amazonki" przeczytałem, jak borykał się ze zdobyciem środków na podstawowe rzeczy niezbędne do wyprawy amazońskiej. Kryzys w Europie dopadł jego głównego sponsora i Ed stanął w dżungli z perspektywą utraty zaopatrzenia. Nie poddał się. Miał narzędzia do poszukiwania nowych źródeł pieniędzy, bo miał dostęp do in-ternetu. To niewiarygodne, ale z bezkresnych i bezludnych terenów Amazonii Stafford prowadził bloga! Sprzęt do łączno-ści satelitarnej, który zapewniał mu aktywność w internecie, ważył tyle, że wiele razy chciał go porzucić w dżungli. Ale przecież dzięki niemu spływały kolejne fundusze zafascynowanych wyczynem fanów, potrzebne choćby na utrzymanie pomocnika przypadkowo spotkanego w dżungli.

Dodatkowo Ed łączył się i nadawał relacje na żywo dla brytyjskiej telewizji i radia, a nawet og-lądał telewizję BBC i rozśmieszającego także mnie do łez Ricky Gervaisa w The Office ("Biuro").

Samotność na wyspie
Kiedy po powrocie z Amazonii szukał nowych celów, znalazł partnerów w światowej sieci telewizyjnej. Telewizja Discovery pokazała cały program o wyprawie wzdłuż Amazonki i razem wymyślili 2-miesięczny eksperyment a la Robinson Cruzoe i w swoim stylu zaostrzył zasady.

Kazał się wyrzucić nagi na bezludnej wyspie koło Fidżi i w ciągu 60 dni miał nie tylko przetrwać (to by było zbyt łatwe), ale też zostać prawdziwym królem wyspy. Stafford chciał pokazać światu, że wciąż możliwa jest sytuacja, kiedy cywilizację musimy sobie stworzyć sa-mi. Dom zbudować bez IKEI, a zwierzynę złowić bez TESCO. Udało się, choć jedzenia gekonów i ślimaków nie zalicza do miłych doświadczeń.

Z nowym partnerem problem finansowania wypraw zniknął. Dziś wszystko co jest medialne, doskonale się sprzedaje. Ed kręci więc kolejną, po "Nagim i osaczonym" - to właśnie przygoda na wyspie Olorua na Pacyfiku (do obejrzenia za kilka miesięcy w Discovery) - serię dla telewizji i jest bezpieczny za cenę zerwania intymnych relacji z obserwatorami poprzednich wypraw. Także ja czułem się odcięty, kiedy wypatrywałem na jego blogu wpisów o nowych wyzwaniach i zastanawiałem się, co jeszcze można zrobić, kiedy dotarło się do granic?
Wciąż nie wiem, choć spotykam się ze Staffordem w stolicy jednego z europejskich państw. Nie wolno mi wymienić nazwy kraju i nikt z jego ekipy nie chce uchylić rąbka tajemnicy. Po stanie jego rąk (próbuje je umyć od kilku godzin - jak twierdzi) widać, że nie spaceruje po plaży. Mam nadzieję, że mu się coś wy-msknie, kiedy pytam go o radzenie z samotnością.
- O, kurczę - wraca szybko do sytuacji na Pacyfiku. - Uderzyło mnie to nagle na wyspie. Nie mam nic. Ubrania, wody, schronienia. "Cholera jasna", pomyślałem, "nie jest dobrze". Wtedy przypomniałem sobie sposób Aborygenów: układasz w kręgu kamienie, siadasz w środku i myślisz "OK, jestem panem tego miejsca, jestem panem sytuacji". Wtedy - śmieje się Ed Stafford - jest trochę lżej.

Chłopak z Monty Pythona

Zachowuje trzeźwą ocenę sytuacji. Nie pozuje na bohatera, który wspina się na każdą górę po drodze.
- Lepiej ją obejść, zaoszczędzisz sporo energii - mówi.

Do najważniejszych rzeczy na wyprawie zalicza dobre skarpetki i buty. To doświadczenie z wyprawy amazońskiej, kiedy zmasakrowane stopy kumpla zażądały zamiany źle dobranych butów trekkingowych na crocsy. Ma rady na drobne zwierzęta (- kiedy ugryzie cię insekt, o którego nazwie nie masz pojęcia, przypal ranę papierosem; - w Ameryce Południowej nie sikaj do rzek, bo żyje tam ryba Kandyra, jedyny gatunek kręgowca, który pasożytuje na człowieku - wpływając przez strumień moczu dostaje się do cewki moczowej człowieka) i na większe (- przed aligatorem u-ciekaj na drzewo, ale długo na nim nie siedź). I lekceważy ukąszenia jadowitych węży, bo według niego więcej osób umiera we śnie od uderzenia spadającego orzecha kokosowego...

Ze swoimi radami wydaje się żywcem wyjęty z Monty Pythona, co nie znaczy, że te rady nie mają sensu. Po prostu ma wyostrzone poczucie humoru charakterystyczne dla ludzi z tego kraju, które pozwala znosić przeciwności losu łagodną kpiną, własne klęski traktować z ironią graniczącą z absurdem.

Czy ja też tak mogę?
Jako były wojskowy przeprowadzał przez Andy wyprawy naukowców. Ale na pytanie, czy normalny facet może się wybrać na wyprawę tak jak on, wzrusza ramionami: - Trzeba sobie znaleźć odpowiednie wyzwanie. Kiedy szedłem wzdłuż Amazonii, nieraz ocierałem się o śmierć, o niebezpieczne sytuacje, ale idąc dalej, przesuwałem też granice. Czułem, jak moja osobowość się rozwija, jak dojrzewa mój charakter. Każdy potrzebuje czegoś takiego. I każdego na to stać.

Jego dobry kumpel, Alastair Humphreys, wymyślił coś, co nazwał micro adventures, czyli mikrowyprawy. Stafford nie kry-je zachwytu: - To może być przygoda na jeden wieczór. Wsiadasz w samochód po pracy, jedziesz do najbliższej góry, wchodzisz na nią i śpisz pod gołym niebem. Rano się budzisz i myślisz: "O cholera, jestem wśród gwiazd". Genialne! Nie potrzebujesz nawet weekendu, po prostu wyrywasz się z miasta i nagle czujesz, że żyjesz.

Mikrowyprawy Humphreysa w internecie wyglądają jak przewodniki dla niewidomych i uzmysławiają, jak bardzo staliśmy się niewolnikami czterech ścian. Humphreys, facet po trzydziestce, wyznacza dzisiejszym mieszczuchom mikrominimalne cele: wyjdź z domu, zamknij drzwi na klucz, odwróć się i idź co najmniej 50 km. Aż znajdziesz miejsce do spania pod gołym niebem, aż znajdziesz wodę, w której się wykąpiesz. Masz na to 24 godziny. Pierwsze będą ciężkie. Będziesz przeciskał się między samochodami, wśród tłumu pieszych, ale wkrótce miasto się skończy i zobaczysz zieleń i niebo.

W moim mieście godzina wystarczyłaby do opuszczenia jego granic, ale nigdy pieszo tego nie dokonałem. Jesteśmy uwięzieni w granicach miast, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Boimy się wyjść, patrząc na odbicie w lustrze.

Kiedy tak marudzę, Stafford uspokaja: - Nie musisz być olimpijczykiem, by myśleć o wyprawie. Dla mnie ważniejsze jest poczucie humoru, otwartość, łaknienie czegoś nowego, kiedy to w sobie masz, wszystko inne jest drugorzędne.

Aborygeni, dzieci i prąd

Popada w emfazę, kiedy wspomina dzieciństwo, skauting i armię. I użala się nad młodymi ludźmi, siedzącymi nad grami komputerowymi, przed telewizorem: - Nie znają kategorii przestrzeni, które napędzają ciekawość świata, rozwijają nasze najlepsze cechy. To wielki wstyd, dla wszystkich, że nie dajemy im takich możliwości.

Jest zafascynowany tradycją Aborygenów, którzy wysyłają 10-letnie dzieci na miesiąc do buszu. Żeby zaznały wolności, żeby sobie poradziły, ale też by zaznały odrobiny samotności, gdy człowiek czuje, że jest tylko on i natura, z którą musi się jakoś dogadać. Śmiejemy się na myśl o przeniesieniu tej lekcji na europejski grunt...

Za oknem hotelu, w którym rozmawiamy, rozlega się potworny huk. Obok jest plac budowy, może zdarzył się wypadek? Ed ani drgnie, tylko leniwie odwraca się i wygląda na zewnątrz. - Mam doświadczenie z niebezpieczeństwem - śmieje się - zwykle traktuję to jak grę.

Bywał już w niezłych opałach i zagrożenie wyostrzało mu wszystkie zmysły, zupełnie jak prąd przechodzący przez ciało. - Więc kiedy nadchodzi jeszcze raz... czekasz na nową przyjemność - znów się uśmiecha jak chłopiec, który coś spsocił. - Aborygeni twierdzą - wraca do swojego ulubionego tematu - że masz trzy mózgi. Największy odpowiada za instynkt, w końcu musisz przeżyć, mniejszy to ser-ce, czyli emocje, a ten najmniejszy to ten określany przez nas, ludzi Zachodu, jako najważniejszy - mózg odpowiadający za logiczne myślenie. Kiedy się na nim skupiasz w chwili kryzysu, kiedy mu wierzysz, popadasz w szaleństwo. Widzisz możliwości klęski, upadku. Ale kiedy zawierzysz instynktowi, odrzucisz myślenie o tym, co ci grozi, to następuje wielka ulga. Opadają złość, ból i zwątpienie, siadasz w kręgu i oddychasz spokojnie. W mojej przestrzeni nie ma miejsca na strach.

Instynkt, hm, czyż to nie on podpowiadał mi, że dowiem się czegoś o nowej wyprawie Eda?

Autor dziękuje Discovery Networks za umożliwienie przeprowadzenie wywiadu z Edem Staffordem. Nowe przygody Stafforda w Discovery Channel już jesienią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska