Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

68 lat po wojnie kamienie na Dolnym Śląsku nadal mówią po niemiecku?

Arkadiusz Franas
Omdlałem. I to trzykrotnie. I wcale powodem mego osłabnięcia nie była fala upałów. Lubię ciepło i mnie tam temperatura w okolicach 35 stopni za bardzo nie przeszkadza. Zwłaszcza latem. Pamiętają Państwo palacza z "Misia" z jego wspaniałą kwestią: "Pani kierowniczko, ja to wszystko rozumiem... Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima, to musi być zimno, tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury!".

I ja tak wolę. Niech zimą będzie zimno, a latem gorąco. Zawsze można wybrać Australię. Tam mają zupełnie inaczej. Oczywiście z naszej perspektywy. Pamiętają Państwo z dawnych czasów, jak w gazetach ukazywały się takie dyżurne zdjęcia z antypodów? W Polsce, wtedy jakże Ludowej, podczas srogich zim bywał dwudziesty stopień zasilania. Czyli w mieszkaniach było tak zimno, że aby odrobinę podwyższyć temperaturę, otwierano lodówkę... Otóż wtedy bardzo często ukazywało się w prasie zdjęcie roznegliżowanej pani pluskającej się w falach oceanu z podpisem: "A w Australii lato...". I od tego obywatelowi miało się zrobić cieplej.

Jest lato, to niech będzie gorąco. Odrobina normalności nie zaszkodzi. Zwłaszcza w czasach, gdy matką może być mężczyzna, a dziewczynka otrzymać na imię Kazimierz. Pewnie niedługo nawet nazywać się Kazimierz Dolny...

Wróćmy jednak do mych zasłabnięć. Omdlenie 1. Kilka dni temu dzwoni do mnie kolega, który właśnie z rodziną wrócił z wakacji. Spędzał je na wschodzie kraju, w okolicach Zamościa. I tak zaczyna ze mną rozmowę: "Byłem synowi pokazać prawdziwą Polskę. Tam, gdzie ludzie od zawsze mówili po polsku, gdzie w każdym zakątku czuć słowiańską duszę...". Tylko czekałem, aż mi zacznie za Mickiewiczem recytować: "Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych...". I tak opowiada mi, i opowiada o tych piaszczystych drogach, dachach krytych prawdziwą strzechą, a nie jakąś ponurą czerwoną dachówką, a ja słabnę. Kolego, se myślę, o czym ty do mnie mówisz?! Żebym ci nie powiedział, co tam czuć... Ponad 20 lat temu przeniósł się tu z centralnej Polski, jak kot Pawlaka, i będzie mi tu twierdził, że Polska to tylko tam. A my co? Wioska Smerfów?

Omdlenie 2. Kilka tygodni temu w mieście stołecznym Wrocławiu zorganizowano Polsko-Niemieckie Dni Mediów. Zaproszono mnie do debaty na temat "Co robi czwarta władza? Rola mediów w kształtowaniu stosunków polsko-niemieckich". No i tak sobie debatujemy, tak sobie kształtujemy. I jest miło i na temat. I nagle dziennikarz z ogólnopolskiej gazety, prowadzący dyskusję, powszechnie teraz nazywany moderatorem (że się za to nie obraził...), pyta mnie: "A jak wygląda to u was w regionie? Chyba na pograniczu bez problemu nawiązujecie kontakt. Nie ma bariery językowej...". Zdębiałem. Może z punktu widzenia Warszawy Wrocław jest na pograniczu, ale jak większość z Państwa doskonale wie, do granicy mamy nieco ponad 150 kilometrów. Poza tym na tym "pograniczu" na wschód od Nysy Łużyckiej od 1945 roku obowiązującym językiem jest język polski. I od zdobycia Breslau w maju owego roku gwałtownie spadła w tym mieście, jak i na całym Dolnym Śląsku, popularność niemieckiego. Czego nie można powiedzieć o Görlitz czy Dreźnie, gdzie w myśl traktatów z połowy XX wieku nadal wolno używać niemieckiego i nie ma obowiązku mówienia po polsku. I my te traktaty szanujemy. Tylko szkoda, że w innych rejonach kraju jakoś nie za bardzo zdają sobie z tego sprawę.

Omdlenie 3. W czwartek dzwoni do mnie inny mój kolega. Do czwartku miałem o nim całkiem dobre zdanie, ale teraz się poważnie nad tym zastanawiam. Otóż ów mój znajomy, szanowany doktor nauk technicznych, lekko zasapany, bo jak wszyscy trenuje biegi i zasapanie stało się jego cechą immanentną, bo trenuje od niedawna, postanowił się mnie poradzić. - Słuchaj, postanowiliśmy poznać Polskę - tłumaczy mi, a ja już się boję, bo wspominam wcześniejszą rozmowę i czekam na argumenty. - Wiesz co, wykombinowałem z żoną, że pojedziemy na przykład do tego Henrykowa, gdzie powstało to pierwsze zdanie po polsku. Ty, gdzie to jest pod Warszawą ten Henryków?

Zawiesiłem się... Bo co mam mu powiedzieć? To, co o nim na gorąco myślę? Szkoda tej wieloletniej przyjaźni. Więc z emocji tylko wysyczałem: - Henryków, baranku boży, jest 54 kilometry od Wrocławia. Powiat ząbkowicki... - No co ty - usłyszałem w odpowiedzi. - Patrz, tak blisko, a ja nie wiedziałem - szczerzył się bezbronnie.

I jak to w ogóle podsumować? Proszę mi nie współczuć znajomych. Ja nadal żyję nadzieją, że oni tylko drażnili się ze mną. Zwłaszcza w tym pierwszym przypadku. I proszę mnie nie pozbawiać tej nadziei. A tak zupełnie poważnie, to nadal uważam, że my powinniśmy promować Dolny Śląsk na... Dolnym Śląsku. Te słynne wersy Stanisława Jachowicza: "Cudze chwalicie,/ Swego nie znacie,/ Sami nie wiecie,/ Co posiadacie" powinny wisieć w każdym dolnośląskim urzędzie. A w sprawie polskości Dolnego Śląska to nawet nie chce mi się dyskutować i tylko polecam słowa Cycerona: "Ibi patria, ubi bene", czyli "Tam ojczyzna, gdzie jest dobrze". Mnie tu jest bardzo dobrze i dlatego wszem wobec i każdemu z osobna głoszę: jestem Dolnoślązakiem!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 68 lat po wojnie kamienie na Dolnym Śląsku nadal mówią po niemiecku? - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska