Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak wielka rodzina

Małgorzata Matuszewska
Jacek Krzaklewski, gitarzysta Perfectu, gra w zespole od 20 lat
Jacek Krzaklewski, gitarzysta Perfectu, gra w zespole od 20 lat Michał Pawlik
Rozmowa z urodzonym na wrocławskich Krzykach Jackiem Krzaklewskim, gitarzystą zespołu Perfect, który dziś mieszka na wrocławskich Maślicach.

Jak Pan trafił do Perfectu? Przedtem grał Pan w wielu grupach.

Całe zawodowe życie zajmuję się tylko muzyką, a muzycy się znają. Grałem m.in. w Pakcie, Romualdzie i Romanie, Spisku, Stalowym Bagażu. W tym roku mija 20 lat mojej współpracy z zespołem Perfect. To mój osobisty jubileusz. Do Perfectu trafiłem przez warszawskie studio Waltera Chełstowskiego. Zbigniew Hołdys nagrywał tam piosenki Perfectu w nowych, oryginalnych wersjach. Zapytał, czy czegoś bym nie zagrał. Zagrałem i padła propozycja, żebyśmy założyli zespół. Powstał Perfect w nieco innym składzie niż dziś: Zbyszek Hołdys, Mietek Jurecki - basista z Wrocławia, Piotrek Szkudelski i ja. W tym kwartecie Zbyszek śpiewał i grał na gitarze. Istnieliśmy ponad dwa lata i przez ten czas grasowaliśmy w Stanach Zjednoczonych.

Amerykanie słuchali polskich tekstów?

Graliśmy w całej Ameryce program Perfectu, tylko z angielskimi tekstami. Zaczęło się od występu w nowojorskim kultowym klubie CBGB na Manhattanie, dziś już nieistniejącym. Pamiętam, że tego wieczoru obok nas grały chyba cztery amerykańskie kapele, a byliśmy jedynym bisującym zespołem.

Skoro graliście w Stanach dla Amerykanów, a nie dla Polonii, to znaczy, że piosenki Perfectu są zrozumiałe wszędzie.

Graliśmy wszystkie nasze numery. Bardzo dobrze je przyjmowano, aż byliśmy zdziwieni: czy oni nie przesadzają z tymi owacjami? Ale nie wszystkie teksty były dla nich zrozumiałe, bo skąd mogli wiedzieć, co to jest martenowski piec i gdzie się go stawia.

Co Pana inspirowało na początku muzycznej drogi?

Jeszcze w podstawówce usłyszałem w Radiu Luxemburg zespół The Beatles, który wtedy właśnie zaczął działać. Zwariowałem dla nich i wtedy zaczęła się moja przygoda z muzyką. Urodziłem się na wrocławskich Krzykach, dzieciństwo spędziłem przy ulicy Ołtaszyńskiej. Do podstawowej szkoły muzycznej chodziłem na Powstańców Śląskich, a do średniej na Podwalu, do klasy kontrabasu. Potem nigdy jakoś nie grałem już na kontrabasie. W tamtych czasach szkoły muzyczne przygotowywały muzyków do filharmonii. Klasyka przychodziła mi z oporami, wolałem bardziej współczesne rytmy. Na samej górze mojej szkoły była klasa kontrabasu, czasem próbowałem zagrać jazzowy walking, na dole było słychać niskie dźwięki, za co dostałem wielką burę: że gram coś niezwiązanego z klasyką i w dodatku bez smyczka. Za coś takiego można było wylecieć ze szkoły. Mnie się udało.

I w końcu trafił Pan do filharmonii z "Perfectem symfonicznie". Jak to się stało?

Pod koniec lat 90. Polskie Radio zaproponowało stworzenie produkcji z orkiestrą symfoniczną. Zaangażowano dobrych aranżerów i to fajnie wyszło, choć na początku podeszliśmy do sprawy bez entuzjazmu. Płyta została nagrana, mile przyjęta. Nawet nie myśleliśmy, żeby grać koncerty z orkiestrami, ale przyszła na to pora. W zeszłym roku zagraliśmy bardzo dużo koncertów z orkiestrami symfonicznymi.
Muzyka symfoniczna dobrze styka się z rockiem?

Tak. Ludzie zupełnie inaczej ją odbierają niż na ściśle rockowych koncertach, gdzie bywa hałas, luźniejsza atmosfera. Powaga orkiestry symfonicznej powoduje większe skupienie na muzyce. Ludzie siedzą i słuchają.

W swoim dorobku ma Pan solowe płyty: "Ulefos Blues" i "Dużo kurzu".

To instrumentalne płyty. Wiadomo, jak jest z muzyką instrumentalną na płytach - zauważa je tylko środowisko muzyczne, poza tym przechodzą bez echa. Takie płyty muzyk wydaje z potrzeby wypowiedzi: tu nie chodzi o to, by zawojować świat, tylko się wypowiedzieć.

Co Pan lubi grać?

Rock. I blues. Bardzo często chodzę na jamy bluesowe we wrocławskich klubach. Gramy wtedy z kolegami, na przykład bluesa. Trochę takie właśnie mam korzenie, a na podobnych imprezach można fajnie poimprowizować.

Wziął Pan coś z jam session do muzyki Perfectu?

Oczywiście. Korzenie muzyki Perfectu zahaczają o bluesa. W utworach jest dużo części instrumentalnych, co oznacza większą możliwość pogrania. Solo zwykle zaczyna się trochę od bluesa.

Gdyby miał Pan jeszcze raz wybierać swoją drogę, wybrałby Pan Perfect?

Tak. Dlatego, że my się znamy kopę lat. To są znajomości z lat 70. Grałem w wielu zespołach i wiem, jak trudno dobrać cztery czy pięć osób, żeby wszystko dobrze działało. Czasem przeszkodą są różne charaktery muzyków. W zespole spotykamy się nie tylko na próbach i koncertach. Na Boże Narodzenie wynajmujemy lokal i zjeżdżamy się z całymi rodzinami. Przychodzi Bogdan Olewicz, autor tekstów, ludzie współpracujący z grupą, czyli cała technika i ich rodziny. To jest mnóstwo ludzi, ponad pięćdziesiąt osób.

To jest takie życie Perfectem?

Tak. Nie ma limitu godzin poświęconych pracy, po których idziemy do domu i przestajemy o niej myśleć. I to jest fajne.

Koncert
Perfect wystąpi z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Wrocławskiej w niedzielę, 26 kwietnia, o godz. 19.00, we wrocławskiej Hali Ludowej.
Bilety na koncert do nabycia w Hali Ludowej, w Filharmonii Wrocławskiej, w Dolnośląskim Centrum Informacji Kulturalnej - Rynek-Ratusz 24.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska